- Niech mi pan sprzeda tego psa - błagam, kompletnie pijanego faceta, który wlecze na sznurku łaciatego szczeniaka. Jest październik, 12 lat temu.
- Nie mogę, kochaniutka, nie mogę - zarzeka się, na zmianę czkając i głupkowato chichocząc. Piesek jedzie po błocie na plecach. Kiedy ich zatrzymuję, ostrymi ząbkami łapie mnie za sznurek od kurtki. Od kwadransa tkwimy w tym sznurkowym impasie - nikt nie chce zrezygnować. Wygrzebuję wszystko, co mam w portfelu. Wiem, że nie ruszę się bez psa. Nagle wydarza się cud - przełom w negocjacjach.
- A bierz go pani - czka facet, zataczając się lekko. - Jeszcze smycz dołożę - wręcza mi zabłocony sznurek. Biorę pieska na ręce, wycieram z błota, rozplątuję zaciśnięte na szyi supły. Szczeniak wtula się w mój sweter i liże mnie w ucho. Lucek - moja miłość, najwierniejszy, najmądrzejszy, uroczy łaciaty przyjaciel.
Pół roku później poznaję mojego męża i Lucek trochę się na mnie obraża. Znosi długie randki, spacery do rana, wyjazdy, w czasie których zostaje u rodziców. Na Julkę reaguje psią chorobą sierocą. Nie je, siusia, gdzie popadnie, zabiera jej zabawki i zakopuje pod swoim kocykiem. Przechodzi mu, kiedy Julka zaczyna raczkować po podłodze - okazuje się, że to świetny kompan, nareszcie w jego rozmiarze. Pojawienie się Jasia Lucek znosi filozoficznie. Ot, w życiu psa tak bywa. Po prostu przybył wspólnik różnych nielegalnych przedsięwzięć. Do dziś Lucek traktuje Jasia jak niezbyt rozgarniętego, ale znakomitego kumpla. Dla Julci jest szarmancki i czarujący.
Dzisiaj Lucek ma 12 lat. Od kilku miesięcy gorzej widzi, od roku czasem bolą go stawy. Im jest starszy, tym bardziej potrzebuje naszej uwagi, ciepła, obecności. Dzieci to wyczuwają i z przejęciem towarzyszą Luckowi u weterynarza, odmierzają kropelki, odżywki. Ostatnio pytają, ile żyją psy i jak długo będzie żył Lucek. Mówię im, że nie wiem, ale najważniejsze, żeby miał dobre, szczęśliwe życie. Lucek - indywidualista, dumny, honorowy, kochający, wierny i uśmiechnięty. Lubi biały serek i wafelki w czekoladzie. Po jedzeniu wyciera pyszczek w kanapę. Lubi szaleć na śniegu, drzemać w plamach słońca, bawić się gumowym jeżykiem. Lubi nas - swoje stado.
Czarna, wilkowata suczka od kilku minut ryje w naszym ogrodzie doły, z furią wyrywa krzaki, orze trawę pazurami, toczy kamienie nosem, z którego leci krew. To nasz nowy pies. Jestem przerażona - nie ma z nim żadnego kontaktu. Mieszkamy w przyczepie na placu budowy, nasz dom ma dopiero parter i strop. Pies demoluje ogród, uwiązany na smyczy - szaleje. W nocy nie mogę zasnąć, zapalam lampkę i patrzę w nieobecne, przerażone psie oczy. Ona też nie śpi. Wyciągam rękę, głaszczę. Pies patrzy gdzieś przeze mnie.
- Czy ona nas nie lubi? - pyta rano trzyletnia Julka. Co jej powiedzieć? Że Mariusz znalazł ją pobitą i zagłodzoną? Klecę coś na miarę trzylatka. Układam plan, jak powoli ją oswoić. Tymczasem Julcia podchodzi do niej, obejmuje za szyję, przytula. Niewiarygodne - pies przymyka oczy, wtula nos w Julkę. Do niej przychodzi na pogłaskanie, za nią wodzi oczami. Nas traktuje nieufnie, z rezerwą. Przyglądamy się sobie nawzajem, myślimy nad imieniem.
- Niech będzie Fela - decyduje Julka.
