- Daj mi gwiazdkę - prosi upaćkany miodem Jaś.
- Oj, za chwilę, Jasiu - Julka ze smugą mąki na policzku w skupieniu wycina piernikowe gwiazdeczki.
Patrzę na nich, sama w cieście po łokcie, i cmokam Julkę w czubek głowy. Jej włosy pachną goździkami i imbirem. Jest początek grudnia, pieczemy pierniczki. Te choinkę (trzeba w nich zrobić dziurkę, jak tylko wyjdą z pieca) i te do jedzenia. Lukrowane, pudrowane, polewane czekoladą. Z piernikowego ciasta robimy szopkę - w tym roku wychodzi wyjątkowo piękna, chociaż pasterze w trakcie pieczenia niespodziewanie rozrastają się wszerz, a święty Józef ma dziwny bąbel z ciasta na głowie. - To czapka na mróz - decyduje Jaś. - Z futra.
Znosimy ze strychu zimowe miasteczko - 24 domki z otwieranymi dachami. Ustawiamy je na belce kominka. Codziennie rano dzieci odnajdują domek z właściwą datą i wyjmują coś dobrego. Potem jeszcze jedna wyprawa na strych i... och! ach! - zjeżdżają na dół pudła z choinkowymi ozdobami.
- Mamo! To ja robiłam, jak byłam mała, patrz! - piszczy Julka. Ostrożnie dotykamy oblepionego watą aniołka.
- A to ja! - Jaś poznaje swoje pawie oczko.
Zaglądam do pudła i zanurzam ręce w szeleszczących papierkach.
- A to ja, to ja! - cieszę się jak Jaś, wyławiając łańcuch z bibułki i słomki, który robiłam z babcią, kiedy byłam mała. Pokazuję dzieciom czerwone serduszko z tektury zrobione przez ich praprababcię na jedną z wojennych wigilii.
- Mama pradziadka Stasia, tak? - Julka szuka na zdjęciach na ścianie - O, patrz, Jasiek, to ta pani, ta od listu.
"Ta od listu", bo co roku o tej porze czytamy list ze świątecznymi życzeniami od jednej praprababci do drugiej. Rozkładamy pożółkły, kruchy papier. 1942 rok, moi dziadkowie właśnie się pobrali. "Na ręce Szanownej i Drogiej Pani przesyłam opłatek z prośbą o przełamanie się nim w Wieczór Wigilijny z naszymi dziećmi". Dalej życzenia. Już po kilku zdaniach mam łzy w oczach. Ten list to jedna z naszych najpiękniejszych rodzinnych pamiątek.
Czas, zatrzymany na chwilę znowu rusza do przodu.
- Zrobimy aniołki - planuje Julka.
- I łańcuchy - dorzuca Jaś.
Co wieczór siadamy przy naszym wielkim stole. Zapalamy świece, wykładamy skarby: kolorowe bibułki, krepinę, sreberka. I orzechy, długie cukierki, słomki. Lepimy pawie oczka. Mży światło wiklinowej lampy i płomyki świec. Zerkam na męża, z wielkim przejęciem przylepiającego watę do ucha misia. Uśmiechamy się.
Na klejenie łańcuchów zapraszamy prababcie i pradziadków, babcie i dziadziusiów, namawiamy na opowieści z czasów, kiedy byli mali. Dzieciom płoną uszy z przejęcia.
Babcia Basia opowiada, jak pradziadek grał kolędy na skrzypcach i jak przed pierwszymi mrozami zrywała ze swoją babcią rajskie jabłuszka na choinkę. Za tydzień, dwa wybierzemy się do pradziadków po rajskie jabłuszka z tej samej jabłonki - już czekają na nas w piwnicy.
Pradziadek Jerzy opowiada o protestanckich zwyczajach świątecznych, o kartoflance ze śliwkami na wigilii po powstaniu. Prababcia Nona wspomina choinki do sufitu, a prababcia Hala przedwojenne święta - szczupaki nadziewane sardelami i turbota "au vin blanc". A pradziadek Staś kolorową tradycję kresowego dworeczku pod Nowogródkiem... A prababcia Krysia... .
Wreszcie ulubiony przez dzieci moment - piszemy listy do świętego Mikołaja. Julka pisze własny i w imieniu Jasia.
- A ty, mamo, co napiszesz? - pyta Jaś.
Myślę i myślę cały dzień. Wreszcie decyduję się.
- Chciałabym dostać zegarek. Taki dla duży, ciemnozielony, z kompasem. Taki zegarek dla podróżników.
- Przecież już masz zegarek - dziwią się dzieci. - Przecież ty nie podróżujesz nigdzie daleko.
