Marlena Ewa Kazoń*: Bardzo często się tak zdarza, szczególnie wtedy, gdy mama nie czuła miłości ze strony swojej mamy. W tej relacji pojawiały się inne emocje, typu rywalizacja, zazdrość, złość, że dziecko może więcej, niż matka mogła w jego wieku. Nie każda kobieta już w ciąży czy nawet po porodzie kocha swoje dziecko. Nie wystarczy urodzić, dobrze by było odpalić swój instynkt. To znaczy poczuć wszystkie emocje do swojego dziecka, bez idealizacji, która jest nam wdrażana jako wzorzec społeczno-emocjonalny już od małego. Matka czuje, że też jest bezradna, jak to dziecko, które właśnie urodziła. Często widzi w tej bezradnej istocie samego siebie.
Tak, wtedy "odpala" się dużo traum z dzieciństwa - smutku i bezradności i wielu innych doświadczeń, w których byliśmy pozbawieni wsparcia i oparcia naszych rodziców. Silniej w przypadku kobiet, kiedy zostają matkami córek, a mężczyzn, gdy rodzi im się syn. Widzą w tym dziecku samego siebie sprzed trzydziestu lub czterdziestu lat. Takiego małego, który nic nie jest w stanie sam zrobić, rusza tylko rączkami i nóżkami i chce być nakarmione, zarówno jedzeniem, jak i miłością. Zaczyna się więc zadawanie pytań: "Co ja dostałam od mamy, a czego nie? Dlaczego nie czuję więzi z dzieckiem? Dlaczego gdy płacze, to strasznie mnie to irytuje? Czy powinnam się poświęcić dla dziecka? Dlaczego dziecko mnie nie słucha? Co ja złego zrobiłam, że mam takie niegrzeczne dziecko?". W tym momencie młody rodzic zaczyna wnikliwiej przyglądać się własnej mamie lub ojcu. Czy mamy nie było przy nim? Czy nawet jeśli była fizycznie, to nieobecna myślami? Jeśli tak było, to dziecko od najmłodszych lat czuło się samotne, jego dzieciństwo trwa krótko i nie wykształciła się zdrowa osobowość. Obojętność czy fizyczna nieobecność przez małe dziecko jest jednoznacznie kojarzona z brakiem miłości i odrzuceniem.
Tak, część moich pacjentów wchodzi w zaburzenie parentyfikacji (z ang. parent - rodzic), kiedy dziecko staje się rodzicem dla swojego rodzica. Zaczyna tłumaczyć: "Rozumiem mamę, bo musiała pracować. Rozumiem mamę, bo sama była sierotą". Często dzieci usprawiedliwiają swoich rodziców: Mama był biedniejsza ode mnie, była ofiarą przemocy, musiała zarabiać, więc jak miała być dobrą mamą? Nie ma szans, aby taki pacjent zezłościł się na swoją mamę i wyraził w ten sposób emocje. A one są i hamują teraz jego wzrost jako rodzica. Kiedy mamy do czynienia z namacalną dysfunkcjonalnością, czyli tata bił i pił, łatwiej z tym pracować. Ciężej, gdy dziecko wzrastało w idealnej na pozór rodzinie, a teraz pojawia się w gabinecie terapeuty. Czuje, że coś było nie tak, ale nie wie, czego się chwycić. Dysfunkcjonalność to nie tylko przemoc, ale również brak więzi czy emocjonalne wyłączenie rodzica. Są mamy, które siedzą w domu z dzieckiem nawet i sześć lat, ale nie mają z nim kontaktu. Słyszę takie zdanie od pacjentki: "Patrzyła na mnie, jakby poza mnie, tak jakby mnie nie widziała". Staram się wtedy dojść do tego, co wtedy ta pacjentka jako dziecko czuła. I po kilku sesjach czterdziestoletnia kobieta, a dzisiaj już mama mówi: "Czułam się tak, jakby mnie w ogóle nie było". Mam pacjentki z, wydawałoby się, wzorcowych domów, często religijnych, gdzie rodzice byli wykształceni i uduchowieni.
