Dominika Kaczmarek: Od prawie 14 lat. Praktykę zaczynałam na jednej z największych sal porodowych w Polsce. Pięć lat temu zaczęłam pracę jako położna środowiskowa, by przygotowywać moich podopiecznych do bycia rodzicami, porodu, a następnie sprawować opiekę po ich powrocie do domu.
Dostosowanie się do potrzeb pacjentów i ich poglądów. Każda z nas, położnych ma obowiązek posługiwać się aktualną wiedzą medyczną, opartą na badaniach naukowych. Mamy do tego swoje zwykle niemałe doświadczenie. W dobie internetu rodzice mają dostęp do niesamowitej liczby informacji, które pomimo lansowania w social mediach nie zawsze są zgodne z prawdą i wiedzą medyczną, czy naukową. Bardzo często muszę przekonywać rodziców, że nie każda kolka czy wyprysk to objaw alergii. Niestety moda na naturalne kosmetyki nie zawsze idzie w parze z wiedzą, że nie każdy naturalny specyfik nada się do niedojrzałej skóry noworodka, choć mamy są do tego przekonywane. Niestety olej (tu w zależności od roku bywają różne, do niedawna olej kokosowy, teraz to olejek ze słodkich migdałów) nie nadaje się do pielęgnacji wszystkiego, mimo że nie ma w sobie "chemii". Suplementacja witaminowa też bywa dyskutowana, choć wytyczne pediatrzy i neonatolodzy jej nie zalecają.
Niestety noworodek jest takim stworzeniem, u którego często na poprawę samopoczucia musimy poczekać dłuższą chwilę. A my nie jesteśmy pokoleniem nauczonym cierpliwości. Stąd czasem oczekiwanie zmiany niezwłocznie po mojej wizycie niestety nie bywa spełnione. Znalezienie balansu pomiędzy tym, co wiem, że jest właściwe, a tym, czego oczekują rodzice, bywa trudne. Staram się jednak zawsze przedstawić swoją opinię, szanując opinię podopiecznych i dać wolny wybór, w końcu to ich dziecko i oni decydują.
Innym prozaicznym wyzwaniem jest ogarnięcie czasowe moich obowiązków. Praca położnej podstawowej opieki zdrowotnej mocno uzależniona jest od tego, ile dzieciaci aktualnie przyjdzie na świat. Tu nie ma opcji: kończę dyżur, zamykam drzwi i wychodzę, opiekę przejmuje ktoś inny. Dlatego czasem pomimo skrupulatnego planowania, plan wizyt potrafi się zmienić nawet kilka razy w ciągu dnia.
Sporo czasu minęło od kiedy przyjmowałam porody. W pamięci zawsze zostają porody bliskich mi osób (przyjmowanie na świat dzieci przyjaciół, których rozwój obserwujesz dalej to coś niesamowitego!). Z drugiej strony są też porody trudne, o których zapomnieć się nie da. Coraz częściej mówi się o nich z perspektywy rodzącej, bo zostawiają piętno, jednak w nas też mają one swój ślad. Niedawno dostałam na Instagramie wiadomość od dawnej pacjentki, której towarzyszyłam przy porodzie martwej córeczki. Kilka lat później trafiła na mój profil, odezwała się. Pomimo upływu czasu dokładnie pamiętam ten wieczór, ich rodzinę, nawet ich słowa.
Tych mitów jest bardzo wiele! Jesteśmy wredne. Kawki pijemy. Nie pomagamy. Dajemy mleko modyfikowane, zamiast zachęcać do karmienia piersią. Prawda jest taka, że jak w każdym zawodzie trafić można na różne charaktery. Jednak by wytrzymać w takiej pracy, trzeba ją naprawdę lubić. Tu nie ma miejsca na bycie niemiłym dla pacjentki, przynajmniej będąc położną środowiskową, bo najnormalniej w świecie, pacjentka może zmienić położną, która sprawuje nad nią opiekę, a ty tracisz podopieczną.
