Między rutyną a swobodą

O fundamentalnych potrzebach dzieci i dylematach wychowawczych rodziców mówi Barbara Arska-Karyłowska, psychoterapeutka dziecięca

Ma Pani bogate i różnorodne doświadczenia zawodowe. Z czym najczęściej zgłaszają się do Pani rodzice małych dzieci?

Niektórzy nie są pewni swoich umiejętności wychowawczych, chcą sprawdzić, czy dziecko dobrze się rozwija. Na ogół są to rodzice, którzy sobie całkiem nieźle radzą, a mimo to mają wątpliwości. Wystarczy udzielić im paru wskazówek...

Uważam, że wychowując dziecko najlepiej niczego z góry nie zakładać, tylko je obserwować, starać się poznać i dostosowywać swoje postępowanie do jego możliwości. Bo dziecko nie jest "jakieś", ono się przecież rozwija. Po okresie harmonijnego rozwoju następuje okres nierównowagi, i tak na przemian. Słyszę nieraz: "W wieku trzech lat był idealny, posłuszny, a teraz?! Minęło pół roku i nie daję sobie z nim rady. Co się stało?". Tymczasem to normalne wahnięcie. Dziecko trzyipółletnie jest bardzo niepewne, a zarazem dąży do niezależności. Jest mu trudno z sobą samym, więc i z nim jest trudno.

Więc rozwój nie zawsze oznacza postęp?

Polecam książkę specjalistów z amerykańskiego Instytutu Gesella*. Opisuje ona kolejne stadia rozwoju dziecka. Nie znaczy to, że wszystkie dzieci rozwijają się dokładnie tak samo, ale wspólne są właśnie te naprzemienne okresy równowagi i nierównowagi. Bo proszę pomyśleć tylko, ile takie dziecko uczy się w ciągu pierwszych dwóch lat życia! Ile dowiaduje się o świecie, ile przyswaja sobie umiejętności! To się nie może odbywać w sposób ciągły - ono musi tę nową wiedzę scalić z dotychczasową, nowe umiejętności dosztukować do zdobytych wcześniej. To wymaga reorganizacji psychiki i poznania siebie innego.

Przez wiele lat pracowała Pani w Stanach Zjednoczonych jako terapeutka i psycholog.

Czy widzi Pani jakieś różnice, jeśli chodzi o wychowanie dzieci w Polsce i w Stanach?

Rodzicom amerykańskim często musiałam mówić: "Zajmijcie się tym dzieckiem". Polskim częściej mówię: "Dajcie spokój temu dziecku, ono potrzebuje trochę samodzielności". W Polsce rodzice są znacznie bardziej opiekuńczy, bardzo chronią dzieci, nie pozwalają im na żadne przykre doświadczenia, nawet najdrobniejsze. A one są dziecku potrzebne, żeby mogło się pewnych rzeczy nauczyć. Na przykład, gdy się wleje do szklanki za dużo wody, to szklanka się przepełni. Jedno takie doświadczenie wystarczy, żeby drugi raz błędu nie powtórzyć. A tymczasem rodzice nie pozwalają dziecku się o tym przekonać, mówiąc: "Już, już, już, bo się wyleje". Jak pięciolatek maluje farbami i zapaćka wszystko dookoła, to też przecież nic się nie stanie - wystarczy dać mu ścierkę, żeby umył stół, a nawet miskę z wodą, żeby wyprał sobie koszulkę.

Dlaczego nie pozwalamy dziecku korzystać z jego własnych doświadczeń?

Tak jest dla nas łatwiej. Bo jak dziecko rozleje tę wodę czy pobrudzi stół, musimy je skłonić, żeby po sobie posprzątało. Największe opory mamy w kwestii jedzenia. Dziecko powinno się przekonać, że jak nie zje śniadania czy obiadu, to do następnego posiłku będzie głodne. A rodzice często nie potrafią tego znieść. Dwuipółletni maluch może powiedzieć: "Chcę na kolację parówkę", a jak ją dostanie, to mówi: "Nie, ja chcę kanapkę". Raz, drugi można ustąpić, ale w końcu trzeba powiedzieć: "Dałam ci do wyboru, wybrałeś parówkę i masz na kolację parówkę". Inaczej dziecko przekona się, że ma ogromną władzę nad rodzicami, którzy wiele by dali, żeby tylko dziecko zjadło.

