Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc".
17 listopada obchodzimy Światowy Dzień Wcześniaka. W Polsce co dziesiąty noworodek przychodzi na świat przedwcześnie. Dzięki postępowi neonatologii przeżywają dzieci, których jeszcze dekadę temu nie można było uratować - urodzone w dwudziestym drugim czy dwudziestym czwartym tygodniu ciąży (próg przeżycia). Jeśli - dzięki rehabilitacji - rozwijają się prawidłowo, mówi się o cudzie. Jeśli ciężko chorują, ich życie zamienia się w uporczywą terapię. Nikt w chwili narodzin nie wie, jak będzie.
To był zwykły dzień, tak mi się wydawało. Po południu miałam mieć kontrolę u lekarza, który prowadził ciążę. Od dłuższego czasu źle się czułam, wiedziałam, że mam podwyższone ciśnienie. Poszłam tego dnia jeszcze do pracy. Na wizycie lekarskiej lekarz popatrzył na wyniki badań i powiedział, że mam natychmiast jechać do szpitala, że dziecko jeszcze jest wydolne oddechowo. Te słowa do mnie nie docierały. Wydawało mi się, że to wszystko jest na wyrost, że poleżę w szpitalu chwilę, uspokoi się ciśnienie i będę mogła spokojnie poczekać na rozwiązanie, na 7 listopada.
W szpitalu podczas badania KTG patrzyłam na wyświetlacz aparatu, który mierzył tętno dziecka. Widziałam, że tętno cały czas spada. Przerażająca liczba 70 pojawiała się od czasu do czasu na ekranie. Zdawałam sobie sprawę, że to już jest niebezpieczne. Pamiętam, jak lekarze wpadli do sali i mówili, że muszą mnie natychmiast przewieźć. Trafiłam na salę porodową. Usłyszałam, że życie dziecka jest zagrożone i że trzeba natychmiast ciążę rozwiązać.
Raczej mówię o Julku w trzeciej osobie, że on się urodził, przyszedł na świat, a nie, że ja go urodziłam, że byłam kimś sprawczym, bo nie byłam. To była po prostu operacja wykonana przez lekarzy, miała na celu ratowanie życia. Ciężko mi jest z tym. I wiem, że moim koleżankom, które przeszły przez to samo, także jest ciężko. Każda z nas, będąc w ciąży, ma wyobrażenie swojego porodu, to, jak będzie przebiegać. I ja chciałam poród przeżyć. Czasem koleżanki się ze mnie śmieją, mówią, że nie ma za czym tęsknić.
Nie da się tego unieść. Można zagryźć zęby, można powiedzieć sobie, że trzeba być zadaniowym, że teraz nie liczę się ja i moje emocje, tylko liczy się dziecko i o nie walczymy. Każda matka wcześniaka przestawia się na tryb walki. To zupełne zachwianie równowagi psychicznej, do tego dochodzi ciągłe poczucie winy. Myślenie o tym, że jeszcze chwilę temu wszystko było dobrze. Chce się uchwycić te momenty. Ciężko jest przyjąć do siebie, że nagle ciąży nie ma, a dziecko walczy o życie. Człowiek się rozsypuje na kawałki, wstaje z łóżka tylko dlatego, że musi iść do dziecka.
Bardzo długo nie spałam, nie wiem, ile dni, ile nocy. Zapadałam tylko w lekki sen jakby letarg. I kiedy traciłam kontrolę nad sobą, a chciałam ją cały czas mieć, zdawałam sobie sprawę, że w brzuchu nie ma już dziecka, jest pusty, byłam jeszcze bardziej przerażona. Czułam, że ciśnienie jeszcze bardziej mi rośnie.
Ciąża to strach i macierzyństwo to strach. Wiem, jak wiele niebezpieczeństw czyha na dziecko urodzone przedwcześnie. Zmierzyłam się z nimi wszystkimi. Przez pierwsze tygodnie pobytu mojego dziecka na świecie towarzyszył mi tylko i wyłącznie strach, a nawet więcej, to był lęk.
Pierwszy moment był dramatyczny, nie miałam pojęcia czy wyciągnięto ze mnie żywe dziecko, czy martwe. Lekarze milczeli. Cisza była przeszywająca i straszna. Chyba najdłuższa w moim życiu. Dopiero po pewnym czasie, kiedy lekarze dokonali resuscytacji, moje dziecko zaczęło płakać. To był delikatny płacz, nie taki, jak donoszonych noworodków. Ten cichy płacz był dla mnie potwierdzeniem, że on jest i żyje.
