Kasia: Zaczęło się dość niepozornie. Mój mąż dostał propozycję wyjazdu na miesięczną delegację z firmy, dla której pracował do ich holenderskiego oddziału. Po miesiącu oddział w Holandii zaproponował mu kontrakt. Zgodził się i tak znaleźliśmy się w Holandii.
Wydaje mi się, że aby wyjechać i budować swój dom z dala od rodzinnego kraju, trzeba mieć nie tylko możliwość wyjazdu, ale też odwagę. Nam nie brakowało odwagi, chociaż wiadomo było, że będziemy tęsknić za rodziną, przyjaciółmi. Jednak wydawało nam się, że to odpowiedni czas na taką decyzję. Teraz albo nigdy.
Łącznie od 15 lat. Tak, jak wspomniałam, z Polski wyjechaliśmy we trójkę - ja, mój mąż Tomek i nasz dwuletni wtedy syn Oliwer. W Holandii spędziliśmy pięć lat. Potem mąż otrzymał kolejną propozycję pracy, tym razem w Rumunii, do której wyjechaliśmy już we czwórkę. W międzyczasie bowiem urodził się nasz drugi syn, Nicolas. Po kolejnych pięciu latach wyjechaliśmy do Arabii Saudyjskiej, wiedząc już, że jestem w trzeciej ciąży. Po ośmiu miesiącach zamieszkaliśmy w Bahrajnie.
Oliwer ma 17 lat, Nicolas 13, Alicia ma prawie pięć lat.
Zgadza się. Oliwer urodził się w Polsce i wyjechaliśmy z kraju dopiero gdy miał dwa lata. Jeśli chodzi o Nicolasa, drugiego syna, to mimo że mieszkaliśmy wtedy w Holandii, chciałam urodzić w Polsce. Ten sam szpital, ten sam lekarz prowadzący.
Miałam trudny pierwszy poród. Ten pierwszy poród zawsze chyba jest mentalnie trudniejszy. Nie wiesz, czego możesz oczekiwać, czego się spodziewać. Nieważne, że przeczytałaś tabuny książek czy artykułów na ten temat. Mój poród nie należał do lekkich. Spędziłam 30 godzin na sali porodowej, a skończyło się cesarką. Wydawało mi się, że bezpieczniej będzie również przy drugim porodzie wybrać znane mi miejsce i lekarza. W Holandii w tamtych czasach, czyli 13 lat temu, kobiety zwykle rodziły w domu. Do szpitala trzeba było mieć specjalne skierowanie, pozwolenie i powód, np. mieć ciążę zagrożoną. Nie wyobrażałam sobie, żeby po doświadczeniach w Polsce rodzić w domu 30 godzin. Lekarz w Holandii nie dawał mi gwarancji, że będę rodzić w szpitalu, więc co miesiąc latałam do Polski na konsultacje z moim lekarzem prowadzącym drugą ciążę, który - jak wspomniałam, prowadził też moją pierwszą ciążę.
Kiedy dowiedzieliśmy się, że jestem w trzeciej ciąży, już wiedzieliśmy, że lecimy na kolejny kontrakt. Tym razem była to Arabia Saudyjska i muszę przyznać, że miałam mnóstwo obaw, wiele stereotypów o tym kraju blokowało moje pozytywne myślenie. Dochodziły też obawy, że to trzecia cesarka, co oznacza dodatkowe ryzyko. Mój wiek też nie pomagał, bo byłam przed czterdziestką. Jednak ten kraj, to miejsce, lekarze, ludzie - wszystko miło mnie zaskoczyło. To był mój najlepszy poród.
Tak, mój mąż mógł być ze mną na sali porodowej. Ubiorem nie różnił się od personelu. Był w pełni przygotowany, aby mnie wspierać i być z naszą córeczką od pierwszej chwili. Jednak nie w każdym szpitalu tak jest. My wybraliśmy taki szpital, gdzie jest to możliwe. W Arabii Saudyjskiej są szpitale, w których nawet na wizytę kontrolną mąż nie może wejść z żoną. Dlaczego? Ponieważ na tym oddziale mogą przebywać tylko kobiety. Taki szpital mieliśmy koło naszego miejsca zamieszkania w Jubail, ale wybraliśmy inny szpital, 90 minut drogi samochodem od domu. Woleliśmy dojeżdżać, ale przeżywać wszystko wspólnie.
