Polowanie na dzika

Mały Jaś nie potrafi jeszcze sam zapanować nad swymi emocjami, a jego mama ima się najbardziej niekonwencjonalnych sposobów, by mu w tym pomóc

- Aaaa! Łaaaaa! Pajsywa świnio! - usłyszałam dziki wrzask i talerz z kanapkami, który właśnie niosłam dzieciom do ogrodu, wyleciał mi z rąk. Między drzewami z prędkością gazeli pędził Jaś, wywijając sękatym kijem. Rozejrzałam się za adresatem tych wymyślnych obelg i nieświadoma niczego Julka leniwie bujała się w hamaku w kącie ogrodu. O, nie! - myślałam błyskawicznie - on ją walnie kijem, ona wyrwie mu kij, rąbnie jeszcze mocniej, on znajdzie łopatę... Wiedziałam, że Jasia w takim amoku nie powstrzymam żadnymi konwencjonalnymi metodami, że pozostanie mi tylko powalić go na ziemię i odebrać kij, co uważałam za ostateczność. Złapałam pierwszy lepszy patyk i popędziłam za Jasiem.

- Ho, ho! Parszywa świnio! - zawyłam dziko - Wyłaź ze swojej kryjówki!

Jaś, zaskoczony, zwolnił i zawahał się - ten moment wystarczył mi, żeby dopaść go długim susem, ryknąć:

- Jest tam! Uwaga! - i skierować jego impet w stronę starej sosny po drugiej stronie domu. Jaś, jeszcze w biegu, rozejrzał się zdezorientowany.

- Chodź, okrążymy ją i złapiemy w zasadzkę - improwizowałam gorączkowo.

- Dobja! - dał się wciągnąć Jaś, najwyraźniej zapominając o prawdziwym celu swojej wściekłej gonitwy.

- Wyłaź, drapieżna świnio! - ryknęłam.

- Wyłaź, djapiezna, dzika świnio! - wrzasnął Jaś.

- Wyłaź, drapieżna, dzika, obrzydliwa świnio!

- Wyłaź djapiezna, dzika, obzydliwa, dujna świnio - darł się Jaś, pękając ze śmiechu. - Mamy ją! - krzyknął w końcu - Tejaz zjobimy indiański taniec. Podskakując i kręcąc się w kółko, obiegliśmy dom dookoła. W połowie okrążenia przyłączyła się Julka, a za chwilę oboje w absolutnej zgodzie pobiegli zbudować dla dzikiej świni zagrodę z gałęzi akacji.

Oczywiście nie zawsze mam energię na polowanie na dziką świnię i tyle przytomności umysłu, żeby skutecznie rozładować sytuację. Jednak wiem, że w przypadku Jasia i Julki na dłuższą metę sprawdzają się wyłącznie rozwiązania niekonwencjonalne. Kiedy są źli, rozzłoszczeni, wściekli, żadne tłumaczenia, nakazy i zakazy nie robią na nich wrażenia. Dopóki nie wyrzucą z siebie furii, racjonalne argumenty nie mają sensu.

Jestem zły, zły, zły, okjopnie zły! - wrzeszczy w takich momentach Jaś, skacząc i tupiąc.

- "Kochana Mamo!" - pisze Julka we "wściekłym liście" - "Nawet nie wiesz, jaki ten Jasiek jest głupi i okropny".

- A masz! A masz!

- wali Jaś w kulę plasteliny albo w gruszkę bokserską.

- Aaaaa! Aaaaa! - wrzeszczą razem, drąc na strzępy stertę gazet.

- Tak wyglądasz, kiedy jestem na ciebie zła, wiesz? - pokazuje Julka Jasiowi jego portret z kłami wampira i baranimi rogami.

- A taki jestem na ciebie zły, o! - demonstruje Jaś kartkę zabazgraną czerwonymi pastelami i podziurawioną śrubokrętem...

Julcia potrzebuje uwagi i rozmowy, pomocy w zapanowaniu nad swymi emocjami. Jaś z kolei wymaga większej pomysłowości, ale łatwiej go wytrącić z furii, kwicząc głosem Prosiaczka albo wcielając się w Żwirka, Piotrusia Pana lub Pomysłowego Dobromira. W szczególnych przypadkach sprawdza się Zaczarowany Ołówek.