Toksyczna mama, toksyczni rodzice czy toksyczne dzieciństwo to słowo stygmat i nic już nie można zrobić. Gdy pacjent to powie, nie ma już odwrotu. Jest to słowo spust, które odpala ich traumy. Każdy z nas w pewnym stopniu miał dysfunkcjonalne dzieciństwo, ale niektórzy dzięki temu mogli wzrastać. Choć dziecko nie wychowało się w komforcie i jego potrzeby nie były zaspokajane, to w takich warunkach miał szansę ujawnić się jego silny temperament i determinacja. Potem jako dorośli często deklarują: Nie będę żył/żyła, jak moja mama. Dzięki temu córka, której mama nadużywała alkoholu, ma szansę nie pójść tą samą drogą. Chodzi o to, aby słowo toksyczny nie zatrzymało świadomości. Żeby ci dorośli już ludzie nie podawali tego dalej. Niech zatrzymają tę sztafetę pokoleń w myśl zasady: "Moja mama nic z tym nie zrobiła, ale ja mam szansę coś z tym zrobić w relacji ze swoimi dziećmi".
Żeby zatrzymać poczucie pustki, nienawiść i złość. To jest emocja, która ich zdaniem nie powinna występować w relacji dziecka do rodzica. Uważam, że każda emocja ma prawo zaistnieć i nie wolno jej hamować. Dziecko ma wyrażać ją słowami: "Nie lubię cię, nienawidzę cię, nie będę grzeczny, jeśli nie kupisz mi jajka niespodzianki". Jeśli powie to jako dorosła osoba, też nic się nie stanie, mama od tego nie umrze. Wiem, że nie jest to łatwe. W naszym pokoleniu, dzisiaj kobiet czterdziestoletnich, prawie się to nie zdarza, aby wyrazić wprost: "Nienawidzę cię, mamo, nienawidzę twojego poświęcania się", "Nie chcę, abyś to robiła, nie chcę, abyś dla mnie traciła swoje życie". Nie trzeba tego zresztą kierować bezpośrednio do mamy. Można powiedzieć to na głos w obecności terapeuty. Czasem samemu przed sobą się do tego przyznać. Tylko najodważniejsi mówią to swoim mamom. Obronimy się w ten sposób, wyjdziemy z ukrycia, a także z pozycji - jestem ofiarą swojej matki i dlatego nie potrafię być matką dla własnego dziecka.
Rodzic nie może sobie na to pozwolić. Musi być stabilny, aby dziecko zbudowało na tym swoje poczucie bezpieczeństwa. Powinno się dać dziecku przestrzeń, aby w ten sposób dorastało, aby nie zatrzymywało się po porodzie własnego dziecka w negatywnych emocjach, w poczuciu, że "mąż mnie nie kocha", więc ona nie kocha też dziecka. To są często reakcje powiązane. Dopiero gdy ona czuje się kochana przez męża, jest w stanie ofiarować swoje uczucia, zarówno jemu, jak i dziecku. Mam wiele takich pacjentek i tutaj trzeba pracować nad relacją i więzią. Ważne jest, aby zobaczyły swój związek z partnerem z boku. Często młode mamy wymagają od partnera tego, czego w przeszłości wymagały od mamy i taty. Żeby był, żeby nie pracował, przytulał, głaskał, podziwiał, słuchał. Ci mężczyźni przytomnie wtedy odpowiadają: "Przytulam pięć razy dziennie, ale muszę pracować, aby utrzymać ją i dziecko". Czasami mężczyźni unikają kontaktu z dzieckiem i faktycznie uciekają w pracę, lecz bardzo często się zdarza, że są obecni, a młode matki pragną więcej i więcej.