Kasia z rodziną mieszkała w Holandii, Rumunii, Arabii Saudyjskiej, a teraz żyją Bahrajnie prywatne archiwum rodziny
Nie ma co porównywać. To jak dwie skrajności, jeśli chodzi o dbanie o kobietę po porodzie, o jej komfort odpoczynku. Tutaj codziennie dostawałam wydrukowane na kartce menu z możliwością wyboru, co bym chciała zjeść następnego dnia. Oczywiście zależało ono od wytycznych, jakie dał lekarz prowadzący. Codziennie przychodził fizjoterapeuta wymasować mi plecy i stopy, pomóc wstać i chodzić. Po cesarce to bardzo ważne. Dzięki temu po trzecim porodzie dużo szybciej doszłam do pełnej sprawności, witalności i formy sprzed ciąży. Po prostu czułam, że tutaj się o mnie troszczą i dbają. Kobieta w Arabii Saudyjskiej ma swoje specjalne miejsce i nie mówię o tych stereotypach, które krążą w naszym kraju. Prawdę widzi się inaczej, jak się jest bliżej niej.
Ja mogę przedstawić moje odczucia. Mieszkałam w Arabii Saudyjskiej osiem miesięcy, a teraz od ponad pięciu lat mieszkam w Bahrajnie. W obu krajach wyznaje się islam, oba kraje mają podobne postrzeganie kobiet. Kobieta tutaj jest uważana za osobę kruchą, o którą trzeba dbać, chronić ją, nie narażać na niepotrzebny stres czy troski. Dlatego też w Arabii Saudyjskiej niektóre obostrzenia już zostały zmodernizowane. Można się przyzwyczaić. Zależy, jaki styl życia prowadzisz, co lubisz. Ja jestem aktywną kobietą i nie lubię być obsługiwana, a tak się traktuje kobiety w Arabii. Wszystko robią za ciebie. Mi to nie pasowało, więc teraz mieszkamy w Bahrajnie i mogę więcej zrobić sama. Nie dlatego, że w Arabii Saudyjskiej czułam się mało wartościową częścią społeczeństwa, bo tak nie jest. Dlatego, że wolałam pomagać, a nie żeby to mi pomagano.
Nie chcę narzekać na posiłki w polskich szpitalach, bo były odpowiednie. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, nie miałam porównania z innym krajem. Teraz już mam i zdecydowanie wolę te w Arabii Saudyjskiej.
Nie pamiętam dokładnie, co wybrałam, ale pamiętam zaskoczenie, że mam wybór. Jedzenie było świeże i smaczne. Wiem, co mówię, gotuję codziennie mojej rodzinie i zawsze dbam o zdrowe i świeże produkty.
Najlepiej wspominam ciążę w Arabii Saudyjskiej. Tam kobiety traktuje się z dużym szacunkiem, a zwłaszcza kobiety w ciąży. Jednak pod ich luźnym ubiorem nie widać tak szybko, że jest się w ciąży, a i tak mogę śmiało powiedzieć, że zawsze traktowali mnie z szacunkiem i byli bardzo pomocni. Tam kobieta nie może nawet włożyć zakupów do samochodu. Najpierw ci pakują zakupy w sklepie przy kasie, potem odprowadzają do samochodu twój koszyk i pakują torby do samochodu. Nic niezwykłego, normalność życia codziennego. Odmówienie tej pomocy jest dla nich obraźliwe. Tak samo jest w Bahrajnie. Tu ludzie są bardzo serdeczni i szanują się nawzajem.
