Pediatra: Nie wiemy, ile dzieciaków w szkołach to bezobjawowi nosiciele

Joanna Biszewska
- Bardzo rzadko zleca się testy dzieciom. Jeśli już, to najczęściej w sytuacji, kiedy rodzic jest chory na COVID-19. U dzieci przebieg choroby jest tak atypowy, że nie wiemy, czy lekki katar i kaszelek to zwykłe przeziębienie, czy wirus SARS-CoV-2, którym dziecko może potencjalnie zarazić nauczycielkę, babcię i przyczynić do hospitalizacji i zgonu - o leczeniu dzieci w czasie pandemii mówi pediatra Damian Okruciński.

Joanna Biszewska: Zaczął się już sezon grypowy?

Pediatra, Damian Okruciński: Tak.

Miałam nadzieję, że przez to, że żyjemy od miesięcy w reżimie sanitarnym, grypy w tym roku będzie mniej.

Też myślałem, że tak będzie. Ale ten rok nie różni się niczym od poprzednich. Dzieci w przedszkolach, żłobkach, szkołach zakażają. Bardzo często słyszę od rodziców: "Puściłem Tomka na dwa dni, wrócił z katarem, wysiedzieliśmy 10 dni i poszedł znowu do przedszkola na trzy dni i znowu wrócił z nowym katarkiem". Niestety, dzieci mają tendencję do tego, że kończą jedną infekcję i wchodzą w drugą.

I większość czasu dzieci spędzają od września w domu, bo nawet te ze skąpymi objawami przeziębienia nie powinny przebywać w grupie z innymi dziećmi.

Dzieci, które chorują na COVID-19 często nie mają objawów takich jak dorośli. Czasem chorują bez gorączki, utraty węchu, duszność, kaszlu. U dzieci COVID-19 może przebiegać z nieżytem nosa, niską gorączką, biegunką, zapaleniem spojówek. Należy założyć, że każde dziecko, które ma jakiekolwiek cechy infekcji górnych dróg oddechowych, powinno przez 10 dni nie uczęszczać do żłobka, przedszkola, szkoły.

Jakie jeszcze objawy u dzieci mogą wskazywać na to, że przechodzą koronawirusa?

Dzieci często mają bardzo nietypowy przebieg. Znam chłopca, który trafił do szpitala z podejrzeniem zapalenia krtani. Okazało się, że to jest COVID-19. Cała rodzina dziecka została poddana izolacji.

Nadal nie wiemy, na jaką skalę zakażają dzieci.

Nie wiemy tego, bo w przychodniach nie robi się dzieciom testów w przypadku każdej infekcji górnych dróg oddechowych. Ponadto, lekarze POZ nie mogą zlecić pacjentowi bezobjawowemu testu na SARS-Cov-2 z racji tego, że nie ma objawów. Musimy mieć mocne podejrzenie, żeby zlecić dziecku test. Dlatego w Polsce nie mamy możliwości, aby ocenić, ile dzieciaków w szkołach to bezobjawowi nosiciele.

Może powinno się robić więcej testów wśród dzieci? Moglibyśmy wówczas mieć odpowiedź, jak bardzo przedszkola i szkoły są siedliskiem zakażeń.

Bardzo rzadko zleca się testy dzieciom. Jeśli już to najczęściej w sytuacji, kiedy rodzic, opiekun jest chory na COVID-19. U dzieci przebieg choroby jest tak atypowy, że naprawdę nie wiemy, czy lekki katar i kaszelek to zwykłe przeziębienie, czy SARS-CoV-2, którym dziecko może potencjalnie zarazić nauczycielkę, babcię i przyczynić do hospitalizacji i zgonu.

Skoro tak mało wiemy, to może szkoły powinny jednak przejść całkowicie na zdalne nauczanie, łącznie z najmłodszymi klasami?

