Drugie dno codzienności

Rytuały są potrzebne i dzieciom, i rodzicom - mówi profesor Roch Sulima, antropolog kultury.

Dzieci chcą, byśmy po sto razy czytali im te same książeczki i broń Boże niczego nie zmieniali. Do przedszkola zabierają ukochanego misia, nie zasną, póki mama nie pocałuje na dobranoc. Dlaczego?

To jest potrzeba rytuałów. Stara jak ludzkość, jak życie społeczne. Każda ludzka wspólnota ma swoje rytuały, które ją spajają. Rytuał jest jak pomost rzucony jednostce, by mogła stać się członkiem społeczności. Albo jak tarcza - broni przed nieznanym, neutralizuje grę z przypadkiem.

Ale czym jest rytuał, co go wyróżnia spośród innych czynności?

Zacznijmy od tego, że rytuał musi być widowiskowy, być teatrem, więc musimy odgrywać takie spektakle. Może to być na przykład widowisko kąpielowe, które rozgrywa się co wieczór o tej samej porze. Dziecko dostaje do kąpieli kaczuszkę albo stateczek, które oznaczają zmianę sceny. Często zabiera jeszcze do wanny ukochany samochodzik - rekwizyt z poprzedniego aktu zaświadczający o tym, że choć nastąpiła zmiana scenerii, sztuka jest przecież wciąż ta sama.

Kąpiel nie jest zwykłym zabiegiem higienicznym, ale ma również, w odczuciu dorosłych, treść symboliczną (ablucja, oczyszczenie), co podnosi ją do godności rytuału.

Rozumiem, że ważna jest ta stała pora...

I miejsce. Weźmy posiłek - odbywa się o stałej porze, w wydzielonej przestrzeni (kuchnia, jadalnia). Jest nawet "strój rytualny" w postaci śliniaczka, który sygnalizuje dziecku, że następuje zmiana sekwencji - przejście od zwyczajnej zabawy do bardziej ceremonialnej czynności spożywania. Dziecko siada na swoim krzesełku. Ma swój ulubiony talerzyk, ma własny kubeczek z Kubusiem Puchatkiem, Myszką Miki czy Stuartem, w zależności od panującej mody.

Dobrze jest wtedy stworzyć odpowiedni klimat. U nas to było opowiadanie albo czytanie. Ale to nie mogła być byle jaka opowieść ani byle jaka książeczka, tylko przeznaczona właśnie na tę okazję.

Karmienie, podobnie jak kąpiel, to coś intymnego, bo ma w sobie aspekt cielesny. Najwyraźniejszy przy karmieniu piersią, ale w końcu łyżeczkę z kaszką też wkłada do buzi ręka mamy albo taty. To jest wydarzenie dotykowo-smakowo-zapachowe, które programuje nas na całe życie - pewne smaki, zapachy się toleruje, a innych nie.

Może dlatego tyle dzieci niechętnie jada w przedszkolu, bo brak tej swojskiej, zmysłowej aury. Bo dodanie innej niż w domu przyprawy zakłóca nie tylko smak potrawy, ale i cały rytuał?

Każdy rytuał ma taką otoczkę emocjonalną. To nie są czynności bezwiedne, to są czynności znaczące, które wnikają w sferę duchową, gdyż są zarazem konkretne i symboliczne. To właśnie odróżnia rytuał od nawyku. Jeśli udało nam się nauczyć dziecko, żeby po powrocie do domu myło ręce, a przed kolacją sprzątało zabawki, to znaczy, że wyrobiliśmy u niego pewne pożyteczne nawyki, ale nie mają one rangi rytuału.

Co innego posiłek. Najpierw pytamy dziecko, na co miałoby ochotę, i w ten sposób wciągamy je w akcję. Kiedy już siedzi w odpowiednio zainscenizowanym otoczeniu, to można przystąpić do ceremonii karmienia. Często towarzyszy temu sakramentalny tekst, np. "pierwsza łyżeczka za dziadka". Całą sekwencję czynności zamyka zaś rytualna "ostatnia łyżka".

"Jeszcze tylko tę łyżeczkę" - nalegają rodzice. A dzieci tego nie znoszą.

Dzieci się bronią, a rodzice nie mogą się z tym pogodzić. Psychologom skó-ra cierpnie, bo widzą w tym jakąś formę nacisku. Antropolog patrzy jednak inaczej...

