Czy zamykać szkoły? Epidemiolog: Po dwóch tygodniach liczba zakażeń byłaby diametralnie mniejsza

Joanna Biszewska
- Jeśli dziecko w szkole nosi jedną maseczkę przez kilka godzin, to po jakimś czasie gromadzi się tam ślina, która zmiękcza i zwilgaca maseczkę. To powoduje, że jest bardziej podatna na osiadanie drobnoustrojów. Taka maseczka na twarzy dziecka jest bardziej siedliskiem bakterii i wirusów niż środkiem zapobiegawczym - o tym dlaczego choruje coraz więcej dzieci i zaszczepionych nauczycieli mówi epidemiolog Bartłomiej Rawski.

Joanna Biszewska: Sporo szkół już przeszło na nauczanie zdalne. Chorują i uczniowie i nauczyciele. Chyba nie spodziewaliśmy się, że wrócimy do sytuacji wyjścia. Czujemy ten sam strach i niepokój, który towarzyszył nam na początku pandemii.

Epidemiolog, nauczyciel akademicki, Bartłomiej Rawski: Też zakładałem, że kiedy ruszą szczepienia to więcej ludzi zdecyduje się zaszczepić. Oczywiście spodziewałem się, że o tej porze roku będzie więcej zakażeń niż latem, ale nie sądziłem, że na taką skalę.

Pomimo tego, że szczepionki są dostępne, to o ile nauczyciele są zaszczepieni, to problem jest z dziećmi i ich rodzicami. Rodzice nie chcą się szczepić i nie chcą szczepić swoich dzieci, które skończyły 12. rok życia.

Dlatego dyrektorzy szkół zwiększają w szkołach reżim sanitarny. Proszą, aby dzieci nosiły maseczki już nie tylko w przestrzeniach wspólnych, ale przez cały czas, nawet podczas lekcji. Rodzicom nie zawsze się to podoba. Uważają, że dzieci maseczek nie zmieniają, a te po kilku godzinach są brudne, wilgotne, gromadzą zarazki. Proszą dyrektorów, aby nie zmuszali dzieci do siedzenia w maskach podczas lekcji. Słusznie?

Jeśli dziecko w szkole nosi jedną maseczkę przez dobrych kilka godzin, to po jakimś czasie gromadzi się tam ślina, która zmiękcza i zwilgaca maseczkę. To powoduje, że jest bardziej podatna na osiadanie drobnoustrojów. Taka maseczka na twarzy dziecka jest bardziej siedliskiem bakterii i wirusów niż środkiem zapobiegawczym.

Rozsądne jest za to zastosowanie maseczek w szkołach w pomieszczeniach wspólnych np. na korytarzach, w szatniach. Jeśli podczas lekcji w klasach są zachowanie odstępy między ławkami, każda grupa dzieci ma przypisaną salę i jej nie zmienia, to noszenie maseczek podczas lekcji nie jest konieczne. Tym bardziej że nauczyciele mają pod sobą sporą grupę dzieci i nie są w stanie dopilnować, żeby przed każdą lekcją dzieci zmieniły maseczki na czyste.

' Z punktu widzenia zdrowia psychicznego nie powinniśmy zamykać szkół. Natomiast z punktu widzenia epidemiologicznego, takiego stricte medycznego, to na pewno dwa tygodnie po zamknięciu szkół liczba zakażeń byłaby diametralnie mniejsza'' Z punktu widzenia zdrowia psychicznego nie powinniśmy zamykać szkół. Natomiast z punktu widzenia epidemiologicznego, takiego stricte medycznego, to na pewno dwa tygodnie po zamknięciu szkół liczba zakażeń byłaby diametralnie mniejsza' Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Ja się w sumie dyrektorom szkół nie dziwię, że starają się za wszelką cenę ograniczyć transmisje wirusa. Wiemy już, że czwarta fala dotyczy w dużej mierze dzieci. To one przenoszą wirus.

Dlatego namawiam rodziców dzieci szkolnych, aby się szczepili. Im więcej rodziców będzie zaszczepionych, tym bezpieczniejsze będą dzieci i nauczyciele, a ryzyka zamykania szkół i transmisji wirusa między dziećmi będzie mniejsza.

Wiem, że choruje coraz więcej nauczycieli. Ci po szczepieniach również. Można po tym wnioskować, że to jest teraz grupa zawodowa najbardziej narażona na zachorowania.

