"Wśród wszystkich moich znajomych jestem z partnerem jedyną parą, która kupiła mieszkanie bez żadnej pomocy od rodziców. Czy czuję się z tym lepiej? Nie. Czy jest to uczciwe? Każdy ma, jak ma" - w internetowej dyskusji "Finansowe wspieranie dorosłych dzieci przez rodziców" na Reddicie wypowiadają się ludzie, którzy albo są na progu wejścia w dorosłość, albo wspominają, co dostali od rodziców na start w dorosłe życie.
W co wyposażają rodzice dorosłe dzieci, aby żyło im się lepiej? Wkład własny w pierwsze mieszkanie, a czasami i mieszkanie lub nawet mieszkania, akcje, lokaty, darowizny, współdzielenie kredytu, samochód, pomoc w znalezieniu dobrej pracy, regularne dorzucanie się do budżetu, finansowanie wakacji - wymieniają ludzie dyskutujący na forum.
Dostałam na wkład własny od rodziców. Mimo że zarabiam dobrze, bez tego wsparcia żyłabym na wynajmie już chyba na zawsze
- wypowiada się jedna z internautek.
Inna osoba opisuje, jak czują się ludzie, którzy skończyli te same studia, pracują w tej samej firmie, a mimo to żyją, jakby byli z dwóch różnych światów, bo "tu ktoś dostał spadek, tu mieszkanie, tu kilkaset tysięcy wpadło, tu rodzice zasponsorowali egzotyczne wakacje. Nie ma co się z nimi porównywać".
Średnia cena za metr kwadratowy w Warszawie wynosi ok. 16 tys. zł., w Krakowie 14 tys., w Kielcach ok. 10 tys., w Gliwicach ponad osiem tys. Od 1 stycznia 2025 r. płaca minimalna wynosi u nas 4666 zł brutto. To oznacza wypłatę na rękę w wysokości około 3511 zł netto. Kwota prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w 2025 roku podana w Monitorze Polskim to 8673 zł brutto, czyli 6242,38 zł netto.
Młoda nauczycielka po studiach zaczynająca pracę w Warszawie z pensją ok. pięciu tys. brutto bez pomocy rodziców lub drugiej pensji partnera ma znikome szanse na to, aby po kilku latach pracy zamieszkać na swoim.
- Pomoc rodziców przy zakupie pierwszego mieszkania przez dzieci przybiera różne formy. Niektórzy rodzice przekazują swoim dzieciom konkretną kwotę w postaci darowizny. Przy zakupie mieszkania na kredyt często spotykaną formą wsparcia jest dofinansowanie wkładu własnego. Wielu rodziców, którzy chcą pomóc dzieciom w zakupie własnego mieszkania, jest gotowych sprzedać działkę albo ziemię, by dołożyć dzieciom do mieszkania lub - jeśli mają takie możliwości - kupić mieszkanie na start. Mieszkanie - zaraz po edukacji - w oczach rodziców jest czymś, w co najbardziej pragnęliby wyposażyć swoje dzieci - mówi prof. Marta Olcoń-Kubicka z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, która w swojej pracy naukowej zajmuje się m.in. kwestią finansowego wsparcia dla dorosłych dzieci.
W najbliższych latach przepaść pomiędzy tymi młodymi dorosłymi, którzy otrzymali wyprawkę w dorosłość w postaci mieszkania, a tymi, którzy startują od zera, będzie się pogłębiać.
Kiedy nie trzeba martwić się o kredyt, młodym dorosłym łatwiej podejmować życiowe decyzje. Chociażby te związane z założeniem rodziny, zmianą pracy.
- W tej samej firmie, na podobnych stanowiskach i za podobne pieniądze pracują ludzie, których sytuacja finansowa jest diametralnie różna. Gdy jedni mogą cieszyć się większą swobodą w dysponowaniu zarobionymi pieniędzmi, inni z miesiąca na miesiąc zmagają się z wysokimi kosztami wynajmu lub spłaty kredytu hipotecznego - mówi prof. Marta Olcoń-Kubicka.
Agata i Wojtek mieszkają w niewielkim mieście, nieco ponad 20 tys. mieszkańców, 140 km od Warszawy. Agata jest nauczycielką, Wojtek - inżynierem. Są przed sześćdziesiątką, mają troje dorosłych dzieci: 33, 31 i 28 lat. I dużo szczęścia, bo wszystkie dzieci chciały się uczyć i zawsze dobrze im to wychodziło. Synowie skończyli informatykę na Politechnice Warszawskiej, córka jest po studiach pielęgniarskich. Wszystkie dzieci mają już swoje rodziny, są w pełni samodzielne finansowo.