Warto zwrócić szczególną uwagę, czym jest wymigiwanie się, a czym jest obecność. Obecność to bycie emocjonalne, czyli okazywanie emocji, zainteresowanie i matką i dzieckiem, zwracanie uwagi na nie, pomaganie im, a wymigiwanie się to stawanie na pierwszym miejscu pracy, lub swoich własnych krewnych albo rodziców. Mężczyźni wtedy czują się bardziej potrzebni swojemu ojcu, któremu pomogą na przykład w wyremontowaniu. Ci mężczyźni bardziej spełniają się w działaniu, niż w byciu z bezradnym niemowlakiem. Ważne, aby kobieta zdała sobie wtedy sprawę z tego, że przeżywa w ten sposób porzucenie jej, kiedy była malutka, a jej mamy nie było. Bo pojawia się od razu przebitka do jej przeszłości: "Jestem porzucona, nikt mnie nie kocha, nikt nie chce być ze mną blisko". Budzą się zupełnie dziecięce emocje. Powinna zatrzymać się i zdać sobie sprawę z tego, że jest już dorosła i teraz ma własne dziecko. Ma szansę zachować się inaczej niż jej mama. Bo przecież nie ma czegoś takiego, jak gen depresji. Większość nieświadomych matek chciałoby tak sądzić, aby nie czuć odpowiedzialności emocjonalnej za swoje dzieci.
Albo "Ty matki nie szanujesz, twoja córka też nie będzie cię szanować". To jest manipulacja emocjonalna. Prawie każda mama wyświetla ten sam film. Obraża się. Rzuca słuchawką. Nie dzwoni potem przez kilka dni. Można jej wtedy powiedzieć: "Nie odrzucam ciebie, ale nie pozwalam na takie traktowanie mnie dłużej" albo "Mamo, obrażanie to mechanizm do szóstego roku życia, a ty masz więcej lat, więc może porozmawiajmy". Czasami musi być przerwa w relacji, trzeba poczekać na ruch matki w stronę córki. Jeśli zadzwoni i znowu będzie wzbudzać poczucie winy, postawmy granicę: "Nie będziemy tak rozmawiać, jestem już pewna, że chcę zmienić tę relację". Trzeba stawać za sobą. Trzeba się leczyć dla dobra własnych dzieci.
Cierpienie. Na przykład samotnej mamie trudno być samej i wiąże się z dzieckiem do końca życia. Syna wiąże w taki sposób, że jest on jej opiekunem lub partnerem emocjonalnym. Jako dorastający ma dużą trudność w relacjach z kobietami, które nie wymagają opieki. Jest wytresowany w tym, że czuje cudze potrzeby i w gruncie rzeczy nie akceptuje też kobiet, które ciągną go w stronę opieki, lecz tak jest nauczony w relacji ze swoją matką. Córki są związane z matkami na poziomie partnerskim, często przyjacielskim, towarzyszą im w problemach w pracy albo z mężem, czyli ich ojcem. To jest znowu wiązane parentyfikacyjne - córka staje się mamą dla swojej mamy. Niezależnie od tego, ile córka mam lat, nie ma prawa słyszeć tego, w czym beznadziejny jest jej ojciec. Ta dziewczynka ma pięć, może dziesięć lat, mama przy tym płacze i córka staje się dla niej plasterkiem myśląc: "Cokolwiek mamusię spotka, to ja obronię mamusię". Mężczyźni mniej opowiadają swoim synom, jak okropne są ich matki.
Z badań wynika, że szanują bardziej obraz kobiety, a kobiety podkręcają swój obraz w kierunku cierpienia, mówiąc przy tym do córki: "Wspomnisz moje słowa, chłop jest słaby, my musimy się trzymać razem". Potem dorosła już córka wchodzi w relację z mężczyzną i zdarza się, że ją niszczy. Ponieważ obraz związku naszych rodziców to nasze emocjonalne DNA, to z jakim pakietem emocji wchodzimy w swój związek i w rodzinę, którą chcemy zbudować. Warto pamiętać o tym, że przekonania na temat mężczyzn naszych matek nie zawsze nas dobrze programują i często są drogą do zatracenia. Bardzo często córka odtwarza podświadomie schemat – mama nie była szczęśliwa w związku, to ja też nie będę szczęśliwa. Jest to autosabotaż emocjonalny. Córka kontroluje swojego partnera albo mu wmawia, że on ją zdradza, albo wyjeżdża gdzieś często, bo nie jest w stanie wytrzymać bliskości.