Tata Julka zrobił mu pierwsze zdjęcie, w dniu narodzin. Lekarze go wpuścili na salę, kiedy Julek już leżał w inkubatorze i już był podłączony pod aparaturę wspomagającą oddychanie. Otaczały go wszystkie te kable, plastry, rurki. To pamiątkowe zdjęcie przypomina nam, że taki był. Ja bardzo długo nie mogłam mu robić zdjęć. Jego widok był trudny do zniesienia. Zdawałam sobie sprawę, że to jest ktoś, kto walczy o życie, a w późniejszej kolejności o zdrowie. Nie było czego uwieczniać.
W ten sposób się uspokaja matki, które zaraz po porodzie chcą zobaczyć dziecko, a nie mogą. Chciałam być przy dziecku, cały czas na nie patrzeć i wiedzieć, co się dzieje. Musiałam uspokoić się informacją, że gdyby działo się coś złego, to zostanę o tym powiadomiona. Że jeśli nic nie słyszę, to mam wierzyć, że jest dobrze. Próbowałam się wsłuchać w ciszę i wierzyć, że cisza jest dobra. Że zła jest informacja, że jeśli ktoś przychodzi i chce coś mi powiedzieć, to wtedy należy się bać.
Rozłąka jest koszmarna, trwa długo, u nas 58 dni. I choć ja byłam we wspaniałym szpitalu, gdzie można było towarzyszyć dziecku w sumie cały czas, to na noc trzeba wrócić do domu, zostawić dziecko i zaufać, że ono jest pod dobrą opieką. To cholernie trudne.
Panie położne, które opiekują się wcześniakami, są z nimi 24 godziny na dobę, są niezwykle troskliwe i po prostu wie się, że zostawia się dziecko z zastępczą mamą, że jak będzie płakać, to one je uspokoją, dają dzieciom bardzo dużo dobra i własnej miłości. Ale mimo to poczucie rozłąki jest absolutnie przeokrutne.
Oddział jest bardzo głośny. Każde z urządzeń wydaje różne komunikaty. Zastanawiałam się, jakie to musi być trudne do zniesienia dla dzieci, które tam leżą. Dziecko w brzuchu matki jest przyzwyczajone do tego, że jest chronione. Słyszy dźwięki - pracę jej narządów wewnętrznych. Na oddziale panuje kakofonia dźwięków, które dochodzą z urządzeń medycznych.
To jest zasada oddziału intensywnej terapii. Służy temu, żeby zapewnić innym dzieciom i ich rodzicom intymność. Chyba też po to, żeby rodzice się nawzajem nie epatowali tym, co się dzieje w sąsiednim inkubatorze. Czasem dzieci umierają i mimowolnie patrzy się na dziecko, które już odchodzi. Widzi się przecież parametry. Albo patrzy się na dziecko, które jest po ciężkim wylewie. Zupełnie się nie rusza, jest sine. Czasem ten widok jest naprawdę bardzo trudny, drastyczny. Często widok skrajnego wcześniaka w inkubatorze nie kojarzy się z widokiem dziecka, to jest płód, który powinien być jeszcze w łonie matki. Ma zarośnięte powieki, przypomina kijankę i walczy o życie podpięte do respiratora.
Nie wolno płakać, nie powinno się płakać, to jest żelazna zasada intensywnej terapii. Dziecko czuje emocje rodziców, trzeba być wyciszonym. Jest to trudne, bo matka nie ma chwili, w której mogłaby uspokoić emocje, nie może też się nimi ze światem podzielić. Nie wolno płakać przy inkubatorze, chociaż ja czasem płakałam w rękaw tak, żeby nikt tego nie widział. Starałam się głaskać mojego syna, starałam się wewnętrznie uspokoić, ale emocje były silniejsze. Płacze się w domu albo w pokoju laktacyjnym.
To jest zderzenie dwóch światów. Tego świata normalnego, w którym jest tak, jak miało być – zwyczajnie, dziecko rodzi się po dziewięciu miesiącach ciąży. I świata intensywnej terapii, który jest zupełnie wbrew naturalnemu porządkowi. W tamtym normalnym świecie noworodki oddychają same, jedzą mleko z piersi mamy, są duże i są cały czas ze swoimi mamami, nawet w nocy. Czuje się zazdrość i zadaje bezsensowne zupełnie pytanie, dlaczego mnie to spotkało i dlaczego ja jestem tu, gdzie jestem?
