Wakacje z dziećmi. Miał być odpoczynek. Jest jeszcze większy chaos

Nawet kiedy wylądujemy w restauracji z Gwiazdką Michelin, trzylatek i tak zamówi makaron. A płacenie 50 zł za spaghetti i łyżkę sosu pomidorowego to przygoda dla tych najbardziej wyluzowanych. Wakacje z małymi dziecmi do łatwych nie należą. Myślałam: "Już mogłam zostać w domu i rozładowywać swoją zmywarkę".

Riwiera Francuska, Santorini, Bałtyk czy Mazury - gdziekolwiek wybierzemy się na urlop z małymi dziećmi, wrócimy zmęczeni. I często pokłóceni. Bo jeden z rodziców nie będzie relaksował się z drinkiem na leżaku. Tylko zgięty w pół podążał tam, gdzie dzieci poniesie. A słodkie, wakacyjnie zdjęcia, które oglądamy na różnych profilach rodziców, to naprawdę tylko migawki.

Dzieciaczki siedzą w piasku i spokojnie sypią piasek do wiaderka, spacerują przewidywalnie wzdłuż morza, trzymają za rękę rodzica i podążają za dorosłym krok w krok, siedzą na ławce z porcją lodów jagodowych w czyściutkiej białej bluzeczce - kiedy widzę te wygładzone, sielskie obrazki z wakacji na profilach mam influencerek, uśmiecham się do siebie. Bo doskonale pamiętam, ile trzeba było się natrudzić, aby takie momenty w ogóle uchwycić.

Próbowanie piasku, kamyków, picie wody z morza - to taka wakacyjna klasyka

Kamping nad jeziorem. Syn miał trzy lata i to był czas, kiedy nie rozstawał się ze swoją hulajnogą. Znajomi mówili: "A niech jedzie, a po co ty za nim tak latasz, przecież za bramę nie wyjedzie, siadaj, wyluzuj się". Nie usiadłam. Oczami wyobraźni widziałam wyjeżdżające campery z ciasnych uliczek, których kierowcy nie mieli szans zauważyć małego człowieka na hulajnodze. Słyszałam, że jestem przewrażliwiona. Przez moment czułam nawet coś w rodzaju wstydu, że może rzeczywiście mnie ponosi z nadgorliwością. Ale intuicja podpowiadała mi, że powinnam być krok za dzieckiem.

Podczas wakacji nad polskim morzem córka miała półtora roku. Na plaży przez kilka minut posiedziała z łopatką i wiaderkiem obok nas, ale ciągnęło ją do wody. Nie pamiętam, abym przeczytała chociaż jedną stronę kolorowego magazynu. Miałam wbite do głowy, że na zatłoczonej plaży malutkie dzieci nie oddalają się od rodziców. A nawet kiedy siedzą na ręczniku, to i tak mają różne pomysły i wciąż trzeba patrzeć.

Próbowanie piasku jak smakuje, sprawdzanie, czy kamyki da się przegryźć, picie morskiej wody z wiaderka - to taka wakacyjna klasyka.
Zdjęcie poglądowe
Zdjęcie poglądowe fot: Shutterstock/Youproduction

Boks na dachu, bagażnik obładowany po brzegi. No to jedziemy!

Urlop z małymi dziećmi zaczyna się od tego, że bagażnik nigdy się nie domyka. Wózki, rowerki, ulubione pluszaki, kocyki, miseczki, śliniaki - szybko okazuje się, że bez boxu dachowego daleko się nie zajedzie.

Kiedy samochód jest obładowany pod sam dach, można ruszać. Podczas podróży dzieci trochę śpią, ale częściej nie. Po drodze kilka przystanków na siku, jedzenie, picie. Gardła zdarte od śpiewania dzieciom piosenek i opowiadania bajek. Kiedy wreszcie uda dojechać się do hotelu, zaczyna się... badanie terenu. Jak głęboka jest woda w basenie, czy ośrodek jest ogrodzony, czy przy schodach są poręcze, czy podłoga jest śliska, czy okna w pokoju mają zabezpieczenie, gdzie jest najbliższa przychodnia, itd., itp.