Robi mi się trochę smutno.
- Pisz, Julciu - ratuje sytuację mąż. - Dla mamy zegarek dla podróżników.
- I narty biegówki - dorzucam - i książki.
- Ach! - przypomina sobie mąż - Do moich prezentów dopisz jeszcze latarkę czołówkę. Zawsze chciałem taką mieć.
Za kilka dni mikołajki. Pieczemy kruche ciasteczka i wieczorem zostawiamy dla Mikołaja: ciastka, kubek mleka, marchewkę i sianko dla renifera, rysunki od dzieci. Rano piski i krzyki nad prezentami. Zbiegamy na dół.
- Zjadł ciastka!
- Wypił całe mleko! Trochę rozlał!
- A renifer, patrz, jak naśmiecił marchewką! I ślady zostawili!
Znajdujemy listy od Mikołaja do dzieci. Znowu czuję się jak mała dziewczynka. Patrzę na rozlane mleko i czuję dreszcz na plecach.
Święta coraz bliżej. Wysyłamy kartki. Obmyślamy prezenty. Prezenty oczywiście przynosi Mikołaj, ale dodatkowo własnoręcznie robimy po jednym dla każdego.
- Wiesz, mamo, ja chyba wolę dawać prezenty, niż dostawać - mówi Julka znad malowanego dla cioci obrazka na szkle. Jaś lepi z plasteliny.
- To będzie piesek dla wujka - demonstruje wałeczek z uszami.
Kiedy dzieci śpią, szyję dla nich muminki z jasnego aksamitu.
Wreszcie kolejna wyprawa na strych - znosimy wielką szopkę. Zrobiliśmy ją z Julką, kiedy byłam w ciąży z Jasiem. Montujemy lampki na słomianym dachu i...
- Ojejej - Jaś delikatnie dotyka sianka.
Wieczorami czytamy "Dziadka do orzechów", "Opowieść wigilijną".
Ostatni tydzień przed świętami. Wieszamy na drzwiach domu pęk sosnowych gałęzi z orzechami i jabłuszkami. W tym roku będzie nas w wigilię osiemnaścioro. Planujemy 12 potraw i dzielimy się zadaniami. Babcia Basia robi pierożki z kapustą i grzybami, śledzie w różnych sosach, makowce. Prababcia Nona faszerowaną rybę i makiełki. My robimy barszcz, kutię, piernik, kompot, kapustę ze śliwkami, sałatki. Pieczemy chleb i bułeczki. Pilnuję, żeby się nie spieszyć, nie denerwować i nie zmęczyć. Cieszymy się świętami, sobą, domem.
Rozkładamy stół i wystawiamy go na środek domu. Przy tym stole pierwszą wspólną wigilię obchodzili moi dziadkowie. Białe obrusy, przy każdym nakryciu świeczka, snopek siana i piernikowa gwiazdka z imieniem. Jedna bezimienna leży przy nakryciu dla niespodziewanego gościa. Ubieramy choinki. największą na dole, drugą w pokoju dzieci, trzecią, malutką, w naszej sypialni. Wieszamy jabłuszka, cukierki, orzechy, mandarynki, pierniczki. Czwartą choinkę ustawiamy przed domem i dekorujemy słoninką i przysmakami dla ptaków.
- Jest! Jest! - krzyczy Jaś.
Jest! Pierwsza gwiazdka, a wraz z nią wszyscy goście. Dzieci podskakują z radości. Dzielimy się opłatkiem. Prababcia składa życzenia, opowiada anegdotki o dawnych świętach. Śmieję się i rozglądam po twarzach - jak dobrze mieć ich wszystkich.
Nagle - dzwoneczki! Piski, krzyki, szczekanie psów. Dzieci pędzą do okien. Czuję, jak wali mi serce. Znowu mam siedem lat i czekam na pierwsze w życiu łyżwy.
- Tato! Mikołaj! - krzyczą Julka i Jaś. - Zostawił worek przed domem!
Jest worek! I drugi - na górze, wyraźnie wrzucony przez okno w dachu. I trzeci - na tarasie! I czwarty - przy bramie. Uff! Rozrywam papierki i układam prezenty jeden obok drugiego. Jakie piękne! I jest zegarek podróżnika! Rozglądam się. Mąż w latarce na głowie robi zdjęcia. Dziadkowie tańczą wokół choinki. Mój brat podrzuca Jasia pod sufit, a Julka za chwilę zejdzie z kolan ukochanej cioci, usiądzie do pianina i zagra "Dzisiaj w Betlejem". Śpiewamy do późnej nocy.