Szczepionki zmniejszają ryzyko zachorowania na COVID-19, ale nie jest to metoda zapobiegawcza, która zmniejsza ryzyko do zera. To, czy ktoś zachoruje po szczepieniu jest osobniczo zmienne. Każdy ma inaczej działający układ immunologiczny. U jednej osoby reakcja na szczepienie będzie rzeczywiście bardzo wysoka, ale niektórzy mogą mieć mniejszą ochronę, więc ryzyko zachorowania, mimo szczepienia, jest. Wiem, że nie wszyscy zgłaszali się też na drugą dawkę.

Dlaczego?

Kiedy po pierwszej dawce wystąpił niepożądany odczyn poszczepienny, ludzie się przestraszyli i nie poszli już szczepić się drugi raz. Wiem, że sporadycznie takie sytuacje miały miejsce wśród nauczycieli. Chociaż w większości nauczyciele szczepili się w sposób prawidłowy i pełnym schematem zalecanym przez Radę Medyczną przy premierze.

Nauczyciele mają żal o to, że zostali zaszczepieni AstrąZeneką, szczepioną uważaną za "gorszą" od pozostałych.

Skuteczność Astry, czyli szczepionki wektorowej jest delikatnie mniejsza niż szczepionek pfizerowskich czy Moderny, jest na poziomie 89 proc. To znaczy, że 11 proc. zaszczepionych ludzi AstrąZeneką nie wytworzy pamięci immunologicznej, nie będzie chroniona przed zakażeniem. Ale będzie chroniona przed ciężkim przebiegiem i zgonem w wyniku COVID-19.

Ludzie zaszczepieni nie umierają.

W statystykach to widać. Z raportów wiemy, że część osób, które dzisiaj są dodatnie, to osoby szczepione. Natomiast jeśli chodzi o hospitalizację i ciężki przebieg, to 99,9 proc osób, które znajdują się na oddziałach covidowych, to te, które nie zdecydowały się na szczepienie.

Wielokrotnie czytałam już o tym, że w szpitalach pediatrycznych od kilku tygodni brakuje łóżek dla dzieci. Trafiają tam coraz częściej dzieci chore na COVID-19. Wcześniej tego nie było.

Dzieci dotyka głównie wariant Delta, to mutacja wirusa SARS-CoV-2. Mimo że jest bardziej zakaźny, dzieci stosunkowo łagodnie przechodzą zakażenie. Oczywiście nie można generalizować. Pomimo że większość dzieci przechodzi zakażenie łagodnie, to są też dzieci, które trafiają na odziały covidowe z ciężkim przebiegiem.

To, co teraz widzę i co mnie niepokoi, to to, że osoby młode, niezaszczepione, w wieku 25-30 lat przechodzą COVID-19 w sposób bardzo ciężki i niestety wiele z nich umiera.

Na początku pandemii, kiedy nie mieliśmy szczepionek, najbardziej narażone na wirus były osoby z chorobami współistniejącymi, z osłabionym układem immunologicznym. Teraz trend się zmienił. Seniorzy, ludzie, którzy mają przewlekłe choroby, zaszczepili się, oni też bardzo uważają na siebie. Izolują się, chodzą w maseczkach. Młodzi aż tak bardzo nie przestrzegają zaleceń.

Niektórzy uważają, że to, że dzieci teraz łapią choroby, w tym COVID-19, to efekt izolacji, że przez to, że siedziały pozamykane w domu kilka miesięcy, teraz nie mają odporności. To sensowne myślenie?

Mam inne odczucia na ten temat. Rok temu o tej porze nie mieliśmy jeszcze szczepionek na COVID-19, więc ludzie, łącznie z dziećmi, bardzo przestrzegali reżimu. Nosiliśmy maseczki, utrzymywaliśmy dystans, dezynfekowaliśmy ręce, szczepiliśmy się na grypę.

W zeszłym sezonie grypowym zainteresowanie szczepieniami przeciwko grypie było zdecydowanie wyższe niż w latach poprzednich. W tym roku zainteresowanie szczepieniami na grypę zdecydowanie spadło w porównaniu do roku ubiegłego.

To, że przestrzegaliśmy zaleceń, wyszczepialność na grypę wzrosła, sprawiło, że chroniliśmy się nie tylko przed COVID-19, ale też przed innymi infekcjami górnych dróg oddechowych, przed RSV, grypą, przed przeziębieniami.

A potem przyszło lato i...