Na kawki czasu niestety nie ma. Jak w każdej pracy są zadania do wykonania i określony na to czas. A z roku na rok tych zadań przybywa w stosunku do każdej kobiety. Oprócz nadzorowania stanu matki i dziecka, ich pielęgnacji i dbania o dobrostan, nasza praca to sprawowanie opieki nad kobietą w dość specyficznej sytuacji, świadczenie pomocy i wspieranie, przekazywanie pewnych umiejętności. Jeśli tego nie robimy, to nie ma mowy o pracy jako położna. Należy jednak pamiętać, że położna jest takim pracownikiem systemu ochrony zdrowia, który nie jest od wykonywania czynności za pacjenta, a właśnie swojego rodzaju pomocnikiem w przygotowaniu i pełnieniu roli przez niego.
Niejednokrotnie spotykam się z opinią, że położne karmią dzieci mlekiem modyfikowanym, że nie promują karmienia piersią. Nie mogę się z tym zgodzić. Zachęcanie do naturalnego karmienia jest istotnym elementem naszej codzienności, nie wyobrażam sobie, by było inaczej. Obecnie Standard Opieki Okołoporodowej gwarantuje, że mieszankę mlekozastępczą podaje się tylko za zaleceniem lekarskim i tylko w sytuacji, w której karmienie piersią nie jest z różnych przyczyn możliwe lub wystarczające.
Coraz więcej mówi się o tym publicznie. Przedkłada się to sporadycznie na pytania od pacjentek, jednak nadal częściej to ja muszę temat zacząć z ciężarnymi. Nadal kieruje nimi obawa, że to powód do wstydu. Każda pacjentka zarówno w ciąży jak i w połogu podlega ocenie pod kątem wystąpienia depresji poporodowej. I te depresje niestety się zdarzają. Dlatego ja staram się już w ciąży edukować, co powinno martwić, a co jest naturalne po porodzie, ale i umacniać w przekonaniu, że szybka i fachowa pomoc potrafi zdziałać cuda. A nie warto tracić tak ważnych chwil na depresję, ktora leczona nie jest tak uciążliwa.
Jeśli poznajesz swoją położną dopiero na wizycie patronażowej, takie spotkanie może być stresujące. Każdy rodzic chce wypaść jak najlepiej, a jak wiadomo pierwsze dni bywają nieprzewidywalne. Naprawdę, żadna z nas nie przejmie się brudną pieluchą, czy koszulą mokrą od mleka. Ważne, że to chwilowa niedyspozycja. W pandemii może już mniej, ale przed często podczas mojej pierwszej wizyty prócz mam i taty bywały też babcie (czasami obie na raz), chętne do skontrolowania wszystkiego, łącznie z raną krocza mojej pacjentki. Muszę przyznać, że bywa zabawnie, kiedy to położna bardziej przejmuje się intymnością, niż reszta rodziny. Sama uwielbiam instytucję babć, są nieocenione, jednak czasem muszę być nieugięta.
Zupełnie inaczej odbywają się wizyty u rodziców, których przygotowywałam w ramach edukacji przedporodowej. Wtedy atmosfera zawsze jest luźniejsza i od początku wiedzą, że położna nie jest od oceniania, a od wspierania, a wszelkie niegroźne wpadki są częścią stawania się rodzicem. Zdecydowanie częściej o porodzie opowiadają wtedy ojcowie, myślę, że wcześniejszy kontakt bywa dla nich bardzo ważny.
Praca podczas pandemii zmieniła się znacznie. Zajęcia ukochanej przeze mnie szkoły rodzenia zmuszona byłam przenieść częściowo do internetu, żeby moje pacjentki były bezpieczne. Wymagało to ode mnie więcej pracy przy komputerze, zupełnie nowej organizacji. Udało się jednak chyba osiągnąć całkiem niezłe efekty, bo z miesiąca na miesiąc chętnych przybywa.