Miałam takie poczucie, że coś mi zabrano, że straciłam coś niesamowicie ważnego, że pierwszych tygodni życia mojego dziecka nie przeżywałam tak, jak się powinno je przeżywać, że nie budowałam z nim odpowiedniej więzi, relacji. To cierpienie jest dla matki nie do zniesienia. Chciałoby się cały ból dziecka zabrać, przejąć, odczuwać go samemu, ale tego nie da się zrobić.
Kobiety, których dzieci urodziły się przedwcześnie najczęściej mówią, że pobyt na intensywnej terapii uczy pokory. I ja się z tym zgadzam. To doświadczenie zmieniło także moje życie. Człowiek zdaje sobie sprawę, że w wielu sytuacjach nie jest sprawczy, że może tylko czekać, że może się tylko modlić, że nie ma na nic wpływu, że wiele rzeczy się dzieje poza nami.
Wiedziałam, że wcześniak to dziecko, z którym wszystko się może stać. Może być w przyszłości ciężko chore, upośledzone w sposób motoryczny, intelektualny. Ja się tego strasznie bałam. Nie ma matki, która się tego nie boi. I człowiek tak się z losem targuje i sobie myśli, co jest lepsze, czy jak straci wzrok, czy jak nie będzie słyszeć, czy jak nie będzie chodzić, czy jak będzie upośledzone intelektualnie. I dochodzi się do wniosku, że najgorzej, jeśli będzie upośledzone intelektualnie, bo takie dziecko sobie nie poradzi, kiedy już będzie dorosłe. Potem patrzy się na swoje dziecko i się zastanawia: czy to, co ono robi, robi w sposób prawidłowy? Czy te ruchy to są ruchy naturalne, czy drgawki. Czy ono już powinno na przykład widzieć i rozróżniać kształty, czy jeszcze nie.
Wiara matki w dziecko jest bardzo ważna. Nie można się poddać. Tutaj nie ma przestrzeni i możliwości na to, żeby matka powiedziała, że już nie ma siły. To jest ciągła walka i tylko ona może dziecku przynieść sprawność w przyszłości. Ja tej wiary na początku nie miałam. Kobiecie, której w tak diametralny i straszny sposób zawala się świat jest potrzebna opieka psychologa, często psychiatry.
Wiele z nas trafiało na oddział psychiatryczny, w tym i ja. Jest potrzebna farmakoterapia. Miałam kontakt ze wspaniałą psycholożką i ze wspaniałym psychiatrą. Nauczyli mnie rozróżniać lęki od realnych zagrożeń. Dzięki nim zrozumiałam, że to jest moje dziecko i je kocham, już przestałam się bać tej miłości. Stwierdziłam, że jeśli będzie chore, to przecież i tak jest moim dzieckiem, że nie mogę walczyć ze swoją miłością, ze swoim przywiązaniem do dziecka.
Julek jest dzisiaj prawie trzyletnim chłopcem. Właśnie się dostał do przedszkola. Jest bardzo wesoły i buzia mu się nie zamyka. Interesuje się światem. Śmiejemy się, że po intensywnej terapii bardzo lubi kawę. Dzieci dostają kofeinę w szpitalu, Julek zawsze się rzuca na filiżankę kawy i po prostu nie da się przy nim jej normalnie wypić.
Julek urodził się w Uniwersyteckim Szpitalu w Krakowie, 58 dni leżał na Oddziale Klinicznym Neonatologii. Śródtytuły są wybranymi zdaniami z książki Małgorzaty Nocuń "Wczesne życie".
Małgorzata Nocuń jest mamą trzyletniego Julka, dziennikarką "Tygodnika Powszechnego", w latach 2004–2006 jego korespondentka na Ukrainie i Białorusi. Jej książka "Wczesne życie" ukazała się w marcu w tym roku nakładałem wydawnictwa Czarne. "Wczesne życie" to oparty na osobistych doświadczeniach reportaż, w którym autorka opisała rzeczywistość oddziału neonatologicznego.
Wszystkie nasze teksty z cyklu Mamy Moc znajdziesz tutaj