I kuszą: jak ładnie zjesz, będzie nagroda...

Właśnie. Albo dziecko bawi się w najlepsze, a babcia chodzi za nim z obiadkiem i wtyka mu po łyżeczce, korzystając z nieuwagi malca. Z tym się nie spotkałam w Ameryce, ale w Azji widziałam podobne scenki. Może tak jest w społeczeństwach biedniejszych?

A co Pani sądzi o modnej w Polsce wczesnej edukacji?

Rodzicom często bardzo zależy, żeby dziecko uczyło się języków czy matematyki już w przedszkolu. Nie ma w tym nic złego, jeśli sposób uczenia dopasowany jest do rozwoju dziecka. Na poziomie przedszkolnym nie chodzi o to, aby dziecko nauczyło się czytać czy pisać cyfry, ale by rozumiało, co się za tymi znaczkami kryje. Bo ono może nawet wiedzieć, jak wygląda cyfra 5, ale to wcale nie znaczy, że rozumie, ile to jest dajmy na to pięć cukierków. Na szczęście jest dużo przedszkoli, w których się kładzie nacisk na rozwój rozumienia pojęć i na naukę przez zabawę. Na przykład podczas zabawy w sklep dziecko w naturalny sposób pozna takie pojęcia jak cięższe - lżejsze, wyżej - niżej, więcej - mniej itd., co bardziej ułatwi mu w przyszłości naukę polskiego i matematyki niż uczenie się na pamięć liter i cyfr. Oczywiście niektóre dzieci w wieku przedszkolnym są gotowe do uczenia się liter i cyfr. Przedszkole powinno stwarzać różne możliwości, ale bez przymusu, że każde dziecko ma ze wszystkiego skorzystać i wszystkiemu sprostać. Wtedy dzieci mogą się uczyć tego, czego są gotowe się nauczyć, a u tych wolniej rozwijających się zbyt wysokie oczekiwania nie prowadzą do porażek i nie podkopują ich wiary w siebie.

Przejdźmy do kolejnej ważnej dla rodziców kwestii - karać czy nie karać?

Opowiem historię chłopca, który wbrew mamie, w tajemnicy przed nią, wziął do szkoły cenną zabawkę i wrócił bez niej. "Mama mi nie wierzy, że mi ją ukradli, i strasznie na mnie krzyczy, a przecież to nie moja wina" - skarżył mi się. Poprosiłam mamę, by następnym razem, kiedy będzie chciał wziąć zabawkę do szkoły, tylko mu przypomniała, że może ją utracić. I że jeśli mimo to zabawkę weźmie i znowu wróci bez niej, żeby na niego nie krzyczała, bo strata będzie dostateczną karą. Tak się też stało. I chłopiec po raz pierwszy w życiu przyszedł i powiedział, że to jego wina, że zabawka zginęła.

Dotąd, nie tylko zresztą w tej sprawie, nigdy nie poczuwał się do odpowiedzialności za swoje postępowanie, bo matka, nie zdając sobie z tego sprawy, brała tę odpowiedzialność na siebie. To ona przecież decydowała za niego, mówiąc, co mu wolno, a czego nie.

Tym razem to on podjął decyzję i to na własną odpowiedzialność.

Tak. Wrócił bez zabawki i ku jego zdziwieniu nikt na niego nie krzyczał. Po raz pierwszy w życiu zaczął się martwić skutkami swego postępowania (to właśnie nazywamy metodą naturalnych konsekwencji), a nie tym, że mama na niego krzyczy i że musi jej dać odpór. I sam doszedł do wniosku, że już więcej nie będzie nosił zabawek do szkoły, a przy okazji ustało źródło częstych konfliktów między nim a matką.

Ale metoda naturalnych konsekwencji nie zawsze nadaje się dla najmłodszych...

W przypadku małego dziecka ważne jest, by dostosowywać polecenia do jego możliwości. Żeby nie były zbyt zawiłe, by nie żądać kilku rzeczy naraz. Inaczej dziecko nie bardzo rozumie, czego się od niego oczekuje, albo zapomina w połowie, co ma zrobić. A rodzicom wydaje się czasem, że jest niegrzeczne. Polecenie powinno być krótkie i wypowiedziane wprost do dziecka, twarzą w twarz. Kiedy dziecko je spełni, chwalimy je.

