Przerażony i zmarznięty chłopiec przebywał z matką podczas sylwestrowej imprezy plenerowej w Chorzowie. Pijana 39-latka leżała na ziemi bez kontaktu. "Maluch był kompletnie przerażony zaistniałą sytuacją. Głośna impreza, obok leżąca na ziemi matka, z którą nie ma kontaktu, spowodowały, że chłopiec wpadł w panikę. Był cały zapłakany, wystraszony i zmarznięty" - relacjonował zdarzenie policjant w tekście, który opublikowaliśmy po sylwestrze.
Zanim przeczytałam komentarze pod artykułem, czułam, czego mogę się spodziewać. Nie pomyliłam się. Wciąż istnieją podwójne standardy dla picia matek i ojców. Kiedy robią to ci drudzy, przymykamy oko. Jakby dla pijących ojców było większe społeczne przyzwolenie. Tata pije piwko z kolegami i ogląda mecz, tata poszedł po pracy do baru i wrócił podchmielony, tata zaprosił wuja i nieźle popili, tata chrapie, bo się opił piwa - to obrazki, które wciąż w rodzinach z dziećmi tolerujemy. Bo kiedy ojciec nie jest na siłach, w orędziu zawsze powinna być trzeźwa matka.
Gorzej, kiedy to jej przytrafi się moment "wyluzowania". Wówczas przeczyta o sobie, że "dawała w szyję, a ma dziecko", "Ot, Madka Polka", Lub "Przykładnie ukarać i zabrać prawa rodzicielskie".
A przecież upijanie się przy dzieciach jest zawsze złe. Dla dziecka nie ma różnicy, czy patrzy na bezwładne ciało pijanego ojca, czy pijanej matki. Trauma zawsze jest ta sama.
Przykład z Chorzowa jest ekstremalny. Pijana matka leżała nieprzytomna na ulicy, dziecko pozostawione bez opieki przeżyło szok. Ludzie to widzieli, policjanci zaopiekowali się chłopcem. Zabrali go na komisariat, puścili bajkę, dali misia. Ile w tym czasie było sylwestrowych domówek, podczas których dorośli pili, a dzieci robiły, co chciały? Jestem przekonana, że całkiem sporo.
Ile sytuacji, kiedy rodzice wypili, a dziecko w nocy zachorowało i nikt nie mógł pojechać samochodem do szpitala, bo każdy z dorosłych domowników miał promile we krwi? W ilu domach po sylwestrowej zabawie rodzic zasnął na sofie z kieliszkiem szampana w ręku, a dzieci już mdliło, bo przez cały wieczór wpatrywały się w ekran telefonu?
W ilu domach, kiedy goście wyszli z zakrapianej imprezy, rodzicie kłócili się? Kłótnie po alkoholu są bardziej wybuchowe i niekontrolowane. Nawet kiedy rodzicom wydawało się, że dzieci śpią i nic nie słyszą, to tylko... tak im się wydawało. Dzieci zawsze słyszą.
Ile rodzin wybrało się z dziećmi w ostatni dzień roku do restauracji i tam dorośli zamówili jedną butelkę Chablis, a że dobrze się gadało, to wzięli kolejną i kolejną. A kiedy wrócili do domu, nikt nie miał już siły, żeby wykąpać dzieci, położyć je do łóżek i opowiedzieć bajkę. Jaką zresztą bajkę, kiedy język się plątał, a w głowie wszystko wirowało?
Nie oceniam matki z Chorzowa. Nie wiem, czy był to jednorazowy incydent, czy na co dzień boryka się z problemem alkoholowym. Żal mi jej. Bo to duża rysa na jej macierzyństwie. Niepotrzebna. Taka sama zresztą rysa, jak u rodzica, który codziennie po pracy, zamiast pogadać z dziećmi, nalewa sobie z kryształowej karafki whisky i "luzuje się", bo w firmie jest zapieprz.
Nikt nie uczy nas tego, że aby zostać rodzicem, wcześniej warto przygotować się to tej roli. Poznać sobie, swoje słabości, zrobić porządek z nałogami, być gotowym na to, że własne zachcianki w rodzicielstwie muszą zejść na drugi plan. Nie umiemy tego i nie udaje nam się to. Spędzamy weekendy, czy sylwestra z małymi dziećmi, ale zachowujemy się tak, jakbyśmy nadal byli singlami bez zobowiązań. I bawimy się.
Potem dziecko w przedszkolu chlapnie wychowawczyni, że "mama pije wino, a tata piwo". Być może da nam to coś do myślenia, zawstydzi
Irytują mnie memy w serwisach społecznościowych o matkach, które o niczym innym nie marzą, tylko o tym, aby położyć dzieci do łóżek i wreszcie nalać sobie kielich prosecco. Hasztag #winemom od lat cieszy się w sieci ogromną popularnością.
Matki małych dzieci wrzucają rolki, czy zdjęcia z hasłami w stylu: "Mając do wyboru płaczące dziecko i kieliszek wina, wybieram to drugie". Albo: "Wieczorem pozwalam sobie tylko na jedną lampkę wina" - to napis na zdjęciu kobiety z gigantycznym, przynajmniej litrowym kieliszkiem.
Kiedy po raz tysięczny widzę na serwisach społecznościowych wideo, na którym matka, idąc na spacer z wózkiem, szykuje dla siebie termos z winem, to zaczynam martwić się, że współczesne rodzicielstwo tonie w hektolitrach białego wina z bąbelkami. I że zamiast mądrzeć, infantylniejemy. I pijemy regularnie alkohol przy dzieciach, bo jest do tego bardzo duże społeczne przyzwolenie. Na rodzinnych uroczystościach, w restauracjach, na weekendowych imprezach ze znajomymi, w parkach i nad jeziorem.
Pijemy wino do książki, do filmu, do kąpieli. Upijamy się w weekendy, żeby się zresetować, albo cały tydzień jesteśmy na rauszu. Pijemy po rozwodach i kiedy mamy problemy w pracy. Pijemy, bo na każdym rogu jest sklep z winami z każdego zakątka świata. Bo alkohol to towar, jak każdy inny.
I tylko czasami, kiedy sytuacja wymknie się spod kontroli, jak w przypadku matki z Chorzowa, wydajemy osądy. "Alkoholiczka", "patologia", "800 plus się obudziło". Ale póki nic się nie dzieje i policja nie jest wzywana, to jest tak, jakby problemu nie było. Tylko dzieci coraz częściej przyzwyczajają się do tego, że rodzic ma taki alkoholowy chuch.
***
Nie mówić
W rodzinach z problemem alkoholowym funkcjonuje często reguła tabu. Nie rozmawia się otwarcie o piciu rodzica/ów i w ten sposób ten temat staje się sekretem wewnątrz i na zewnątrz rodziny. Jest to zgodne z powszechnym przekonaniem: to, o czym nie mówimy, nie istnieje. Skoro nie można mówić o tym, co najbardziej bolesne, co ma wpływ na całe funkcjonowanie rodziny, to znaczy, że tego nie ma. Nie rozmawia się więc o niepewności, niepokoju, złości, wściekłości, czyli o tym, co w przeżywaniu najważniejsze. Konsekwencją braku dialogu jest poczucie samotności i niezrozumienia (za broszurą Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych "Jak nadużywanie alkoholu przez rodzica wpływa na dzieci?")