Wychowani w PRL-u. "Bicie pasem, kablem od prodiża, skakanką"

Joanna Biszewska
Dzieciństwo w PRL-u to nie tylko zabawa na trzepaku i picie oranżady z foliowej torebki. To też czas, kiedy dorośli uważali, że dzieci mają być karne, posłuszne, służebne. I że można je od czasu do czasu sprać. Dzieci i ryby głosu nie mają - wcąż są wśród nas ludzie, którzy lubią powtarzać to zdanie.

W serwisach społecznościowych znajdziemy sporo sentymentalnych profili o PRL-u. Zwykle wpadają tam zdjęcia kostek Rubika, wyrobów czekoladopodobnych, jarzębiny w czekoladzie, kultowych napojów chłodzących, kartek pocztowych z domami wczasowymi. Nie ma tam miejsca na mroczne wspomnienia. Ale one też są. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę "bicie dzieci w PRL-u" i można się zanurzyć na kilka dni w bardzo smutnej lekturze.

"Połowa moich znajomych pamięta, że w domu dostawali lanie"

Przeczytałam tam setki wpisów ludzi, którzy wychowali się w latach 70. i 80. na temat tego, za co w dzieciństwie dostawali lanie. Najczęściej za stłuczenie szklanki, za gorszą ocenę, za pomyłkę podczas odpytywania z tabliczki mnożenia, za spóźnienie do domu. Niektórzy pisali, że nie mieli aż tak źle, bo tylko "czasami dostawiali klapsy", albo byli bici, ale aż tak ich to nie bolało:

"Byłam dzieckiem bitym często przez matkę. Klapsy, pasek, policzek, bo zła ocena w szkole, bo jej przeszkadzałam, bo był bałagan. Nie sprawiało mi to wielkiego bólu, żeby nie można było potem na tyłku usiąść".

Na forum Gazety jest taki wątek o zimnym peerelowskim chowie i stosowanych wówczas karach. Zakaz wychodzenia na podwórko, szlabany na TV, odbieranie kieszonkowego - to była klasyka. Karą - pewnie częściej niż myślimy - było też bicie. Niestety, w wielu domach. I tych lekarskich, profesorskich, inżynierskich, nauczycielskich, i tych robotniczych.

"Połowa moich znajomych pamięta, że w domu dostawali lanie. Pasem, kablem od prodiża, skakanką. Opowiadali o tym, a ja siedziałam i czułam, jak mi wszystko podchodzi do gardła. Wystękałam tylko pytanie, co teraz o tym myślą? I odpowiedź była smutna. Że może i niefajnie, może bolało, ale takie były czasy, nikogo to nie dziwiło, nie było zakazane. Ktoś porównał to do palenia, że kiedyś paliło się w szpitalach, bo świadomość była inna" - czytam na naszym forum.

Masz może skakankę, trzepaczkę do dywanu

Każde pokolenie ma swoje powiedzonka. Dzieci wychowywane w PRL-u, kiedy coś wspólnie broiły, bały się, że, po powrocie do domu "dostaną wciry", "manto", "dostaną w ryj", "oberwą przez łeb". Po latach cierpień dzisiaj jako dorośli ludzie - rodzice, niektórzy mają odwagę opisać ciemne strony swojego dzieciństwa w PRL-u na grupach dyskusyjnych:

Myśli samobójcze mam do tej pory od dnia, kiedy leżałam na podłodze poobijana, nieszczęśliwa, że nie znam się na zegarku, bo mnie nikt nie nauczył, a wymagał. Patrzyłam jak buja się gumowy kabel przed chwilą odłożony przez moją matkę

Albo:

"Dostajesz złą ocenę w szkole. Raz do roku mi się zdarzało. Gdyby nauczyciele wiedzieli, czym to się kończyło, pewnie dostałbym lepszą. Wracałem tego dnia do domu trzy razy dłużej. Przypomnij sobie ten strach. Masz w domu żelazko, telewizor, radio, z którego możesz zdemontować kabel zasilający. Masz może skakankę, trzepaczkę do dywanu, generalnie coś długiego, giętkiego i cienkiego. Weź ten przyrząd do ręki, zwiń w połowie tak, żeby miał około 50-60 cm długości. Gwałtownie uderz się w plecy. Powtórz to ćwiczenie kilkakrotnie, aż ci się ręka zmęczy. Wyjątkowo dobry klaps to ten, kiedy wtyczka uderzy cię w obszar bez mięśni, w kość albo łuk brwiowy" - człowiek, który to napisał na forum gazety w wątku "Bite dzieci dwadzieścia lat później" swoją wypowiedź zakończył słowami: "Jako przyszli rodzice nie jesteśmy w żaden sposób edukowani do wychowywania swoich dzieci. W godności, szacunku, spokoju".

Do psychologa? Po co, to dla czubków

Kilkadziesiąt lat temu dorośli uważali, że do psychologa chodzą tylko "czubki", o depresji nikt nawet nie chciał rozmawiać, ludziom w kryzysie doradzano "żeby się wzięli w garść". Choroba psychiczna lub załamanie nerwowe była stygmatem, świrem można było zostać na niby, tylko po to, aby dostać z wojska żółte papiery. Ludzie chcieli wierzyć, że problemy natury psychicznej, problemy z agresją i nadmierną złością ich nie dotyczą.

Dzieciństwo w PRL-u
Dzieciństwo w PRL-u fot: Narodowe Archiwum Cyfrowe

W czasach PRL-u rodzice nie mieli też dostępu do różnorodnych poradników o wychowaniu. W popularnej książce dla rodziców "Od kołyski do mundurka. Album naszego dziecka" rodzice małych dzieci czytali m.in. o tym, żeby nie nosić dziecka na rękach, nie kołysać, tylko pozostawić płaczące samo w pokoju i czekać, aż się wypłacze i samo zaśnie ze zmęczenia.

Pokutowało przekonanie, że dziecko raz na czas powinno dostać w skórę. Niektórzy uważają, że nic takiego się nie stało, bo "i tak wyrośliśmy na ludzi", albo, że "kiedyś dzieci miały do dorosłych szacunek, nie to, co teraz". Ale to nie był szacunek. To był strach.

Ojcowski pas wychowa na człowieka?

Wielu z nas miało szczęście dorastać w dobrych, szczęśliwych, kochających domach. Ale wielu doświadczyło przemocy. W domu albo w szkole. Za coś normalnego uznawano wówczas bicie dzieci książką po głowie, linijką po rękach, ciąganie za uszy i ojcowski pas, który wisiał na widoku i kojarzył się z bólem i upokorzeniem. Nie wszyscy chcą do tych wspomnień wracać. Czasami łatwiej jest powiedzieć, "takie były czasy", "tak się wówczas wychowywało", "po co o tym mówić".

Książki "Toksyczni rodzice" Susan Forward i "Dorosłe dzieci alkoholików" Janet G. Woititz sprawiły, że ludzie z pokolenia X i Y coraz śmielej rozmawiają o swojej przeszłości. Rozumieją, że jednak coś złego wydarzyło się w ich przeszłości. Ta wiedza jest bardzo potrzeba, bo od dzisiejszych czterdziestolatków wymaga się znacznie więcej niż od ludzi, których rodzicielstwo przypadło 40, 30 lat temu.

Rozmawiałam o tym z psychologiem zajmujących się zagadnieniem wypalenia rodzicielskiego. Dr Konrad Piotrowski, psycholog, kierownik Centrum Badań nad Rozwojem Osobowości na Uniwersytecie SWPS w Poznaniu w naszej rozmowie "Chcą być idealnymi rodzicami, ale to równia pochyła" mówił o tym, że jeszcze 40 lat temu dorośli nie musieli zabiegać o głęboką, emocjonalną więź z dziećmi. To nawet nie było zalecane. Wręcz przeciwnie, powstawały książki, nawet psychologiczne, z których rodzice dowiadywali się, żeby nie przytulać dzieci, nie nagradzać, nie chwalić nadmiernie, bo dzieci wpadną w samozachwyt, a to je "popsuje".