Nasze powszednie sprzęty to rekwizyty, nasze zwykłe czynności to gesty, nasze słowa to teksty roli napisanej dla wszystkich dzieci i rodziców świata?

I rytuał "ostatniej łyżki" wpisany jest właśnie w role odgrywane przez rodziców. "O, proszę, jak pięknie zjadł" - mogą sobie powiedzieć i czują, że wywiązali się z rodzicielskiego obowiązku, zamknęli jakiś cykl. W ogóle praktykowanie rytuałów daje pewność, że wszystko jest jak zawsze, że wszystko jest na swoim miejscu, że wszystko jest, jak należy. Ta pewność jest ważna zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców.

Ale w życiu człowieka zachodzą też zmiany, ważne wydarzenia...

I wtedy z pomocą przychodzą rytuały inicjacyjne znamionujące nowy etap życia. Pamiętamy ze szkoły postrzyżyny Ziemowita - rytuał oznaczający przejście ze sfery matczynej do ojcowskiej, od dzieciństwa do chłopięctwa. W społeczeństwach tradycyjnych takie rytuały były bardzo ściśle przestrzegane i starannie reżyserowane. Pasowanie na rycerza. Przejście do stanu małżeńskiego. Bogate, nieraz okrutne obrzędy akcentowały zmianę, podkreślały jej znaczenie dla jednostki i dla wspólnoty.

Czy w naszej kulturze są jeszcze rytuały inicjacyjne?

Począwszy od nadawania imienia. Najpierw dziecko ma oficjalne imię, które zapisuje się w urzędzie. Potem na ogół otrzymuje je na chrzcie. A jeszcze do tego dochodzą różne imiona domowe, te wszystkie Pysie czy Niunie. To jest echo bardzo starej tradycji magiczno-mitycznej nakazującej nadawać dziecku imię zastępcze. Pogłos dawnej wiary, że nie wolno ujawniać imion, bo ujawnione może być opanowane przez zło. Ma to więc walor magiczny. Dawniej imię dziedziczyło się po przodku albo przynosiło się z kalendarzem. Dziś bierze się je ze słownika imion. To wpływ kultury konsumpcyjnej.

Ten los spotkał też wiele innych rytuałów.

Dawne tradycje odchodzą w przeszłość lub coraz bardziej się komercjalizują. Szał gwiazdkowych zakupów zaczyna się, zanim zgasną zaduszkowe znicze. Kultura konsumpcyjna mnoży okazje do kupowania. Dzień Ojca, Dzień Dziadka, walentynki... Choć obserwujemy także powrót rytuałów religijnych. W postaci czystej, przemieszanej z folklorem czy nawet z elementami kultury konsumpcyjnej właśnie.

Pokażmy to na przykładzie rytuałów zasypiania. W tradycyjnym polskim folklorze, w którym pierwiastki religijne często mieszały się z pogańskimi, istniały tzw. modlitewki, np. do modlitwy "Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój" dodawano coś w tym stylu: "w czterech rogach mojego posłania położę cztery ewangelie i wtedy zło nie będzie miało do mnie przystępu". Taki element magiczny. Moi wnukowie poszli jeszcze dalej. Jak jesteśmy w naszym domku na Mazurach, to boją się, że tam są strachy, i odmawiają paciorek z Aniołem Stróżem. Anioł otacza ich swoim skrzydłem i po strachu. Tak było co wieczór. A w domu inaczej. Też jest Anioł Stróż, ale u jego boku stoją, jak mówi mój wnuk Wawrzyniec, "żołnierze" z agencji ochrony mienia. I dopiero przywołanie tych dwóch instancji otwiera drogę do snu.

Rytuały zasypiania są dziecku szczególnie potrzebne, bo przejście od dnia do nocy, od jawy do snu, to nie byle co.

Sen to przecież brat śmierci.

To jest zawsze coś niebezpiecznego, szczególnie dla dziecka, które nie ma jeszcze poczucia czasu i tej niezachwianej pewności, że po dniu dzisiejszym będzie jutro. Każda rodzina ma własne odmiany rytuałów związanych z udawaniem się do snu, ale są w nich elementy wspólne. Na przykład formułki wypowiadane przed snem i rano na powitanie.

Jak pytanie "jak się spało?" czy "dobranoc"?

Tak. Przecież wiadomo, że nie uzyskamy odpowiedzi na pytanie "jak się spało?". To jest rodzaj zaklęcia, utwierdzenia się w przekonaniu, że oto świat się potoczył zgodnie z przewidywaniami, skoro możemy tę formułkę wypowiedzieć.

