Pediatra, Damian Okruciński: Tak.
Też myślałem, że tak będzie. Ale ten rok nie różni się niczym od poprzednich. Dzieci w przedszkolach, żłobkach, szkołach zakażają. Bardzo często słyszę od rodziców: "Puściłem Tomka na dwa dni, wrócił z katarem, wysiedzieliśmy 10 dni i poszedł znowu do przedszkola na trzy dni i znowu wrócił z nowym katarkiem". Niestety, dzieci mają tendencję do tego, że kończą jedną infekcję i wchodzą w drugą.
Dzieci, które chorują na COVID-19 często nie mają objawów takich jak dorośli. Czasem chorują bez gorączki, utraty węchu, duszność, kaszlu. U dzieci COVID-19 może przebiegać z nieżytem nosa, niską gorączką, biegunką, zapaleniem spojówek. Należy założyć, że każde dziecko, które ma jakiekolwiek cechy infekcji górnych dróg oddechowych, powinno przez 10 dni nie uczęszczać do żłobka, przedszkola, szkoły.
Dzieci często mają bardzo nietypowy przebieg. Znam chłopca, który trafił do szpitala z podejrzeniem zapalenia krtani. Okazało się, że to jest COVID-19. Cała rodzina dziecka została poddana izolacji.
Nie wiemy tego, bo w przychodniach nie robi się dzieciom testów w przypadku każdej infekcji górnych dróg oddechowych. Ponadto, lekarze POZ nie mogą zlecić pacjentowi bezobjawowemu testu na SARS-Cov-2 z racji tego, że nie ma objawów. Musimy mieć mocne podejrzenie, żeby zlecić dziecku test. Dlatego w Polsce nie mamy możliwości, aby ocenić, ile dzieciaków w szkołach to bezobjawowi nosiciele.
Bardzo rzadko zleca się testy dzieciom. Jeśli już to najczęściej w sytuacji, kiedy rodzic, opiekun jest chory na COVID-19. U dzieci przebieg choroby jest tak atypowy, że naprawdę nie wiemy, czy lekki katar i kaszelek to zwykłe przeziębienie, czy SARS-CoV-2, którym dziecko może potencjalnie zarazić nauczycielkę, babcię i przyczynić do hospitalizacji i zgonu.
Nie my, lekarze, podejmujemy takie decyzje. Wszyscy wiemy, że małe dzieci nie potrafią zastosować się do ograniczeń, nie dbają o higienę tak samo, jak dorośli, choć dorośli też nie są idealni. Pięciolatkowi trudno utrzymać maskę na buzi przez cały dzień. Szkoły średnie przeszły na nauczanie zdalnie, ale nastolatki nie jeżdżą do dziadków i się do nich nie przytulają. Nastolatek siedzi w domu w mediach społecznościowych. A małe dziecko jak widzi babcię, to od razu chce się do niej przytulić.
Do lutego na pewno będzie źle. Mamy nowe restrykcje, czy skutkują, będziemy widzieli za 10-14 dni od ich wprowadzenia. Moim zdaniem, jeśli to tylko możliwe, powinniśmy samoizolować się.
Wyjdziemy, kiedy będziemy mieli szczepionkę. A nie zapowiada się, że będzie w najbliższych miesiącach. A nawet jak będzie, to przecież nie każdy od razu zostanie zaszczepiony. Problemy z dystrybucją, z tym, komu się w pierwszej kolejności należy – z tym trzeba się liczyć. Prawdopodobnie wirus będzie z nami do wiosny i zobaczymy, co stanie się po lecie.
Ja bym to nazwał leczeniem hybrydowym.
Osobiście szacuję, że około 80 proc. moich pacjentów przychodzi do mnie do gabinetu (choć także zajmuję się dziećmi zdrowymi). Reszcie wystarczą telewizyty. I to jest bardzo dobre. Nie każde dziecko trzeba przyprowadzać do przychodni, żeby pokazać lekarzowi.