Zalecano, żeby wychowywać z dystansem, do posłuszeństwa, z jasną hierarchią. Dla rodziców to było łatwiejsze, bo nie wymagało szczególnych kompetencji emocjonalnych i społecznych.

Pozwólmy sobie na słabości

Dzisiaj rodzic powinien wiedzieć, jak rozmawiać z dziećmi, jak okazywać im szacunek, jak budować relacje oparte na zaufaniu, jak rozwiązywać konflikty. A przecież nie każdy z nas wyniósł z domu te pożądane dzisiaj rodzicielskie kompetencje. Niektórzy muszą się ich uczyć od podstaw. Nie jest to łatwe.

Doskonały rodzic dzisiaj to też taki, który rozwija się zawodowo, odnosi w pracy sukcesy, a do tego, po pracy, wraca do domu i wciąż się realizuje, tym razem w roli rodzica. Jest wyrozumiały, mądry, czujny, spokojny, a kiedy trzeba, wciela się w rolę psychologa, nauczyciela, pedagoga, mediatora. Zawsze wie, co powiedzieć, jak załagodzić konflikt, nie krzyczy, mówi spokojnym głosem. Jest empatyczny i inteligentny emocjonalnie. A kiedy dostaje informacje z przedszkola, czy ze szkoły, że dziecko ma problemy, do razu myśli, że jest za mało uważny, że pewnie za mało rozmawia z dziećmi i puszcza za dużo bajek. Czuje się winny. I czuje, że coś pęka, pomimo tego, że się stara.

Konrad Piotrowski mówił, że mamy w Polsce całą armię wypalonych rodziców, ale często nie wiedzą, co z tym zrobić:

"Przestają sobie radzić, nie proszą o wsparcie i zrozumienie. Bo kiedy mówią, że jest im ciężko, że czują się przytłoczeni, zazwyczaj dostają połajanki. Słyszą, że nie powinni mieć dzieci, skoro nie potrafią się nimi zająć".

Dzieciństwo w PRL-u
Dzieciństwo w PRL-u fot: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Psycholożka, Joanna Kalecka w tekście "Wyborczej" "Pokolenie "nie czuj, ale działaj" już nie daje rady. 50-latkowie na psychoterapii" mówiła o ludziach, których dzieciństwo przypadło na lata PRL-u, że to pokolenie zamrożonych emocji:

"Ludzie, którzy zdecydowali się zgłosić po pomoc, mówią o tym, że warto przepracować traumy. Traumy, przekazywane w pokoleniowym emocjonalnym spadku. Traumy z dzieciństwa. Terapia pozwala dotrzeć do swoich zasobów, dostrzec je i docenić to, co mają w życiu. Uświadomić sobie emocje, które do tej pory były spychane w głąb siebie".

Kiedy wychowani w PRL-u spotykają się na imprezach, po kilku kieliszkach wina, czasem zbiera się im na wspomnienia. O koloniach, o mleku w butelkach w szkole, o kolejkach po kubańskie pomarańcze, o wakacjach pod blokiem i o tym, że jak ktoś się nie pojawił, to znaczy, że dostał wciry i nie może wyjść. I też o tym, że niektórzy dostawali takie lanie, że wstyd było w szatni przed wuefem się rozebrać. Wszystko jednym ciągiem. Oranżada i kabel od prodiża, bo takie to przecież były czasy. Po wspominkowej imprezie szybko się sprząta i każdy wraca do swojego życia: domu, dzieci, pracy, obowiązków, kredytów, chorych rodziców, rozwodów.

"Dom wychuchany, święta jak z filmu, osiągam to nieludzkim wysiłkiem, godząc wychowywanie córki z pracą. Ta normalność kosztuje mnie ogromnie dużo. W środku wciąż czuję się niepewna siebie, ciągle się staram, coś sobie chcę udowadniać" - to na naszym forum napisała mama, która w dzieciństwie raz na czas, dostawała od ojca pasem gdzie popadnie, a matka patrzyła i dokładała się tekstami w stylu: "Indyk też myślał". Wiem, że dla wielu osób, to niestety, brzmi znajomo.