Wizyty domowe też musiały zostać ograniczone, co było najtrudniejsze i najsmutniejsze zarazem, bo bardzo je lubię. Ja muszę mieć wszystko pod kontrolą, maluchy przebadane, dokładnie sprawdzony każdy zakamarek. Robienie tego online to nie lada wyzwanie. Jednak w sytuacji tak dużego zagrożenia epidemiologicznego konieczne było wprowadzenie telewizyt, by niwelować ryzyko zakażenia. Pomimo ograniczeń, moje pacjentki nie zostały bez opieki i zawsze, gdy użycie form elektronicznych nie dawało odpowiednich efektów, byłam i jestem osobiście.
Myślę, że ten rok był przełomowy dla kobiet w ciąży. Nagle zostały odcięte od możliwości delektowania się swoim stanem. Dostęp do opieki medycznej został utrudniony i zaczął wymagać większego zaangażowania ze strony pacjentek. Od początku pandemii obserwuję, że dziewczyny zdecydowanie lepiej przygotowują się do bycia mamą. Więcej się dokształcają, są lepiej nastawione na przykład do pozyskiwania wiedzy w szkole rodzenia, po to, by móc być bardziej samodzielną zarówno podczas porodu, jak i w opiece nad noworodkiem. Świadomość, że dostęp do pomocy może być trudniejszy, niż w ubiegłych latach spowodowała niezłą mobilizację. Pomimo wszelkich trudności, które niewątpliwie są, to akurat jest bardzo dobra tendencja, która, mam nadzieję, utrzyma się również po pandemii.
Wielomiesięczne ograniczenia w kwestii porodów rodzinnych były chyba najtrudniejsze dla przyszłych matek, ot marzenie rodzenia we dwoje nagle stawało się nierealnym. To zdecydowanie najtrudniejsza zmiana dla pacjentek. Częściowo rodziło to bunt, próby poszukiwania rozwiązań, które niewiele zmieniały. Z testem na koronawirusa, czy bez szpitale były nieugięte.
Jednak kobieta nie byłaby sobą, gdyby przy tej okazji nie okazała się jeszcze silniejsza. Moje pacjentki, będąc same, rodziły pięknie, zdecydowanie częściej bez nacięć krocza. Mobilizacja do szybkiego powrotu do ukochanego zrobiła swoje. Jestem z nich niesamowicie dumna. Cieszę się, że nie wspominają rodzenia w pojedynkę jako karę czy traumę, a powód, by być z siebie jeszcze bardziej zadowolonymi.
Istniejące do tej pory przepisy były jednymi z bardziej restrykcyjnych w Europie. Sytuacje, w których można było przerwać ciążę były tak ściśle określone, że trudno było o nadużycia. Wcześniejsze ukończenie ciąży z wadami letalnymi jest bardzo trudną decyzją dla kobiety, jednak często jedyną, którą pozwala jej iść przez życie dalej. Uniemożliwienie dokonania wyboru jest dodatkowym ciosem w kobietę, która właśnie przeżywa niewyobrażalnie ciężkie chwile. Pozostawienie go nie oznacza, że każda mama zdecyduje się na terminację, czego świetnie dowodzą statystyki. Nie należy jednak wymagać heroizmu od każdej.
Ciężko pogodzić się z pozbawieniem możliwości decydowania o sobie w tak trudnej sytuacji, nie wiem, dlaczego Polki mają być w tej kwestii inaczej traktowane niż pozostałe obywatelki Europy. Wybór to nie nakaz, o czym się zapomina. Oczywiście, nie chciałabym, żeby którakolwiek z nas znalazła się w tak trudnej sytuacji, jednak jeśli już to się wydarzy, to kobiety, rodziny powinny mieć możliwość wyboru tego, co w danej sytuacji jest mniejszym złem dla nich. Nie da się tego w żaden sposób zapisać - z mojego doświadczenia wiem, że każdy przypadek, każda sytuacja, czy chociażby uwarunkowania społeczne, życiowe, są inne i nie wolno nikogo potępiać.
Niestety doskonale wiemy, bo potwierdzają to dane dotyczące podziemia aborcyjnego, że takie zakazy niosą za sobą ogromne pole do nadużyć w postaci stymulowania rozwoju miejsc wykonujących zabiegi w sposób nielegalny i niestety niebezpieczny.