Agata: - Wychowywaliśmy dzieci z dwóch naszych pensji. Wystarczyło na godne życie i na to, aby zapewnić dzieciom spokojny dom, w którym zawsze był - i nadal jest - porządek, ciepły obiad i spokój. My się z mężem prawie w ogóle nie kłócimy. Jakoś tak wiedzieliśmy, że skoro doczekaliśmy się trojga dzieci, to musimy im dać solidne korzenie. A dla nas korzenie to wzajemny szacunek i przekonanie, że nic nie zastąpi kochającej się i wspierającej rodziny.
Nauka w naszym domu zawsze była ważna. Nie stać nas było na to, aby kupić dzieciom po mieszkaniu na start, ale stać nas było na to, aby wspomagać wszystkie dzieci podczas studiów w Warszawie. Chociaż one i tak od trzeciego roku studiów już sobie dorabiały. Kiedy dzieci chodziły do podstawówki, do liceum, nie inwestowaliśmy w narty w Alpach, tylko odkładaliśmy na to, aby dzieci spokojnie wystartowały na studiach i rozkręciły się w nauce. Na wakacje z dziećmi jeździliśmy dwa razy w roku, ale bez rozmachu.
Wojtek: - Żona ma taki dar, że potrafi stworzyć ciepły dom. To jest, myślę, nasza największa siła. Dzieci są już dorosłe i wciąż na weekendy przyjeżdżają do nas na rodzinne obiady. Świetnie się razem czujemy. Mamy już dwóch wnuków, więc kiedy dzieci z rodzinami zjadą, dużo się dzieje. Dla nas to treść życia.
Czuję dumę, kiedy patrzę na moją córkę i synów. Są zaradni, pracowici, rodzinni. Kiedy wybierali studia, wiedzieli, że to muszą być kierunki, z których będą w stanie godnie żyć. I byli gotowi na to, że na takich kierunkach po prostu trzeba się przez pięć lat uczyć, a nie obijać. Ale my też zawsze im to powtarzaliśmy, że na studiowanie dla studiowania nie mamy.
Daliśmy dzieciom bardzo dobrą bazę rodzinną i edukacyjną. Każdemu dołożyliśmy się do wesela, dzieci dostały też od nas koperty na ślub. Nie uważam, że mam dużo szczęścia, bo dzieci sobie radzą. To jest efekt naszej przemyślanej pracy. Jesteśmy bardzo zgodnym małżeństwem, dzieci zawsze były i są dla nas najważniejsze, mimo że sporo od nich wymagaliśmy.
Dzieci Agaty i Wojtka od momentu skończenia studiów utrzymują się same, syn i córka mieszkają w Warszawie, drugi syn buduje się niedaleko domu rodziców. To rzadkość. Ale - jak podkreśla Wojtek: - Wszystkie nasze dzieci mają takie wykształcenie, które pozwala im godnie żyć.
Z badań, które prof. Marta Olcoń-Kubicka prowadziła w ramach projektu "Międzypokoleniowe transakcje: praca relacyjna i moralne ramy w transferach majątku od rodziców do ich dorosłych dzieci", wynika, że rodzice, którzy planują przyszłość swoich dzieci, często oszczędzają z myślą o ich edukacji.
Nie ograniczają się jedynie do finansowania studiów licencjackich i magisterskich - są skłonni inwestować również w różnego rodzaju kursy doszkalające oraz specjalistyczne szkolenia. Ich celem jest wsparcie dzieci w budowaniu kompetencji, które pozwolą im odnaleźć się na dynamicznym rynku pracy, osiągnąć niezależność finansową i stabilizację zawodową. Taka strategia jest dla rodziców formą troski i pragnienia zapewnienia dzieciom jak najlepszego startu w dorosłe życie.
- Chociaż rodzice chętnie inwestują w edukację swoich dzieci, często robią to pod pewnymi warunkami. Wyobrażają sobie, które kierunki zapewnią zatrudnienie i wysokie zarobki, i próbują kierować wyborami dzieci. Finansują studia, ale pod warunkiem, że będą to kierunki, które oni uważają za dobre i obiecujące. Niektórzy poddadzą się i pójdą za radą rodziców, i dzięki temu ich życie będzie wygodniejsze, inni będą chcieli podążać własną ścieżką - podsumowuje socjolożka.
Statystycznie dzieci z domowego gniazda wyfruwają dopiero w okolicach trzydziestki. W porównaniu do poprzednich pokoleń to późno. Wygodnie jest mieszkać u rodziców, kiedy mało jest tanich mieszkań na wynajem, a te do kupienia są bardzo drogie. Wygodnie jest też mieszkać u rodziców, bo można wydłużyć dzieciństwo.