Mieszkaliśmy w Holandii, Rumunii, Arabii Saudyjskiej, a obecnie jesteśmy w Bahrajnie. Największym sentymentem darzę Rumunię, najlepiej nam się tam mieszkało. Dostęp do dobrej edukacji można mieć wszędzie, jeśli samemu się wybiera szkoły. Nasze dzieci chodzą do szkół międzynarodowych i taka też jest w Bukareszcie. Ma bardzo dobry poziom. W Rumunii była zróżnicowana pogoda - śnieg zimą, a lata gorące. Mnóstwo też zwiedzaliśmy. Wyprawy w góry całą rodziną, mnóstwo niezapomnianych chwil i miejsc. Przepiękna Transylwania, cudownie było mieć możliwość to zobaczyć. Spotkaliśmy tam też mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi przyjaźnie przetrwały do dziś. Chrzestna mojej córki, moja przyjaciółka Madzia, to osoba, którą poznałam właśnie w Rumunii. To kawałek naszej rodzinnej historii, a ludzie, których tam poznaliśmy, mają specjalne miejsce w naszych sercach. Rumunia to moje miejsce, miejsce, do którego bez wahania spakowałabym się w kilka minut i pojechała ponownie. Arabia Saudyjska to miejsce, które musi do ciebie pasować. Ja nie jestem typem kobiety, która lubi być wyręczana we wszystkim, wręcz obsługiwana. To trzeba lubić, to musi po prostu do ciebie pasować. Edukacja też nie była zgodna z naszymi wymaganiami, więc to był główny powód, dla którego przeprowadziliśmy się do Bahrajnu.
Tak naprawdę to przeprowadziliśmy się ze względu na dzieci, bo mąż nadal pracuje w Arabii Saudyjskiej, tylko codziennie dojeżdża. W Bahrajnie mieszkamy od marca 2016 roku. Przeprowadziliśmy się od razu, jak to było możliwe po urodzeniu Alicii. Wyrobienie dokumentów trochę trwało i tylko to nas blokowało z przeprowadzką. Ja chciałam urodzić w Arabii Saudyjskiej, bo miałam tam doskonałą opiekę i czułam się bezpieczna, a tak naprawdę to najbardziej jest potrzebne kobiecie w ciąży. W Arabii nie było dobrej szkoły dla naszych synów. Oliwer jest bardzo zdolny i wysoko mierzy na przyszłość. Nicolas ma niesamowite zdolności sportowe i w Arabii Saudyjskiej również nie było dobrego zaplecza dla niego.
Kasia z rodziną mieszkała w Holandii, Rumunii, Arabii Saudyjskiej, a teraz żyją Bahrajnie prywatne archiwum rodziny
To bardzo podobne kultury, w końcu to muzułmańskie kraje, ale różnice są spore. Arabia jest bardziej konserwatywnym krajem, jest więcej zasad nie tak oczywistych dla nas, cudzoziemców. Ale trzeba je akceptować, jeśli chce się tam mieszkać. Ja jednak wolę swoją swobodę i swoje wybory, a nie narzucone przez religię. Niestety, to nie dotyczy tylko Arabii Saudyjskiej, bo może zdarzyć się też w innym kraju, nawet w Europie. Bahrajn natomiast to raczej otwarty kraj na nowe kultury, jest tu dużo ekspatów. Większość mężów pracuje w Arabii Saudyjskiej, a rodziny mieszkają w Bahrajnie. Dzięki mostowi łączącemu Arabię z Bahrajnem mogą szybko codziennie dojeżdżać do innego kraju do pracy i po pracy wracać do domu.
Tak, pracowałam w Holandii, gdy Nicolas był malutki, ale tylko parę miesięcy, bo bardzo ciężko było znaleźć miejsce w przedszkolu. Wtedy bardzo pomogła nam rodzina, przyjeżdżając na zmianę do nas, aby zostawać z dziećmi w domu, kiedy pracowałam. Jednak to na dłuższą metę się nie sprawdziło. Miejsca w przedszkolu nadal nie było, więc musiałam zrezygnować z pracy. W Rumunii prywatna szkoła tak bardzo angażowała rodziców (jeśli się oczywiście wyraziło chęć), że nie było czasu na pracę poza szkołą. Zaangażowałam się też w fundację charytatywną, którą prowadziła moja koleżanka oraz w pracę przy ambasadzie polskiej dla Polonii. Miałam też czas rozwinąć swoje zainteresowania. Zrobiłam trzy kursy aranżacji kwiatowej pod okiem niesamowicie zdolnej Holenderki - bardzo znana w Rumunii, miała swój własny program telewizyjny o kwiatach, przyjęciach. Miałam też czas na rozwijanie pasji, którą jest pieczenie. W naszym domu zawsze unosi się zapach pieczonego ciasta. Sztuki dekorowania tortów uczyłam się pod okiem mojej koleżanki Kasi, mistrzyni w tym fachu. Byłam tak zajęta, że nie miałam czasu na siedzenie w domu, gdy dzieci były w szkole. W Arabii Saudyjskiej pracuje mało kobiet, a raczej pracowało mało, gdy tam mieszkałam, ponieważ teraz dużo się zmieniło. Jak byłam w ciąży, to zdecydowanie nie myślałam o pracy. Natomiast w Bahrajnie przedszkola są otwarte od godz. 8:30 do 12:30, czyli tylko cztery godziny. Nie daje to możliwości pogodzenia pracy i obowiązków domowych oraz rodzicielskich.
