O matkach, które zbawiają świat

Po ciąży zmienia się biust. Po ciąży zostają zbędne kilogramy tu i tam. Po ciąży przewraca się w głowie. Niektórym aż tak, że są w stanie góry przenosić. Dla innych, którzy też są po ciąży. I dla ich dzieci.

Aktorka Ewa Gorzelak, której synek z powodzeniem walczył z nowotworem, współzakładała fundację "Nasze Dzieci", której celem jest wywoływanie uśmiechu na twarzach najmłodszych pacjentów oddziału onkologii Centrum Zdrowia Dziecka. Dorota Smoleń - jak sama o sobie mówi - redaktorka, blogerka, matka, wykorzystując zaangażowanie innych mam-blogerek, przygotowała antologię matczynych notatek "Macierzyństwo bez lukru". Dochód z ich sprzedaży trafia do rodziców małego Mikołajka, chorego na rdzeniowy zanik mięśni. Takich przykładów są setki. Oto, co macierzyństwo może zrobić z kobietą.

Zmącony spokój

Wszystko zaczęło się od przypadkowej rozmowy. Agata* mówi wprost, że po tym, co wtedy usłyszała, przepłakała pół nocy. Od matki swej dobrej znajomej dowiedziała się o jej dramatycznej sytuacji. Miesiąc po przyjściu na świat trzeciego dziecka, kobietę porzucił mąż. Do tego, w związku z jego potężnymi długami straciła mieszkanie. Wraz z trójką dzieci przeprowadziła się w inną część miasta, do starej kamienicy czynszowej. Było na tyle źle, że starsze dzieci nie miały na czym spać, nie mówiąc o braku jakiejkolwiek wyprawki dla najmłodszego malucha, który nie był planowany. - Właśnie minęły święta Bożego Narodzenia, jeszcze nie rozpakowaliśmy wszystkich prezentów, stół uginał się od ciast, a tuż obok w prawie pustym mieszkaniu, bez znajomych i rodziny, dziewczyna z trójką dzieci, w tym noworodkiem, bez pieniędzy, bez mebli, bez podstawowych sprzętów... Praktycznie bez środków do życia - wspomina Agata, która sama ma dwie małe córki. Po przepłakanej nocy po prostu postanowiła pomóc.

- Erwina urodziłam na trzecim roku studiów. Studiowałam filologię polską i miałam głowę pełną planów. Marzyło mi się dziennikarstwo - wspomina Dagmara Kosińska, mama 13-letniego dziś Erwina, który choruje na czterokończynowe porażenie mózgowe i epilepsję. O chwili, w której na świat przyszedł jej syn, mówi wprost: wszystko się kompletnie zmieniło. - Jak Erwinek się urodził, był w tak ciężkim stanie, że przez pół roku nie mogliśmy wyjść ze szpitala - opowiada. Studia skończyła, ale postanowiła nie rozpoczynać pracy i poświęcić się opiece i rehabilitacji syna. Wszystko, co przeszła przez pierwsze lata życia Erwina, sprawiło, że bała się myśli o kolejnym dziecku. Ale nie miała wątpliwości, że musi walczyć o jak najlepszy los dla swojego malucha. Tyle że w jej rodzinnym Wągrowcu nie było nawet ośrodka, w którym dzieci z podobnymi schorzeniami, z jakimi boryka się Erwinek, mogłyby się uczyć, bawić, rehabilitować. - Kiedy przychodzi na świat dziecko niepełnosprawne, rodzice przechodzą przez kilka etapów. Najpierw jest niepogodzenie, bunt, potem stopniowe oswajanie się z sytuacją. U jednych przeradza się to w stagnację i życie z dnia na dzień. U innych, między innymi u mnie, była to chęć pomocy innym - wspomina Dagmara.