Wirusy były mniej aktywne i wszyscy poluzowaliśmy, rozprężyliśmy się. Część z nas się zaszczepiła, poczuliśmy się pewniej.

WHO i nasze Ministerstwo Zdrowia stoi na stanowisku, że szkoły powinny, ponad wszelką cenę, pozostać otwarte. Z kolei lekarze uważają, że gdybyśmy teraz zamknęli przedszkola, szkoły i uczelnie to w dwa tygodnie skończyłby się temat czwartej fali. Nie wiadomo już co myśleć.

To jest trudny temat. Pozbawienie dzieci i młodzieży kontaktu z rówieśnikami sprawia, że sporo z nich ma problemy natury psychicznej. Sam jestem nauczycielem akademickim i wiem, że kontakt ze studentami face to face jest zupełnie inny niż ten przez komputer. Z punktu widzenia zdrowia psychicznego nie powinniśmy zamykać szkół. Natomiast z punktu widzenia epidemiologicznego, takiego stricte medycznego, to na pewno dwa tygodnie po zamknięciu szkół liczba zakażeń byłaby diametralnie mniejsza.

I dzieci przestałyby chorować na COVID-19.

W czwartej fali chorują głównie ludzie niezaszczepieni i dzieci. Ale czy to, że zamkniemy teraz szkoły i uczelnie na dwa tygodnie, załatwiłoby sprawę czwartej fali? Ciężko mi prognozować i rokować. Może, ale po dwóch tygodniach, uczniowie i uczennice wrócą do szkół i znowu wrócimy do punktu wyjścia.

'Rozsądne jest zastosowanie maseczek w szkołach w pomieszczeniach wspólnych np. na korytarzach, w szatniach. Jeśli podczas lekcji w klasach są zachowanie odstępy między ławkami, każda grupa dzieci ma przypisaną salę i jej nie zmienia, to noszenie maseczek podczas lekcji nie jest konieczne''Rozsądne jest zastosowanie maseczek w szkołach w pomieszczeniach wspólnych np. na korytarzach, w szatniach. Jeśli podczas lekcji w klasach są zachowanie odstępy między ławkami, każda grupa dzieci ma przypisaną salę i jej nie zmienia, to noszenie maseczek podczas lekcji nie jest konieczne' Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl

Co musi się wydarzyć, żeby ta sytuacja pandemiczna w końcu się wyciszyła? Aby dzieci miały poczucie, że ich świat, ich edukacja są w miarę pewne.

Wyszczepialność osób, które mogą się szczepić, czyli tych powyżej 12. roku życia, powinna osiągnąć poziom powyżej 70 proc. Jeśli dorośli i młodzież będą się szczepić, wówczas dzieci poniżej 12. roku życia też będą chronione. To pierwsza sprawa, a druga to przestrzeganie dystansu, noszenie maseczek, dezynfekcja.

Wiem, że sporo rodziców nie zamierza szczepić dzieci. Nawet jeśli w grudniu Unia Europejska dopuści szczepienie dzieci poniżej 12. roku życia, to nie wydaje mi się, aby w Polsce rodzice masowo ruszyli z dziećmi do przychodni.

Też mam takie sygnały, że rodzice niechętnie szczepią dzieci. W moim odczuciu, z punktu widzenia epidemiologicznego, to jest bardzo złe i przyczyni się do tego, że pandemia będzie w postaci pełzającej, będziemy mieli co jakiś czas wysyp kolejnych fal, będą nas zamykać, potem otwierać i tak to się będzie toczyło.

Smutna perspektywa.

Innym rozwiązaniem może być zarejestrowanie przez Europejską Agencję Leków leku na COVID-19. Być może to w jakiś sposób zmieni naszą sytuację. Teraz jedyne co możemy zrobić to szczepić się, trzymać dystans, uważać na siebie, izolować się. Lek - jeśli okaże się skuteczny - może być dodatkowym narzędziem. Wówczas COVID-19 prawdopodobnie stanie się chorobą sezonową jak grypa. Mając skuteczne szczepionki oraz lek, będziemy w stanie sobie z nią radzić.

Bartłomiej Rawski: epidemiolog, absolwent Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Nauczyciel akademicki w Wyższej Szkole Zdrowia w Gdańsku. Naukowo i zawodowo specjalizuje się w epidemiologii infekcyjnej obejmującej choroby zakaźne oraz tropikalne, medycynie podróży a także w medycynie zapobiegawczej, wakcynologii.

Więcej o:
Copyright © Agora SA