- Puchatku, czas na małe co nieco - piszczę jak Prosiaczek, kiedy Jaś wściekły rzuca klockami, bo przerywam mu budowanie zamku wołaniem na obiad. Wciąganie Jasia w historyjki o ulubionych bohaterach zazwyczaj bywa skuteczne, pod warunkiem że dobrze trafię, a ponieważ Jaś zmienia swoje wcielenia kilkanaście razy dziennie, nie jest to łatwe. Pomyłka rozwściecza Jasia jeszcze bardziej.

- Przecież jestem Bobem Budowniczym! - złości się Jaś.

- Och, Bob, czy nie czas na twoją przerwę obiadową? - pytam chytrze.

- Juz idę, Majto. - zgadza się łaskawie Bob.

Jednak kiedy w Jasia wściekłości więcej jest rozżalenia, poczucia krzywdy żadne wygłupy nie pomagają. Wtedy sprawdza się spokojna rozmowa.

- Maciek (kolega) jest głupi. Nie lubię go!

- Jesteś na niego zły.

- Tak. Mówi, ze mam bzydki dźwig.

- Było ci przykro.

- Lubię mój dźwig. Jest bajdzo ładny.

- To dobrze, że lubisz swój dźwig.

- A Maciek lubi swój. Jego jest niebieski, wiesz? Jak znowu do mnie przyjdzie, możemy zrobić dźwigowy pociąg.

I Julka, i Jaś wiedzą, że nie ma dobrych i złych emocji - złość, strach nie są "gorsze". Wszystko, co czują, jest w porządku. Nie w porządku może być to, co się z takimi emocjami zrobi. Żelazne zasady to zakaz bicia i przezywania.

Z ich przestrzeganiem bywa różnie - czasem dochodzi do rękoczynów, a "głupki" i "durnie" gęsto fruwają w powietrzu. W takich chwilach język staje mi kołkiem od powtarzania "Nie wolno bić', "Przezywanie jest zakazane", "Powiedz Julce, dlaczego jesteś na nią zły". W stosunku do innych dzieci Jaś, niesprowokowany, właściwie nie bywa agresywny, chociaż zdarza się, że kiedy kogoś poznaje, zaczyna od pokazywania języka, plucia, rzucania szyszkami. Nie jest to zbyt fortunny sposób zawierania znajomości, ale łatwo zażegnać konflikt, podsuwając dzieciom jakiś pomysł na dobrą zabawę. Zresztą, w miarę jak Jasiowi przybywa społecznych doświadczeń, towarzyskie nieporozumienia są coraz rzadsze.

Te cudowne sposoby

działają tylko pod warunkiem, że ja sama jestem spokojna. Dzieci jak radary wyczuwają moje napięcie i złość i też robią się rozdrażnione i wściekłe. Wiem, że dopóki sama nie dojdę do ładu z własnymi emocjami, na pewno im nie pomogę. Kiedy 15. raz w ciągu dnia zaczynają sobie dokuczać, a ja jestem niewyspana lub z jakiegoś powodu muszę się spieszyć, nie tylko nie stać mnie na wyrafinowane metody, ale najchętniej przyłączyłabym się do wrzasków i wyrywania misiów. Wtedy po prostu się wyłączam.

Idę do drugiego pokoju (upewniwszy się, że moje dzieci nie mają ostrych narzędzi i posługują się jeszcze resztkami rozumu), siadam sobie wygodnie i najspokojniej w świecie oddycham. Dzieciom sam fakt, że tracą publiczność, często w zupełności wystarcza i po chwili bawią się w najlepszej zgodzie.

-Dlacego na nas nie patsyłaś? - pyta z żalem Jaś - Tak fajnie się popychaliśmy. Załuj.

W sytuacjach ekstremalnych stosuję ekstremalne metody. Kiedy walczą jak wściekłe bulteriery, po prostu ich rozdzielam i umieszczam w najbardziej oddalonych od siebie miejscach w domu. A kiedy sama czuję, że za chwilę wybuchnę, informuję towarzystwo, że jestem wyjątkowo wściekła, że zaszywam się na strychu i wrócę, jak się uspokoję. Po mniej więcej dziesięciu minutach słyszę szeptane narady na schodach i w chwilę później pojawia się głowa Julki albo Jasia.

- Widzę, ze jesteś wściekła - recytuje Jaś poważnym tonem. - Mas, kjedki i papiej...

- I moją gruszkę bokserską - dodaje ochoczo Julka.

- A w ogóle, co jobis? - pyta uprzejmie Jaś.

- Siedzę sobie.

- To my posiedzimy z tobą.

Copyright © Agora SA