Katarzyna Sawicka: Jest to termin, który wziął się z tzw. analizy transakcyjnej, czyli psychologicznej koncepcji stosunków międzyludzkich. Innymi słowy, to jedna z gałęzi psychologii humanistycznej, która ma na celu metaforyczne zobrazowanie elementów składających się na osobowość człowieka. Mówimy tutaj o wewnętrznym dziecku, wewnętrznym dorosłym oraz wewnętrznym rodzicu. Wewnętrzne dziecko jest naszą stroną emocjonalną, która powinna się rozwijać równomiernie od wczesnego dzieciństwa.
Tak, jest to termin zarówno pozytywny, jak i negatywny. W momencie, gdy dojrzewamy prawidłowo, potrafimy się "zaopiekować" naszą emocjonalną stroną, jakakolwiek by ona nie była. Problem w jej kształtowaniu występuje w momencie, gdy rodzice nie zwracają uwagi na nasze emocje, nie dają nam tego, czego my indywidualnie potrzebujemy w dzieciństwie. Wówczas dysfunkcyjny rodzic uczy nas tego, że nasze emocje i potrzeby nie są ważne. Gdy dorastamy, odzywa się w nas wewnętrzny rodzic, który mówi nam to, co niegdyś słyszeliśmy w rodzinnych domach. Na przykład wysyła komunikaty o treści: "twoje emocje nie są ważne", "to, co czujesz, jest nieistotne". Dochodzi wówczas do zjawiska dysocjacji emocjonalnej, czyli oddzielania od emocji, które jest dla nas szkodliwe.
Każdy z nas trochę w inny sposób przeżywa rzeczywistość i ma do tego pełne prawo. Wewnętrzne dziecko ma wpływ na nasze zachowania spontaniczne, na twórczość. Dojście do głosu wewnętrznego dziecka jest po prostu zdrowe. W życiu dorosłym często zamykamy się w sztywnych ramach i działamy, że tak powiem, robotycznie.
Gdybyśmy skupili się tylko na głosie wewnętrznego dorosłego, narzucałby nam ścisłe ramy postępowania. Tak nie powinno być. Często zapominamy, aby być swoim przyjacielem. Nie osobą karcącą samego siebie. Emocje są jak balon, jeżeli ciągle będziemy je wpychać pod wodę, to one i tak co jakiś czas będą wypływać, dając o sobie znać na różne, dziwne sposoby. Na przykład objawiając się niekontrolowanymi wybuchami złości czy przypływami smutku.
Dzieci są doskonałymi naśladowcami. Jeżeli mają empatycznego ojca i empatyczną matkę, to też uczą się empatii. Z drugiej strony wiele dzieci uczy się też przez modelowanie. Przykładowo, jeżeli obserwują, że jeden z rodziców często płacze, a druga osoba go nie pociesza, ale reaguje gniewem, to zapamiętują komunikat "znowu przesadzasz, histeryzujesz". Wydaje im się, iż jest to prawidłowa reakcja. Uczą się, że tak powinno być i tak należy reagować.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że dziecko obserwuje wszystkich domowników, nie tylko rodziców. Ich uwadze nie umknie babcia notorycznie oskarżająca o coś synową czy dziadek wytykający błędy innym.
W momencie, w którym nasze emocje nie są "zaopiekowane" we właściwy sposób przez rodzica, jest on dysfunkcyjny i ignoruje nasz płacz czy smutek, nasz wewnętrzny dorosły w przyszłości zareaguje tak samo. My sami stajemy się takim "smokiem", ciągle siebie strofując.
Jesteśmy w stanie to zmienić, gdy przejdziemy na terapię lub autoterapię. Ona pomoże nam zrozumieć, jak ważne jest, by być swoim własnym przyjacielem.
Reakcje wewnętrznego dziecka są związane z przewlekłymi emocjami, powtarzają się. To normalne, że człowiek od czasu do czasu się zdenerwuje. Natomiast, jeżeli jesteśmy przewlekle smutni, przewlekle wściekli, jeżeli mamy tendencję do uciekania w używki i potrzebujemy regularnie silnych wrażeń, może odzywać się nasze wewnętrzne dziecko, którego potrzeby ignorowaliśmy. Ostatnio w kontaktach z pacjentami obserwuję wiele sytuacji, w których mężczyźni uciekają w pornografię albo w seks przez internet. To jest jeden z powodów, że wewnętrzne dziecko jest zdysocjowane, ma w sobie tak dużo ignorowanych emocji, że zaczyna uciekać.