Telewizyty sprawdzają się, kiedy mama chce skonsultować karmienie noworodka, omówić schemat szczepień, omówić zaparcia lub postępowanie w przypadku łagodnej infekcji górnych dróg oddechowych. W takich sytuacjach lepiej 15 minut porozmawiać z rodzicem przez telefon niż spotykać się w gabinecie. Sporo rzeczy w pediatrii można omówić zdalnie. Niektórzy rodzice bardzo sobie to chwalą.
Tak, dokładnie tłumaczę, co powinno rodzica zaniepokoić, w którym momencie pojawia się czerwona flaga i należy udać się z dzieckiem do lekarza. Instruuję rodzica, jak sprawdzać tętno lub liczbę oddechów dziecka, tłumaczę cechy duszności. Wielokrotnie udało mi się (słusznie) odesłać dziecko do szpitala na podstawie badania dziecka przez rodzica. Jeżeli nie ma czerwonych flag, nie muszę dziecka badać. Tak samo w czasach bez pandemii, nie każdy katar, kaszel musi być badany przez pediatrę w gabinecie. Nie zawsze trzeba z dzieckiem, które nie jest bardzo chore, przyjeżdżać do przychodni, czekać w kolejce i zarazić się czymś przy okazji. Dzięki teleporadzie można tę ścieżkę ominąć.
Na początku wiosennego lockdownu rodzice nie chcieli wychodzić z domów, chodzić do przychodni, woleli radzić sobie sami. Do mnie dzwonili tylko po to, żeby powiedzieć, że dziecko miało infekcję, ale robili dokładnie to samo, co zleciłem jakiś czas temu i udało się bez hospitalizacji. Po lockdownie wrócili do przychodni rodzice z dziećmi, które kaszlą od wczoraj, miały w nocy stan podgorączkowy. Co z tego, że osłucham takie dziecko, sprawdzę gardło, skoro nie ma żadnych innych objawów lub odchyleń w badaniu przedmiotowym?
Wszystkich małych pacjentów pojawiających się w przychodni ze stanem podgorączkowym musimy przyjąć jako pacjentów potencjalnie covidowych. Muszę ubrać się na kosmonautę i zbadać dziecko.
Szczepienia dzieci powinny być teraz dla rodziców priorytetem. Miałem niedawno kilkumiesięczne dzieci na wizycie, które od momentu wypisu ze szpitala nie były przez nikogo badane. Głównie z tego powodu, że w przychodniach nie ma wolnych terminów. Jeżeli jest ogromny problem w jednej przychodni, to niestety, rodzic musi szukać innej przychodni, w której można pokazać dziecko lekarzowi i zaszczepić.
W przychodniach musimy zachować higienę i pracować zgodnie z procedurami. Wszyscy powinni pilnować tego, aby mieć maskę na twarzy. Większość ludzi o tym pamięta, ale nadal w przychodni pojawiają się rodzice, którzy mają maskę pod brodą lub pod nosem. Miałem sytuację, kiedy rodzic przyszedł z synkiem na szczepienie do dzieci zdrowych, ale razem z nimi była też córka, miała aktywną ospę wietrzną. Dość szybko wygoniłem.
Jeśli szkoły i przedszkola będą nadal funkcjonowały w trybie stacjonarnym, naprawdę trzeba pilnować tego, aby przeziębione dzieci nie chodziły na lekcje, nie pozwalać dzieciom z katarem wychodzić do innych dzieci na podwórko. Pamiętajmy o starszych osobach, chrońmy je przed kontaktem z dziećmi. I jeśli to możliwe, izolujmy się. Dużo rodziców mnie dzisiaj pyta, czy robić lockdown. Odpowiadam tak: jeden rodzic zostaje z dziećmi w domu, drugi chodzi po zakupy i do pracy. Naprawdę uważam, że w tej chwili warto byłoby tak postąpić.
Lekarz Damian Okruciński jest specjalistą pediatrii. Absolwent Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Pracował w Samodzielnym Publicznym Dziecięcym Szpitalu przy ul. Żwirki i Wigury, na Oddziale Obserwacyjno-Izolacyjnym. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Pediatrii oraz Polskiego Towarzystwa Wakcynologii, wykładowca, blogger. Więcej: LekarzPodroznik.pl