To znaczy, że to, co bierzemy za nieposłuszeństwo, może wynikać z zakłócenia komunikacji między rodzicami a dzieckiem?

Tak właśnie jest, gdy wydajemy wiele poleceń naraz albo są one za trudne. Wtedy dziecko jest tylko pozornie nieposłuszne. Czasem jednak możemy je nieświadomie nieposłuszeństwa nauczyć - kiedy wydajemy polecenie, a potem nie interesujemy się tym, czy zostało wykonane. Nasze polecenia powinny więc być egzekwowane. Ale nie może ich być za dużo, żeby dziecko nie musiało wciąż zachowywać się pod dyktando rodziców. Unikniemy tego, jeśli stosownie do jego wieku będziemy w nim wyrabiać proste codzienne nawyki. Na przykład że przed jedzeniem trzeba umyć ręce, a znajomemu powiedzieć dzień dobry. Dzieciom, które mają takie rzeczy we krwi, jest w życiu łatwiej, to po pierwsze. A po drugie, odpada wtedy cała masa poleceń porządkowych i można się skupić na rzeczach ważniejszych.

Z jakimi jeszcze problemami ma Pani do czynienia?

Trafiają do mnie dzieci z poważnymi zaburzeniami, z depresją, z nerwicą natręctw, z autyzmem. I takie, które przeżywają przejściowe trudności emocjonalne związane na przykład z rozwodem rodziców. Dzieci wyczuwają, że w domu panuje napięcie zanim jeszcze rodzice się rozstaną. Nawet mniej dramatyczne zmiany przekraczają nieraz ich zdolności adaptacyjne. Pracuję z dwójką dzieci anglojęzycznych, które mieszkały już w kilku krajach. Niby niczego im nie brak, ale to, czego nie mają, to jednego przedszkola, jednej szkoły, jednego domu. A rodzice nie stanowią dla nich oparcia, bo im samym jest ciężko z tymi nieustannymi przeprowadzkami.

Trafia też do mnie sporo dzieci z objawami ADHD, które dawniej nazywało się nadpobudliwością psychoruchową. Z jakichś powodów jest to teraz częstsze, więcej też się o tym mówi i pisze. Rodzice zgłaszają się często dlatego, że dzieciom grozi wyrzucenie z przedszkola.

A może wyolbrzymia się problem? Może te dzieci wcale nie są nadpobudliwe?

Część tak, część nie. To musi ocenić specjalista. Ale faktem jest, że teraz więcej się od dzieci wymaga. Kiedy dziecko z ADHD mogło sobie hasać po łące i kończyło naukę po czterech klasach szkoły podstawowej, to można było tego problemu w ogóle nie zauważyć. Dziś już od przedszkolaka wymagamy skupienia, w zerówce dziecko musi spokojnie siedzieć, musi się czegoś nauczyć, w pierwszej klasie właściwie powinno znać litery i umieć narysować kwadrat. Nadpobudliwość bardziej rzuca się w oczy.

Co mogą zrobić rodzice, jeśli podejrzewają, że dziecko jest nadpobudliwe?

Jeśli mają tego rodzaju obawy, zanim zgłoszą się do psychologa, mogą spróbować zaprowadzić w życiu dziecka większy ład. Dzieciom z ADHD bardzo potrzebny jest stały rytm. Rutyna dnia codziennego daje im poczucie bezpieczeństwa. Bardzo ważna jest również konsekwencja rodziców w postępowaniu z dzieckiem. By wiedziało, czego może się spodziewać w różnych sytuacjach. Taka przewidywalność zdarzeń działa kojąco. Warto też poszukać przedszkola, w którym są mniejsze grupy, bo to pozwala na bardziej indywidualne podejście do dziecka.

* dr Barbara Arska-Karyłowska psycholog i psychoterapeuta. Praktykowała w Polsce i w Stanach Zjednoczonych. Obecnie pracuje w Laboratorium Psychoedukacji oraz w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, gdzie prowadzi działalność dydaktyczną i kieruje Akademickim Centrum Poradnictwa i Psychoterapii.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.