Często spotykam się jeszcze z reakcjami unikania. Widzę pacjentów, którzy unikają podejmowania kluczowych decyzji, licząc, że ktoś dokona wyborów za nich. Ten schemat działania nazywa się również samopoświęceniem. Osoby, u których występuje, zakładają, że dobro innych jest ważniejsze od ich dobra. W każdym z tych schematów nie dbamy o siebie wystarczająco, za co płacimy dużą cenę. Podejmujemy wówczas złe decyzje, które sprawiają, że jesteśmy nieszczęśliwi. Na przykład wchodzimy w toksyczne relacje, bo chcemy kogoś uratować.
Bardzo często. Bywa, że przygotowuje się pacjentom listę emocji, która ma im pomóc w nazwaniu tego, co czują. Ludzie miewają ich zaburzony obraz. Na przykład są osoby, które się ciągle wściekają, bo już w dzieciństwie nauczyły się, że tylko w taki sposób mogą coś uzyskać. Inni są w kółko smutni, bo na przykład była to jedyna akceptowalna emocja w domu. Zapamiętali, że tylko osoby smutne zasługiwały na uwagę i były pocieszane. Za tym smutkiem skrywają się inne uczucia takie jak bezradność, gniew, żal i masa innych. Bywa, że emocje trzeba zdefiniować na nowo, bo pacjenci nauczyli się żyć w obrębie paru głównych emocji.
Wszystko zależy od tego, jak bardzo człowiek jest zaburzony w kwestii emocjonalnej. W przypadku niektórych osób wystarczy przeczytanie książki, w której jest omówiona terapia poznawczo-behawioralna. Tam znajdą wskazówki, dzięki którym zrozumieją, dlaczego zachowywały się w określony sposób. Są jednak osoby, które pochodzą z głęboko dysfunkcyjnych rodzin i one potrzebują, aby ktoś spojrzał na nie z boku. Przy tak głębokich zaburzeniach bardzo trudno jest samemu spojrzeć na siebie.
Często nie zdajemy sobie sprawy, że nasz dom był dysfunkcyjny. Zazwyczaj dopiero po konfrontacji z życiem lub np. z partnerem, który pochodzi z zupełnie innego domu, orientujemy się, że coś było nie tak.
Z mojego doświadczenia wynika, że zwykle są to zupełnie inne reakcje. Mogą wytworzyć się w nich wewnętrzne dzieci pełniące zupełne inne role, na przykład ratownika, ofiary i tak dalej. Trzeba mieć na względzie, że każdy z nas ma zupełnie inną osobowość i chociaż rzeczywistość jest taka sama, reagujemy na nią inaczej.
Mechanizmy obronne, które wytwarzamy w dzieciństwie, zazwyczaj są dostosowane do rodzaju osobowości. W dysfunkcyjnych rodzinach bardzo często jest tak, że role po prostu są rozdane. Jedno dziecko jest "kozłem ofiarnym", a drugie "ratownikiem". Rodzeństwo jest nauczone, że musi trzymać się tych ról, aby przetrwać. Dobrym przykładem są też domy, w których rodzice są uzależnieni od alkoholu. Jedno z dzieci powie "nigdy nie tknę alkoholu", a drugie będzie powielało zachowania matki lub ojca.
Prawie zawsze jest to dla nich zaskoczenie. Dorastamy w konkretnych warunkach i zakładamy, że są normalne. Dopiero w momencie konfrontacji z rzeczywistością, np. jak ktoś wchodzi w kolejną relację, w której powtarzają się te same złe wzorce, zaczyna myśleć, że coś jest nie w porządku. Pojawia się myśl "jest tyle szczęśliwych ludzi, a mi wciąż przytrafiają się takie relacje".
Staram się tłumaczyć ten mechanizm w swoich vlogach i na blogu. Dzięki temu osoba może uświadomić sobie, że np. jest w roli wspomnianego ratownika i ktokolwiek do niej nie zadzwoni, nawet w środku nocy, jest gotowa bezinteresownie spieszyć mu z pomocą. Myśli, że to jej obowiązek niezależnie od okoliczności. Rola, którą wynieśliśmy z domu rodzinnego, może wpłynąć destrukcyjnie na nasze dorosłe życie. Samo jej nazwanie już jest pewną formą pomocy, a fakt, czy zaopiekujemy się naszym wewnętrznym dzieckiem, wpłynie na to, jakimi będziemy rodzicami.