Dziecko kołyszą do snu kołysanki, a do życia budzą przebudzanki - mama mówi n.p.: zjemy śniadanko, pójdziemy na spacerek, potem będzie obiadek, a na podwieczorek pojedziemy do babci. Dzięki temu dziecko wydobywa się z bezczasu, chaosu, jakim jest sen, i włącza w rytm dnia, w porządek rzeczywistości.

Rytuał to nic innego jak porządkowanie świata. Można ten świat uporządkować też za pomocą regulaminu czy instrukcji, ale moc rytuału polega na tym, że ów porządek uświęca otaczający świat. Bo rytuał musi mieć sankcje nadprzyrodzone. Nie ma rytuału bez wiary, bez wierzenia.

Niekoniecznie wiary w jedynego Boga?

Wtedy mamy już do czynienia z rytuałem ściśle religijnym. Ale rytuał może mieć także sankcję magiczną, jak w społeczeństwach tradycyjnych i w świecie dziecka, które przez kilka pierwszych lat życia myśli na sposób magiczny. Dlatego tak żywo przemawiają do niego baśnie ze swymi bohaterami, którzy są dobrzy albo źli, z całym światem wróżek, czarnoksiężników, domowych skrzatów. Dziecko wie, że musi się z nimi liczyć, że jak się takiemu skrzatowi narazi, to on się może zemścić. A utożsamiając się chociażby z Czerwonym Kapturkiem, dowiaduje się, czym może się skończyć lekkomyślność i nieposłuszeństwo. Istnienie tego nadprzyrodzonego świata pośrednio sankcjonuje rodzicielskie nakazy i zakazy. A rodzice, czytając dziecku baśnie, wprowadzają je w świat znaczeń i symboli, bez których nie rozumiałoby elementarnych wzorów własnej tradycji i kultury.

W kulturze tradycyjnej pełno było praktyk magicznych - zaklinanie deszczu, przebłagiwanie złych duchów, zamawianie choroby...

I one wcale jeszcze nie zanikły. Weźmy choćby postępowanie z chorym dzieckiem. Po to jest ten cały repertuar środków na wszelki wypadek: herbatek, podręcznych leków, termometrów. Ja na przykład znam rodziny, które "leczą" termometrem. I to ma wtedy funkcję magiczną.

Aż dziw, że w dzisiejszym nowoczesnym świecie jest miejsce na magię!

Szczególnie na rytuały ochronne. Nieraz przecież odpukujemy "na wszelki wypadek" albo życzymy sobie "połamania nóg" na egzaminie, żeby "nie zapeszyć". A dzieci doskonale potrafią wpleść współczesne gadżety w swoje myślenie. Dla mojego wnuka największą atrakcją są piloty od telewizora czy przyciski radia. To się świetnie wpasowuje w magiczną strukturę świata dziecka, w którym słowo działa jak zaklęcie.

A tu zamiast hokus-pokus wciska się guzik i jest!

I dziecko staje się sprawcą takich rzeczy, jakie dawniej możliwe były tylko w bajkach.

Kiedy mieszka się z dzieckiem pod jednym dachem, to żyje się w dwu światach. Często ten świat dziecięcy zastępuje nam świat zabawy, fikcji, wyobraźni. Po co mam iść na kiepski film, kiedy mogę działać z wnukiem na zasadach, które on proponuje? Z całą stanowczością mogę oświadczyć, że kto nie ma wnuków, ten nigdy nie zrozumie w pełni ludzkiej natury.

To jest tak różne od doświadczenia ojcostwa?

Różne. Bo odpada odpowiedzialność i wtedy po prostu uczestniczymy w czystym teatrze życia inspirowanym przez tego młodego aktora. Rozpoczynamy życie na nowo, a nasze doświadczenie życiowe, któregośmy jako ojcowie nie mogli jeszcze mieć, pozwala nam teraz znacznie głębiej rozumieć zachowanie dziecka. I wiedzie się jakby dwa życia.

Patrzy się na świat oczami wnuka?

Jego oczami, jego umysłem. To jest niezmiernie odświeżające. Jesteśmy nieustannie u źródeł kultury, społeczeństwa. A wnuk staje się aktorem, którego grę ze światem obserwujemy.

* prof. Roch Sulima pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

Jest autorem m.in. znanej książki pt. "Antropologia codzienności". Ma czworo wnuków.

Więcej o:
Copyright © Agora SA