Nie my, lekarze, podejmujemy takie decyzje. Wszyscy wiemy, że małe dzieci nie potrafią zastosować się do ograniczeń, nie dbają o higienę tak samo, jak dorośli, choć dorośli też nie są idealni. Pięciolatkowi trudno utrzymać maskę na buzi przez cały dzień. Szkoły średnie przeszły na nauczanie zdalnie, ale nastolatki nie jeżdżą do dziadków i się do nich nie przytulają. Nastolatek siedzi w domu w mediach społecznościowych. A małe dziecko jak widzi babcię, to od razu chce się do niej przytulić.

Możemy teraz zamknąć przedszkola i szkoły na kilka tygodni, ale potem znowu dzieci wrócą do placówek i sytuacja może się powtórzyć. Błędne koło.

Do lutego na pewno będzie źle. Mamy nowe restrykcje, czy skutkują, będziemy widzieli za 10-14 dni od ich wprowadzenia. Moim zdaniem, jeśli to tylko możliwe, powinniśmy samoizolować się.

Wyjdziemy z tego?

Wyjdziemy, kiedy będziemy mieli szczepionkę. A nie zapowiada się, że będzie w najbliższych miesiącach. A nawet jak będzie, to przecież nie każdy od razu zostanie zaszczepiony. Problemy z dystrybucją, z tym, komu się w pierwszej kolejności należy – z tym trzeba się liczyć. Prawdopodobnie wirus będzie z nami do wiosny i zobaczymy, co stanie się po lecie.

Przed nami kolejne miesiące, jak nie lata, leczenia dzieci zdalnie. To się sprawdza?

Ja bym to nazwał leczeniem hybrydowym.

To i tak dla nas, rodziców, duża zmiana. Ciężko się przestawić na to, że nie pokazujemy pediatrze dziecka, tylko wysyłamy zdjęcia gardła.

Osobiście szacuję, że około 80 proc. moich pacjentów przychodzi do mnie do gabinetu (choć także zajmuję się dziećmi zdrowymi). Reszcie wystarczą telewizyty. I to jest bardzo dobre. Nie każde dziecko trzeba przyprowadzać do przychodni, żeby pokazać lekarzowi.

Nie wszyscy rodzice tak myślą. Wolą dmuchać na zimne.

Telewizyty sprawdzają się, kiedy mama chce skonsultować karmienie noworodka, omówić schemat szczepień, omówić zaparcia lub postępowanie w przypadku łagodnej infekcji górnych dróg oddechowych. W takich sytuacjach lepiej 15 minut porozmawiać z rodzicem przez telefon niż spotykać się w gabinecie. Sporo rzeczy w pediatrii można omówić zdalnie. Niektórzy rodzice bardzo sobie to chwalą.

Rodzic zauważa, że np. kilkumiesięczne dziecko ciężko oddycha. Lekarz pomoże przez telefon?

Tak, dokładnie tłumaczę, co powinno rodzica zaniepokoić, w którym momencie pojawia się czerwona flaga i należy udać się z dzieckiem do lekarza. Instruuję rodzica, jak sprawdzać tętno lub liczbę oddechów dziecka, tłumaczę cechy duszności. Wielokrotnie udało mi się (słusznie) odesłać dziecko do szpitala na podstawie badania dziecka przez rodzica. Jeżeli nie ma czerwonych flag, nie muszę dziecka badać. Tak samo w czasach bez pandemii, nie każdy katar, kaszel musi być badany przez pediatrę w gabinecie. Nie zawsze trzeba z dzieckiem, które nie jest bardzo chore, przyjeżdżać do przychodni, czekać w kolejce i zarazić się czymś przy okazji. Dzięki teleporadzie można tę ścieżkę ominąć.

W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do bardzo dobrej opieki medycznej dzieci. Z każdym kaszlnięciem, biegunką, wysypką u dziecka możemy udać się do pediatry. Pandemia sprawiła, że jako rodzice przestaliśmy panikować?