Kilka miesięcy później wprowadzamy się do nowego domu. Fela zafascynowana jest ogniem w kominku - godzinami wpatruje się w płomienie, kręcąc głową. Po raz pierwszy układa się do spania brzuchem do góry i mruczy jak kot. Kiedy w rodzinie pojawia się Jaś, Fela rozkwita - szturcha go nosem, liże, czuwa przy wózku, podrywa się na każde piśnięcie i biegnie po mnie.
Dziś ma 10 lat. Jest inna niż Lucek. Mniej przywiązana, mniej ufna. Dzieci to szanują. Jej odrębność, zamyślenie, leciutki dystans. Spokój i nutkę szaleństwa. Lubi ganianie po lesie, kiszone ogórki i długie rozmowy - przechyla głowę, strzyże uszami i słucha. Niezwykle muzykalna. Bardzo melodyjnie wyje, zwłaszcza, kiedy córka sąsiadów ćwiczy na skrzypcach. Lubi repertuar klasyczny, a kiedy coś jej się nie podoba, zatyka uszy łapami.
W akwarium kłębią się cztery morskie świnki. Piąta stoi przy szybie i badawczo patrzy nam w oczy. Jest naprawdę piękna - rudo-biało-brązowa z różowym noskiem. Wychodzimy ze sklepu ze świnką. Z naszym Leonem. Pierwsze tygodnie są trudne. Leon cały czas spędza w domku, boi się dotyku. Zostawiony w spokoju na tydzień, dziczeje coraz bardziej. Rozmawiamy z dziećmi o oswajaniu.
- To tak jak z lisem i Małym Księciem - tłumaczy Julka Jasiowi. Powoli Leon przestaje się bać, przytulony pomrukuje i terkocze. Po dwóch miesiącach - cud - świnka gada! Kwiczy, ćwierka i pogwizduje w różnych tonacjach.
- Ona opowiada, co jej się śniło - oznajmia z powagą Jaś.
Kiedy na dole w kuchni obieram warzywa, Leon na górze przeraźliwie kwiczy.
- On mówi: "dawaj marchewkę!"- tłumaczy Julka.
Mają z Leonem dużo pracy - codzienna zmiana wody do picia, ziarenka, warzywa, owoce, dropsy. Kiedy zdarza im się o czymś zapomnieć, Leon alarmuje oburzonym piskiem. Razem smarujemy go maścią na uczulenia, kąpiemy w specjalnym szamponie, kiedy się drapie. Dzieci pocieszają zbulwersowanego zabiegami zwierzaczka.
Leon - pogodny, gadający stworek, niezwykle towarzyski. Lubi marchewkę, natkę pietruszki i głaskanie po łebku.
- Ma taki uroczo głupkowaty wyraz twarzy - zachwyca się mąż, natychmiast uciszany przez dzieci, "bo Leon wszystko rozumie".
Mieszkają tu drapieżne czerwone mrówki, pożerające swoje ofiary w mrocznych gniazdach pod kamieniami. Kiedy się podniesie taki kamień, każda mrówka łapie jednego mrówczego niemowlaka i w dwie sekundy znikają pod ziemią. Są kolorowe żuki i chrabąszcze, przedziwne skrzydlate ważki, stonogi, dżdżownice i wije. Są piękne, ogromne łaciate ślimaki bez muszli, które przechadzają się nocami po tarasie w świetle księżyca. Są sójki, dzięcioły, sikorki, szpaki, drozdy i sroki. Są dwie piękne synogarlice, które co rano budzą nas przeciągłym "hu-hu-huuu". Są wiewiórki i jeże, świerszcze jesienią wprowadzające się do domu i pająki jak ogromne włochate kule toczące się po ścieżkach. Czasem mamy tu boje na śmierć i życie - przepędzamy sroki, które dobierają się do gniazda wiewiórek, leczymy dzięcioła podziobanego przez rywala, ratujemy wijącą się dżdżownicę zaatakowaną przez mrówki.
Dzieci spędzają całe dnie w ogrodzie z lupą i lornetką. Julka najbardziej lubi wiewiórki - karmi je, obserwuje, jak uganiają się po drzewach. Jaś uwielbia ślimaki - wie, które to wstężyki, winniczki i pomrowy. Założył nawet hotel - przesiedla tam swoich ulubieńców i karmi sałatą i rabarbarem. Obydwoje chcą zostać przyrodnikami.