Nie można wyłączyć głowy i oddać się błogiemu "nicnierobieniu"

Szybko okazuje się, że poza znaną i zbadaną strefą domową, w nowych okolicznościach i miejscach, trzeba włączyć podwójne myślenie: o sobie i o dzieciach. Zająć miejsca za kierownicą, myśleć z wyprzedzeniem, mieć refleks i umieć przewidywać, co kryje się za rogiem.

Mam w pamięci zachowany jeszcze jeden obrazek z urlopu z małymi dziećmi. Na Helu, już pierwszego dnia, kupiliśmy dzieciom piłki. Przez cały wyjazd te piłki nie dawały mi spokoju. Rano, kiedy szliśmy na plażę po zatłoczonym chodniku przy drodze, na której jest zawsze ruch, oczami wyobraźni widziałam, jak piłka wypada dzieciom z rąk i wybiegają na ulicę, aby ją złapać. Pilnowałam nie tylko dzieci, ale i piłek. To samo podczas kąpieli w morzu. Piłki szybko uciekały za boje.

Wakacje z dziećmi oznaczają, że rodzić musi być w stanie ciągłej gotowości, zawsze na warcie. Nawet na moment nie można wyłączyć głowy i oddać się błogiemu "nicnierobieniu".

Zdjęcie poglądowe
Zdjęcie poglądowe fot: Shutterstock/EvgeniiAnd

"Trzeba było siedzieć w domu i rozładowywać zmywarkę"

W stanie ciągłego napięcia ludzki organizm uwalnia kortyzol, popularnie nazywany hormonem stresu. A to oznacza, że rodzicom małych dzieci na wakacjach serca biją szybciej, wzrasta ciśnienie tętnicze, by dostarczyć więcej krwi do mięśni, oskrzela rozszerzają się i przyspiesza oddech, by wpompować do zestresowanego organizmu jak najwięcej tlenu. Pod wpływem kortyzolu zaczynamy się pocić, jesteśmy gotowi do walki, aby ochronić i bronić dzieci. Efektem ubocznym tej gotowości jest stres i gniew.

I chociaż będziemy się bardzo starali nad sobą zapanować, to podczas "wypoczynku", wcześniej czy później, nakrzyczymy na dzieci, pokłócimy się z partnerem, a może nawet pomyślimy: "Po co mi to wszystko było. Trzeba było siedzieć w domu i rozładowywać zmywarkę".

I pewnie można pomyśleć, że urlop z małymi dziećmi to zupełne zaprzeczenie odpoczynku, to jednak - szczególnie kiedy dzieci podrosną - wspomina się te momenty z rozrzewnieniem. Trzeba tylko, na kilka lat - a naprawdę szybko mijają - porzucić oczekiwania i założenie, że urlop jest po to, aby złapać work - life balanse.

Spanie do 9.00, leżenie pod parasolem plackiem na plaży odłożyć na emeryturę, a skok na  bungee z mostu zaplanować, kiedy już się odchowa dzieci i wypełni rodzicielską misję.

Kolacje w wykwintnych restauracjach też lepiej odłożyć na inne czasu. Nawet kiedy wyląduje się w lokalu z Gwiazdką Michelin, trzylatek i tak zamówi makaron. A płacenie 50 zł za spaghetti i łyżkę sosu pomidorowego to przygoda dla tych najbardziej wyluzowanych.

Trzeba też pogodzić się też z tym, że książki, które zabraliśmy ze sobą na wakacje, prawdopodobnie nawet nie zostaną wypakowane z walizki. Bo nie będzie na to czasu. Dlatego najlepsze, co możemy zrobić, to zmienić priorytety i zwyczajnie zaakceptować, że wszystko w życiu ma swój czas.

Z własnego doświadczenie wiem, że moment, kiedy podczas urlopu czerpie się autentyczną radość z odwiedzania muzeów, długich spacerów, wypraw rowerowych, przychodzi tak mniej więcej w momencie, kiedy dzieci kończą pięć lat. Nagle okazuje się, że ma się kompanów do wakacyjnych przygód. I jest naprawdę wspaniale! Co nie oznacza, że wcześniej nie było. Też było, ale inaczej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.