Na początku wiosennego lockdownu rodzice nie chcieli wychodzić z domów, chodzić do przychodni, woleli radzić sobie sami. Do mnie dzwonili tylko po to, żeby powiedzieć, że dziecko miało infekcję, ale robili dokładnie to samo, co zleciłem jakiś czas temu i udało się bez hospitalizacji. Po lockdownie wrócili do przychodni rodzice z dziećmi, które kaszlą od wczoraj, miały w nocy stan podgorączkowy. Co z tego, że osłucham takie dziecko, sprawdzę gardło, skoro nie ma żadnych innych objawów lub odchyleń w badaniu przedmiotowym?

Wszystkich małych pacjentów pojawiających się w przychodni ze stanem podgorączkowym musimy przyjąć jako pacjentów potencjalnie covidowych. Muszę ubrać się na kosmonautę i zbadać dziecko.

Telewizyty sprawdzają się, kiedy mama chce skonsultować karmienie noworodka, omówić schemat szczepień. W takich sytuacjach lepiej 15 minut porozmawiać z rodzicem przez telefon niż spotykać się w gabinecie. Sporo rzeczy w pediatrii można omówić zdalnie. Niektórzy rodzice bardzo sobie to chwaląTelewizyty sprawdzają się, kiedy mama chce skonsultować karmienie noworodka, omówić schemat szczepień. W takich sytuacjach lepiej 15 minut porozmawiać z rodzicem przez telefon niż spotykać się w gabinecie. Sporo rzeczy w pediatrii można omówić zdalnie. Niektórzy rodzice bardzo sobie to chwalą Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl

Wiele przychodni ze względu na funkcjonowanie w reżimie sanitarnym ma bardzo odległe terminy wizyt. Od marca nie szczepimy w terminie. Znam dzieci, które mają opóźnione kolejne dawki szczepień o pół roku. To problem?

Szczepienia dzieci powinny być teraz dla rodziców priorytetem. Miałem niedawno kilkumiesięczne dzieci na wizycie, które od momentu wypisu ze szpitala nie były przez nikogo badane. Głównie z tego powodu, że w przychodniach nie ma wolnych terminów. Jeżeli jest ogromny problem w jednej przychodni, to niestety, rodzic musi szukać innej przychodni, w której można pokazać dziecko lekarzowi i zaszczepić.

Spotkałam wielu rodziców, którzy tak boją się wirusa, że właściwie od miesięcy nigdzie z dziećmi nie chodzą. A tym bardziej do przychodni.

W przychodniach musimy zachować higienę i pracować zgodnie z procedurami. Wszyscy powinni pilnować tego, aby mieć maskę na twarzy. Większość ludzi o tym pamięta, ale nadal w przychodni pojawiają się rodzice, którzy mają maskę pod brodą lub pod nosem. Miałem sytuację, kiedy rodzic przyszedł z synkiem na szczepienie do dzieci zdrowych, ale razem z nimi była też córka, miała aktywną ospę wietrzną. Dość szybko wygoniłem.

Co możemy w najbliższych tygodniach robić, aby chronić swoje zdrowie?

Jeśli szkoły i przedszkola będą nadal funkcjonowały w trybie stacjonarnym, naprawdę trzeba pilnować tego, aby przeziębione dzieci nie chodziły na lekcje, nie pozwalać dzieciom z katarem wychodzić do innych dzieci na podwórko. Pamiętajmy o starszych osobach, chrońmy je przed kontaktem z dziećmi. I jeśli to możliwe, izolujmy się. Dużo rodziców mnie dzisiaj pyta, czy robić lockdown. Odpowiadam tak: jeden rodzic zostaje z dziećmi w domu, drugi chodzi po zakupy i do pracy. Naprawdę uważam, że w tej chwili warto byłoby tak postąpić.

Lekarz Damian Okruciński jest specjalistą pediatrii. Absolwent Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Pracował w Samodzielnym Publicznym Dziecięcym Szpitalu przy ul. Żwirki i Wigury, na Oddziale Obserwacyjno-Izolacyjnym. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Pediatrii oraz Polskiego Towarzystwa Wakcynologii, wykładowca, blogger. Więcej: LekarzPodroznik.pl

Więcej o:
Copyright © Agora SA