Zgodnie z prawem rodzice powinni utrzymywać swoje dzieci przez wszystkie lata edukacji. Kiedy dzieci kończą szkołę, studia pierwszego stopnia, podyplomowe i po zakończeniu nauki są zdolne do samodzielnego utrzymania się, rodzice mogą poczuć się zwolnieni z obowiązku utrzymywania dzieci. Tylko że coraz częściej dzieci studiują latami, zmieniają kierunki, a po zakończeniu nauki wciąż nie są zdolne do tego, aby żyć bez finansowego wsparcia rodziny. Rodzice, czy im się to podoba, czy nie, utrzymują dorosłe dzieci.
Patrycja, radczyni prawna, mieszka z mężem i dwojgiem dzieci w dużym mieście wojewódzkim. Młodszy syn jest w liceum, starszy, 24-latek, wciąż poszukuje życiowej drogi.
- Syn przeszedł już przez trzy kierunki studiów. Każde rzucał na drugim semestrze. Po maturze zrobił sobie rok przerwy, żeby się zastanowić, czego chce. I myślę, że to był błąd. Może gdyby z marszu poszedł dalej się uczyć, nie miałby takich problemów jak dzisiaj. Mamy mieszkanie dla syna, mógłby się od nas wyprowadzić. Ale on nawet o tym nie myśli. Musiałby płacić rachunki za prąd, gaz, czynsz. A on ani nie studiuje, ani nie zarabia.
Mąż postawił synowi warunek. Albo zacznie studiować i wówczas może liczyć na nasze finansowe wsparcie i utrzymanie, albo pójdzie na kursy, wyuczy się jakiegoś fachu i zacznie zarabiać. Zasugerował, że skoro ma prawo jazdy, może zostać taksówkarzem. Chociaż nie ukrywam, najbardziej zależy nam na tym, aby syn jednak skończył studia. Można wyposażyć dzieci w dobra luksusowe, podarować mieszkanie i samochód, ale, jak widać, kiedy dzieci nie mają na siebie pomysłu, to i bogata wyprawka nie pomoże - podsumowuje gorzko matka 24-latka.
Karolina pracuje w firmie transportowej męża. Ma dwóch synów. Jeden uczy się w technikum mechanicznym, drugi kończy podstawówkę. Ma nadzieję, że w przyszłości synowie zainteresują się firmą swojego ojca i przejmą biznes. - Starszy przejawia zainteresowanie, więc może się uda. Byłoby szkoda, gdyby nie skorzystali z tej opcji. Praca może nie jest superfascynująca, ale są z tego pieniądze - mówi mama dwóch chłopców. Dalej opowiada:
- O tym, w co wyposażymy synów, kiedy ruszą w dorosłość, myślimy już od momentu ich urodzenia. Nadwyżki idą w obligacje państwowe. Szacuję, że każdy otrzyma po 200 tys. Może więcej. Pieniądze dostaną od nas w momencie, kiedy konkretnie powiedzą, po co im są i co z tym chcą zrobić. Bo jak mają iść na przehulanie, to nie będzie.
Chociaż nie sądzę, aby synowie mieli takie pomysły, aby roztrwonić nasz majątek. Mąż bardzo dużo pracuje, ale ma też czas dla synów. Mają wspólne zainteresowania, majsterkują w garażu, jeżdżą w góry na rowery. Synowie są w ojca wpatrzeni jak w obrazek, bardzo go kochają. Mają też szczęście, bo mąż jest konkretnym, ale bardzo ciepłym i rodzinnym człowiekiem. Dużo się od niego uczą. Czuję, że dzięki temu wyrosną na fajnych dorosłych.
W Polsce istnieje ok. 830 tys. przedsiębiorstw rodzinnych, to mocny filarów polskiej gospodarki. I chociaż przekazanie firmy w ręce najbliższych wydaje się najbardziej oczywistym i naturalnym krokiem, to bardzo często dorosłe dzieci nie są zainteresowane schedą, nie chcą kontynuować dzieła rodziców.
Badania wskazują, że zaledwie osiem proc. dzieci przedsiębiorców jest zainteresowana przejęciem biznesu po swoich rodzicach. Jak wynika z raportu Instytutu Biznesu Rodzinnego, sukcesja udaje się tylko w co trzeciej firmie rodzinnej, a zaledwie 15 proc. przedsiębiorstw trafia w ręce trzeciego pokolenia. (za: "Sukcesja, czyli jak przekazać firmę swoim dzieciom. Pomoże w tym bank i nowe prawo").
Na łamach "Wyborczej" prof. dr hab. Adam Mariański, prawnik i doradca podatkowy, wykładowca Uczelni Łazarskiego, mówił o tym, że "dorosłe dzieci często nie chcą przejmować rodzinnych interesów, ponieważ pamiętają nieobecnego ojca, który poświęcał większość czasu na prowadzenie interesów. Nie chcą tego samego robić swoim dzieciom, wybierają więc inną ścieżkę kariery. Oznacza to, że wiele rodzinnych firm w Polsce upadnie, zostanie sprzedana albo ich zarządzanie powierzy się menadżerom".
Marcin ma 47 lat, wolny zawód, jest tatą czternastoletniej córki, która mieszka z matką. Z Marcinem spędza co drugi weekend. Dla córki w dalekiej przyszłości - jak dobrze pójdzie - będzie miał mieszkania po swoich rodzicach.
- Sam nie dorobiłem się żadnej nieruchomości. Całe życie na wynajmie albo u dziewczyny, praca od zlecenia do zlecenia, kilka lat w Australii. Po drodze dwie firmy z kolegami, niestety każda okazała się klęską. Kiedy człowiek ma 30 lat, myśli, że jakoś to będzie i idzie się kąpać do oceanu. Kiedy człowiek ma prawie 50 lat, to już wyraźnie widzi, że będzie kiepsko. Kiedyś bardzo żałowałem, że jestem jedynakiem. Dzisiaj się z tego cieszę. Jeśli mnie starzy nie wydziedziczą - a są na mnie cięci - to w spadku dostanę dwa mieszkania. Jedno wynajmę, w drugim zamieszkam i jeszcze pożyję. Nie planuję więcej dzieci, więc jest duże prawdopodobieństwo, że - jak się po drodze nic nie wykrzaczy - moja córka w przyszłości odziedziczy mieszkania po swoich dziadkach. Źle nie będzie miała - uważa ojciec 14-latki.
Pokolenie powojenne - w przeciwieństwie do milenialsów - nie uważało, że im mniej masz, tym jesteś szczęśliwszy. Życie na zasadzie dwa lata w Warszawie, trzy lata w Londynie, a później się zobaczy, nie było standardem. Prawie każdy ciułał, bo każdy chciał być na swoim.
Agnieszka brała ślub sześć lat temu. Kiedy otworzyła kopertę od teściowej, zaniemówiła. Była w niej konkretna suma. Jest pełna podziwu dla matki swojego męża, bo doskonale wie, że aby podarować im w kopercie pieniądze na kuchnię, kobieta odkładała całe życie i odmawiała sobie własnych przyjemności, tylko po to, aby dać dzieciom.
- Moja teściowa pracowała w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym, nie zarabiała tam kokosów. Latami odkładała na ślub swojego syna, a nie jest to jej jedyne dziecko. Jestem przekonana, że dla siostry męża ma przygotowaną podobną wyprawkę. Jest bardzo oszczędną i gospodarną osobą.
U niej w kuchni nic się nie marnuje. Zawsze ma pomysł na to, co można zrobić z tego, co jest w lodówce. Uważam, że nie jesteśmy takim oszczędnym pokoleniem, jak nasi rodzice. Nadwyżki rozchodzą nam się na wakacje, restauracje, żarcie w pudełkach, buty do biegania, dresy na jogę i bluzki na rower - zauważa Agnieszka, która dzisiaj jest mamą dwójki małych dzieci i pracuje w warszawskiej korporacji.
Prof. Marta Olcoń-Kubicka zwraca uwagę na to, że niegdyś "mieszkania po babci", wykupywane od spółdzielni za symboliczne kwoty, dziś są warte bardzo wiele. Rodzice, którzy chcą pomóc swoim dorosłym dzieciom w starcie w dorosłe życie, często przekazują im właśnie takie mieszkanie.
Wnuki, młodzi dorośli, dostają mieszkanie po dziadkach, ponieważ to oni, a nie ich rodzice, znajdują się w momencie życia, w którym takie wsparcie jest najbardziej potrzebne i pomocne. Chociaż często są to niewielkie mieszkania, ich lokalizacja bywa bardzo atrakcyjna.
Mieszkanie po babci w centrum dużego miasta może być dziś warte fortunę. Można je sprzedać lub w nim zamieszkać. Zdarza się również, że przy przekazywaniu dóbr w rodzinie pomija się jedno pokolenie. Mimo że rodzice wnuków są spadkobiercami zgodnie z linią dziedziczenia, to właśnie wnuki dostają mieszkanie.
Powinno cię również zainteresować: Kto zaopiekuje się bezdzietnymi seniorami? "Ciocia jest okropna. Roszczeniowa, histeryczna"