Bycie mamą to jak najbardziej praca na pełny etat zarówno tutaj, jak i wszędzie indziej. Mało kobiet mających rodzinę pracuje, a jeśli się już na to decydują, to mają gosposie, nianie i jeszcze kierowcę, aby po pracy miały czas dla dzieci. Tutaj rodzina jest najważniejsza. Każdy rozumie, że praca mamy to najtrudniejsza i najbardziej wymagająca praca na świecie.
Jest coraz trudniej im i nam. Wszyscy się przywiązują do miejsca, do ludzi. Układają swoją codzienność, a później znów trzeba zaczynać od nowa. No cóż, tak wybraliśmy i ma to swoje zarówno plusy, jak i minusy. Moje dzieci mają tutaj doskonałe wykształcenie i mogą startować w przyszłości do najlepszych uczelni na świecie, jeśli tylko będą chciały. Mój mąż pracuje w branży naftowej, a to dla jego kariery najlepsze miejsce na świecie. Im jesteśmy starsi, tym bardziej sentymentalni i wiemy, że na pewno starość chcemy spędzić w Polsce.
To był niezwykle trudny okres dla naszej rodziny, jak zapewne dla wielu rodzin tutaj. Z dnia na dzień granice zostały zamknięte, co oznacza, że most łączący Arabię Saudyjską z Bahrajnem też. Mieliśmy dwa wyjścia: pierwsze takie, że mój mąż zostaje w Bahrajnie z nami i nie pracuje. Drugie, że jedzie do pracy i wróci dopiero, jak otworzą most. Wszyscy zakładali, że potrwa to około dwóch tygodni. Jednak trwało znacznie dłużej. Po 128 dniach - przez tyle czasu był zamknięty most - niewidzenia się z rodziną mieliśmy już dość. Ciężko było w takich trudnych chwilach wspierać się na odległość. Dzieci miały szkołę online, która działała tutaj znakomicie, od 18 lutego do końca roku szkolnego. Wszystko było zamknięte. Restauracje otwarto dopiero w połowie października. Można było zamawiać online z dostawą do domu oczywiście. W szkole do tej pory bardzo przestrzegają zasad bezpieczeństwa. Przy każdym wejściu są bramki odczytujące ciepłotę ciała, jak na lotniskach. Każde dziecko ma swój kod QR i codziennie rano go skanuje, wypełnia ankietę zdrowotną. Cały czas obowiązują maseczki, w klasach też, a także zachowanie 1,5 metra odległości. Nikt się nie skarży na noszenie maseczek, a temperatura tutaj latem dochodzi do 48 st. C, natomiast zimą do około 20 st. C. I da się tu o dziwo oddychać w maseczce. A ci, którzy mają problem, po prostu zostają w domach. Dbamy o swoje bezpieczeństwo i dlatego mamy tak mało przypadków zachorowań. Rząd też bardzo wspiera mieszkańców tej wyspy. Na trzy miesiące wykasował każdemu opłaty za wodę, prąd oraz podatek za dom. Właściciele osiedli zmniejszyli kwoty wynajmu. Firmy internetowe dały każdemu nielimitowany internet, bo przecież dzieci uczyły się w domach wirtualnie. Każdy wspierał każdego, jak mógł. Przetrwaliśmy to w zdrowiu i nauczyliśmy się doceniać to, co mamy, a nie to, co chcielibyśmy mieć. Rodzina jest najważniejsza zawsze i wszędzie.
W domu mówimy tylko po polsku, dlatego dzieci mówią w ojczystym języku bardzo dobrze. Czytają i piszą również, chociaż zdarzają się błędy. Znają perfekcyjnie język angielski, dobrze mówią po francusku i hiszpańsku, jak również teraz też po arabsku. To chyba ich największy kapitał po tych wszystkich naszych podróżach.