Zakasać rękawy

Agata zaczęła od przejrzenia szaf. Jako że jej młodsza córka była jeszcze wówczas niemowlęciem, udało się jej zgromadzić ubrania, środki do pielęgnacji, kocyki, pościel, pieluchy. Potem zabrała się za robienie listy potrzebnych rzeczy - jako mama nie musiała o nic pytać. Wiadomo, że najwięcej potrzeba pieluch i mokrych chusteczek, że ubranka można mieć odrobinę za duże, bo maleńkie niemowlę szybko rośnie. Agata rozejrzała się wokół i po prostu poprosiła o pomoc. - Dzwoniłam po znajomych, sąsiadach. Zdarzyło mi się też, że będąc u kogoś w domu, pytałam wprost, czy nie ma czegoś, co by się przydało mamie w potrzebie. Napisałam też maila do koleżanek i mam poznanych w klubie mam, w końcu zaapelowałam o wsparcie na forum klubu - wylicza. I dodaje, że nie miała wątpliwości, iż pomoc się znajdzie. Nie pomyliła się. - W ciągu tygodnia większość najważniejszych sprzętów i podstawowych akcesoriów udało się "zdobyć", potem gromadziłam głównie ubrania, kosmetyki, pampersy. Zbierałam też pieniądze na meble dla starszego rodzeństwa. Udało się kupić materac, proste łóżko i krzesełko do pokoju chłopca, i materac dla najstarszej dziewczynki. Szukałam również różnych porad prawnych i psychologicznych - opowiada Agata. Przyznaje, że obdarowana mama była zaskoczona tak wielką pomocą. Płakała ze szczęścia, nie wiedziała, jak wyrazić wdzięczność, ponieważ pomagało jej wiele obcych osób, obcych mam.

Stowarzyszenie na rzecz Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Bona Fides powstało w grudniu 2006 roku. Dagmara Kosińska założyła je wspólnie z koleżanką, która wychowuje niepełnosprawną córkę. Motywacja była prosta: doprowadzić do stworzenia ośrodka rehabilitacyjno-edukacyjno-wychowawczego dla dzieci z tzw. sprzężonymi niepełnosprawnościami. - Mój synek miał wówczas 8 lat i był skazany na nauczanie indywidualne, nie mógł chodzić do szkoły. Na turnusie rehabilitacyjnym spotkałyśmy mamę, która podobny ośrodek tworzyła w swoim mieście. Postanowiłyśmy podjąć się tego zadania w Wągrowcu, ale najpierw musiałyśmy założyć stowarzyszenie, które byłoby organem prowadzącym - tłumaczy mama Erwina. Pojawiły się ogłoszenia w lokalnej prasie - mamy chciały w ten sposób sprawdzić, czy jest zapotrzebowanie na taki ośrodek. A że odzew był duży, pomogło miasto, które przekazało na rzecz stowarzyszenia budynek. Od roku ośrodek już działa. - W miarę jak rozszerzaliśmy działalność, dostrzegłyśmy potrzebę spotkań, wymiany poglądów, wspierania się. Nasze dzieci miały już po kilka lat, miałyśmy bagaż doświadczeń, mogłyśmy być wsparciem dla młodych rodziców, doradzić im, do jakich specjalistów iść, w jaki sposób działać - przyznaje Dagmara Kosińska. I choć nie zawsze było różowo, bo bywały okresy, że nie było funduszy, a sponsorzy gdzieś znikali, wszystko się toczy i wciąż rozwija.

"Nie wyobrażam sobie inaczej"

- Po nieprzespanej nocy miałam plan i wyobrażenie, jak powinnam działać. Wydawało mi się, ze czuję ten ból, bo sama mam dwoje małych dzieci i wiem, ile one potrzebują miłości, wsparcia, ale i różnych rzeczy, by zdrowo i prawidłowo się rozwijać - wspomina Agata. Do tego dochodziła świadomość, że sama ze swoich środków nie jest w stanie pomóc tak, jak by chciała, i w tak dużym wymiarze. Dlatego odważyła się prosić o pomoc innych. - Byłam zaskoczona swoją determinacją, brakiem zażenowania czy wstydu, gdy prosiłam znajomych o konkretne rzeczy. Myśląc o sobie, chyba nie miałabym śmiałości i odwagi, by prowadzić takie rozmowy, pisać tyle, czasem natarczywych, maili - przyznaje.

Dagmara, poza Erwinkiem, ma też syna Marcela. Dziś Marcel ma sześć lat, gdy jego mama tworzyła stowarzyszenie, miał roczek. - Strasznego "kopa" do działania dało mi to, że drugie dziecko jest zdrowe, że prawidłowo się rozwija. Poczułam się spełnioną mamą. Miałam poczucie, że będzie nam łatwiej, że Erwin będzie miał nie tylko rodziców, ale gdy nas już zabraknie, także brata - przyznaje. Gdy spotyka mamy niepełnosprawnych dzieci, przerażone myślą o kolejnej ciąży, tłumaczy im, jak bardzo terapeutyczny wpływ na całą rodzinę ma kolejne macierzyństwo. - Często rozmawiamy z mamami, jakby to było, jakbyśmy miały zdrowe dzieci. Ja sobie tego nie wyobrażam. Byłabym zupełnie inną osobą. Mimo tego wszystkiego, co przeszłam, nie wyobrażam sobie, że kiedyś mogłabym pomyśleć: "Gdybym tak mogła cofnąć czas...".

* Imię zmienione na prośbę bohaterki

Więcej o: