Więc do widzenia - Jaś grzecznie pomachał rączką. Wychodziliśmy właśnie z księgarni. Dwie panie wychyliły się zza lady i rozpromienione pomachały do nas.
- Ach, jaki dżentelmen! - uśmiechnęły się.
- No tak - oświadczył dżentelmen i wypalił. Do widzenia staje dupy.
Nie wierzyłam własnym uszom. Na szczęście panie znały Jasia od urodzenia, więc zdążyły się zahartować.
- Dlaczego tak powiedziałeś? - spytałam Jasia już za drzwiami.
- Ksyś z Julki skoły tak mówi. Sam słysałem - odpowiedział Jaś - To taki zajt.
- Ale to jest nieładne określenie.
- Dlacego? - zdziwił się Jaś - Pseciez są staje.
"Ale nie są dupami" - chciałam chlapnąć odruchowo.
- Mówienie o kimś "stara dupa" jest obraźliwe, niemiłe i robi temu komuś przykrość.
- Dlacego? - dociekał Jaś.
- Są takie słowa, które obrażają innych.
- Głupek?
- Na przykład.
- Staja dupa tez?
- Też.
- Aha. - bąknął Jaś. Szliśmy w milczeniu.
- I te panie już nie pozwolą mi siadać na stołecku i oglądać książek? - spytał wreszcie Jaś.
- Myślę, że pozwolą, po prostu było im przykro.
Jaś chwilę pomilczał. Wreszcie zatrzymał się i szurając nóżką w zeschłych liściach oświadczył:
- Wjacamy tam.
Z lekkim niepokojem otwierałam drzwi. Jaś stanął przed ladą i z wielkim przejęciem wybąkał:
- Nie wiedziałem, ze nie mozna komuś powiedzieć, ze jest stają dupą. Psepjasam. - powiedział bardzo poważnie. Obie panie z widocznym wysiłkiem powstrzymały się, żeby nie ryknąć śmiechem. Zapewniły Jasia, że się nie gniewają i że wszystko jest w porządku.
- Więc będę mógł siadać na moim stołecku i oglądać książki - przeszedł do konkretów Jaś.
- Oczywiście, Jasiu - uspokoiły go panie.
- Uff. - odetchnął Jaś.
Ta przygoda zakończyła się wyjątkowo przyzwoicie - być może dlatego, że księgarnia to ukochane miejsce Jasia, może też dlatego, że bardzo zależy mu na przywileju zajmowania stołeczka i "cytania". Zazwyczaj jednak bez żenady
przynoszonymi przez Julcię ze szkoły. Od dość niewinnego "świnio, tak się nie zostawia psyjaciół" wywrzaskiwanego do Julki, która zostawiła go w głębokiej kałuży, po "kujde mol" używane przez jakieś dwa tygodnie w co trzecim zdaniu. Problem polegał na tym, że Julka już rozumiała, że używanie brzydkich słów jest głupie i niefajne, a Jaś jeszcze nie.
Próbowaliśmy oboje z mężem spokojnie i naturalnie reagować na Jasia występy, komentując bez szczególnych emocji, że "tak się nie mówi". Staraliśmy się nie wybuchać śmiechem, choć czasem trudno się było powstrzymać. Jaś bacznie obserwował nasze reakcje i jeśli ograniczaliśmy się do spokojnej dezaprobaty, różne "gówna", "sjacki" i "cholejy" ginęły śmiercią naturalną po kilku tygodniach. Najgorsze jednak było to, że Jaś szczególnie dokazywał przy nobliwym pradziadku, którego nękał dociekliwymi pytaniami:
- Dziadziusiu - indagował kochany prawnuczek, - Czy ty umiesz tak głośno, głośno, głośno...
- Tak? - uprzejmie podtrzymywał konwersację pradziadek.
- Tak bajdzo głośno piejdnąć?
Poza tym Jaś wyspecjalizował się w innym użyciu języka -
w reakcji na zaczepki obcych osób, a szczególnie zirytowany pluje z rozmachem i przeważnie celnie, niestety. Na dodatek straszy ludzi potwornymi minami. Na szczęście zdarza się to rzadko - tylko wtedy kiedy spotykamy starsze panie, które nazywam Paniami, Które Wiedzą, Jak Rozmawiać z Dziećmi. Kiedy słyszę gdzieś w pobliżu: "A jak ty się nazywasz, chłopczyku? E, pewnie nie wiesz, jak się nazywasz, co? Na pewno nie wiesz! No, nie bądź taki niegrzeczny, powiedz, bo będzie mi smutno. Ależ ty jesteś niedobry, będę przez ciebie płakała." lub, co gorsza: "A może ja ciebie zabiorę, zrobimy mamie pa, pa i pójdziesz ze mną?" albo "Oddasz mi swojego misia? No daj, ja go sobie wezmę" - po prostu uciekam gdzie pieprz rośnie bądź bardzo stanowczo ucinam konwersację już po pierwszej zaczepce ("Jaś nie jest niegrzeczny, po prostu pani nie zna i nie lubi, kiedy ktoś obcy go zaczepia", albo wręcz "Proszę go nie straszyć").
O ile Julka, kiedy była malutka, na propozycję oddania misia lub smoczka wybuchała płaczem, a po każdym "a może ja cię wezmę" nie mogłam jej długo uspokoić, o tyle Jaś potrafi wrzasnąć na cały sklep:
- Idź sobie, głupia sjacko! Mamo, ta pani pojiwa dzieci!".
A zakusy na misia lub samochodzik budzą się w nim bestię:
- To moje i ci nie dam! - ryczy wściekle i robi okropne miny, a za chwilę pyta na cały głos:
- Czy pani jest złodziejką? Czy pani już była w więzieniu?
Mimo że Jaś po kilku tygodniach zapominał o kolejnych "bzydkich słowach", umówiliśmy się z Julką, zdruzgotani lawiną bluzgów znoszonych ze szkoły, że nie pyta "co to znaczy" przy Jasiu. Jednak szybko się przekonałam, że nadmierna czujność
nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Któregoś dnia Julcia zapytała mnie, co to znaczy "fiut".
- To samo, co siusiak, ale to nieładne określenie. A skąd znasz to słowo?
- Artur mówi tak na pana od WF-u. Ale przecież pan od WF-u nie jest siusiakiem. - zamyśliła się.
jeśli mówi się tak o jakiejś osobie. - pospieszył z pomocą mąż.
Po kilku dniach usłyszałam, jak Jaś podśpiewuje przy kolacji:
- Fiut, fiut, banana, gjejp.
- Jasiu - obruszyłam się odruchowo.
- Oj, mamo, jemu nie chodzi o fiuta - pospieszyła z wyjaśnieniem Julka - Uczę Jasia angielskich słówek i dziś przerabialiśmy owoce. Jasiu - zwróciła się do brata bardzo nauczycielskim tonem - Jak jest owoc?
- Fiut. - odparł dumnie Jaś i walnął łyżką w miseczkę z owsianką.
- Doskonale - pochwaliła łaskawie Julka - Fruit. Brawo! Widzisz, mamo, nie chodzi o żadne brzydkie słowo.
- A fiut to bzydkie słowo? - ucieszył się natychmiast Jaś - O! Znam nowe bzydkie słowo!
I zanucił znad owsianki:
- Głupi fiut, banana, gjejp!