Ilekroć użyję w artykule słowa równouprawnienie, tudzież podział obowiązków, w komentarzach pod tekstem roi się od sformułowań typu "WY feministki', "feminazistki" i "ciotki rewolucji". Czasem wystarczy nawet, że napiszę "kobieta". Domyślam się, że takie komentarze mają mnie urazić, ale nic z tego - naprawdę nie wiem, dlaczego miałabym uznać to słowo na F za obelgę.
Idąc dalej tym tropem, nie za bardzo wiem też, o co chodzi w zwrocie "WY feministki'. Że niby wszystkie myślą tak samo i działają według ustalonego schematu, a dekalog każdej feministki (czyli nienawidzącej mężczyzn hetery) rozpoczyna się i kończy nawoływaniem do nieszanowania i poniżania panów oraz do odzierania kobiet z wrodzonej potrzeby zajmowania się domem? No tak, to przecież oczywiste!
Otóż nic bardziej mylnego, feministka niejedno ma imię, niejedno nosi nazwisko i wyznaje pluralizm poglądów (religii także). Spójrzmy zatem na wywiad, którego prof. Magdalena Środa udzieliła ostatnio Agnieszce Kublik ("Magazyn Świąteczny", 15-16 czerwca 2013 r.). Najpierw krótkie wyjaśnienie: lubię panią profesor, podoba mi się odwaga i naturalność, z jaką wygłasza swoje poglądy. Jakby chciała powiedzieć: "Mam poglądy i nie zawaham się ich użyć!". Zazwyczaj myślę więc: "Brawo!". Tym razem jednak prof. Środa mówiła o sprawie, w której nie dość, że się z nią nie zgadzam, to jeszcze słuchanie jej poglądów na ten temat powoduje u mnie pewien dyskomfort: w końcu zawsze to przykre, kiedy autorytet robi lub mówi coś, co każe nam strącić go z piedestału.
Co to za temat? Matki i praca zawodowa. Otóż zdaniem prof. Środy godzenie macierzyństwa z pracą to pestka. Jest łatwo, Magdalena Środa o tym wie, bo sama tego spróbowała. Od prania to jest pralka, a od sprzątania inna pani. Łatwizna!
Nie byłam zaskoczona wypowiedzią Magdaleny Środy, bo miałam okazję rozmawiać z nią na ten temat przy okazji pisania artykułu o Cherie Blair krytykującej niepracujące matki. "Czy kobieta powinna zostawać w domu z dzieckiem?" - zapytałam wtedy trwożnie, jak to ja w obliczu znakomitości. - To głupie - odrzekła bez namysłu pani profesor. Bez namysłu, bo jest o tym głęboko przekonana. I tej pewności co do słuszności swoich przemyśleń naprawdę jej zazdroszczę, bo jeśli o mnie chodzi, rozważania o godzeniu macierzyństwa z pracą zawodową prowadzą mnie donikąd.
Wtedy też pani profesor mówiła o autorytecie matki i o dziecku przed komputerem (kobieta nie pracuje, dziecko siedzi przed komputerem, z autorytetu nici, matka jest w oczach potomka mało wartościowa, bo nie pracuje, dziecko nie doceni jej "poświęcenia"). O pralce i pani do sprzątania nie było nic, ale przekaz pozostał ten sam: to głupie nie wrócić do pracy wkrótce po urodzeniu dziecka. Niemądre bardzo.
A teraz okazuje się, że godzenie macierzyństwa z pracą jest nie tylko konieczne, ale i łatwe. Oj tak, bardzo łatwe! Wszak mamy w bród żłobków, a jeśli akurat nie odpowiada nam kolor ścian w tym najbliższym to zatrudniamy opiekunki, bo nasze pensje pokrywają ich wynagrodzenie bez szczególnych wyrzeczeń z naszej strony. Wynagrodzenie plus nadgodziny (kiedy my sterczymy w korku wracając z pracy do dziecka), plus premię (wszak musimy czasem wyjść do jakiegoś przybytku kultury, matka nie przestaje być rozumną kobietą po urodzeniu dziecka, musi się rozwijać i dbać o własne, intelektualne, potrzeby), plus ubezpieczenie i świadczenia emerytalne (wszak nie mogłybyśmy wyzyskiwać innej kobiety, prawda?).
Pal licho żłobki i opiekunki, jeśli mamy etat, a na dojazdach do i z pracy spędzamy dodatkowo dwie godziny dziennie, udaje nam się nawet położyć nasze niemowlę, tudzież starsze dziecko, spać. Taka nagroda za to, że jesteśmy dla dziecka autorytetem i że może nas szanować. A kiedy już małżonek nas opuści, to nie zostaniemy przynajmniej z niczym, przecież prof. Środa już dawno ostrzegała, że taki będzie skutek dłuższych urlopów wychowawczych (tak, tę rozmowę też czytałam: po takim urlopie kobieta nie ma gdzie wracać, bo pracodawca nie będzie dla niej trzymał miejsca, a później małżeństwo jej się rozpadnie, a ona zostanie z niczym).
No to wszystko jasne, łatwo godzić macierzyństwo z pracą. Jestem zresztą idealnym tego przykładem. Co prawda ciągle mam wrażenie, że wcale nie jest to godzenie, a co najwyżej wykonywanie obu funkcji paralelnie, bez żadnych punktów stycznych, ale hej - mam chociaż aprobatę prof. Środy! Nie przespałam ostatnio kilku nocy, bo dziecko miało wysoką gorączkę, ale pięknie i współcześnie skopywałam się o szóstej z łóżka, by dojechać do pracy, skąd zdalnie mogłam sprawdzać postęp choroby dziecka. Godziłam, widzicie? Nie mam pani do sprzątania, ale mam przecież telefon. Łatwizna!
Nie, nie wrzucajcie feministek do jednego wora! O macierzyństwie dużo mówi i pisze także Agnieszka Graff, jedna z najważniejszych kobiet polskiego ruchu feministycznego. Jej wypowiedzi utrzymane są w innym tonie. Mam wrażenie, że więcej tu przestrzeni dla wyborów, mniej narzucania swojej wizji i jedynie słusznego rozwiązania, brak pogardy, ukrytej pod płaszczykiem troski o dobro drugiej kobiety. Może więc pora o macierzyństwo pytać panią Graff, a profesor Środzie zadawać inne pytania?
Syn nadal chory, widzicie. A ja jestem i mamą, i kobieta pracującą, i wcale nie uważam, że to szczególnie łatwe. Bywa różnie, chcę robić jedno i drugie, wiem też, że jest to możliwe, ale z tym stwierdzeniem, że macierzyństwo można z łatwością pogodzić z karierą, mam pewien problem. W znanej mi rzeczywistości matek nie jest tak łatwo jak w świecie Magdaleny Środy. I jeszcze - o zgrozo! - myślałam, że feminizm to także pełne empatii podejście do potrzeb i decyzji innych kobiet. A te są różne, zupełnie tak jak feministki. Agnieszka Graff zdaje się to szanować i rozumieć.
Więc naprawdę - nie wiem, o co internautom chodzi z tym "WY feministki". I tak: jestem feministką. Przecież jestem kobietą!