Po pierwsze dlatego, że słyszały to samo od swoich mam. Mówi się też o ukrytej miłości, czyli mamy krytykują córki w dobrej wierze, po to, aby te były bardziej perfekcyjne. W związku z tym córki osiągają wszystko, czego matki od nich oczekują. Potem słyszą od matki: "Dzięki mnie to masz, to ja cisnęłam cię do nauki, do gry na pianinie, dzięki mnie jesteś, kim jesteś". Pojawia się wtedy podwójna relacja: wdzięczność i zarazem nienawiść do mamy. Kiedy córka zaczyna chodzić na randki, to mama jest zazdrosna, bo jest sama albo czuje się samotna w swoim związku. Nie akceptuje swojej kobiecości, a widzi w córce piękną kobietę i zaczyna oceniać jej figurę, jej wygląd, sposób ubierania. Czasem mówi: "Urodą nie grzeszysz, to pójdź na studia". Dziewczyna idzie na studia, bo nie czuje się atrakcyjna. Nawet nie chce, bo mama by się z tym źle czuła. Nie wchodzi w związki, bo mamie byłoby smutno. Żeby uwolnić się od tego córka musi rozstać się z idealizacją mamy. Z definicji matka jest idealna, bo jest dla małego dziecka gwarancją przetrwania. Im dziecko jest starsze powinno widzieć prawdziwą matkę: "Może moja mama dobrze nie gotuje, nie przytula się, ale zawsze staje po mojej stronie".
Pacjenci, którzy wychowali się w tak zwanych idealnych czy zasobnych domach, których rodzice byli wykształceni. Tutaj dysfunkcja nie była widoczna na pierwszy rzut oka, jak w przypadku tych domów, gdzie był rozwód rodziców, brak pieniędzy, alkohol. W domach idealnych dochodzenie do prawdy jest trudniejsze. Dużo czasu mija zanim pacjentka zrozumie, że mama była, ale jakby jej nie było. W takich domach słyszy: "Nie będą oceniać mnie jakieś terapeutki, bo przecież ja cię wykształciłam, zrobiłam wszystko co mogłam najlepiej" lub "Ty dzięki mnie masz pracę, wiesz jak trudno było się wykształcić w tamtych czasach". Córka wtedy w cieniu matki gaśnie. Jeśli jeszcze dostaje od niej pieniądze i to więcej niż sama zarabia, to trudno wyjść z takiej relacji. Córki z domów idealnych, w których mama była kimś, była silna, nie przeskoczą swoich mam, a mamy w rywalizujący sposób zawsze będą im umniejszać.
Mówi się: "Co drugie pokolenie miłość". Łatwiej dać wnuczce to, czego nie dało się córce. W poczuciu winy, ale i rywalizacji, że pokażę swojej córce, że nadaję się do bycia mamą.
Jeśli pochodzi się z dysfunkcjonalnej rodziny to ważne, aby uświadomić sobie, że tam nie ma czarno-białych postaci. W pewnym sensie wariantem bezpieczniejszym jest babcia, która nie garnie się do zajmowania wnukami. Gorsze są te babcie, które garną się, a przy okazji krzywdzą wnuczki, tak jak kiedyś córki: "Nie możesz ładnie dziecka ubierać, bo ktoś je porwie. Nie pozwalaj jej tyle jeść, bo będzie gruba. Jak ona się do ciebie odzywa, powinnaś ją wychować!". Wtedy córka musi stanąć za swoją córką, a nie za mamą mówiąc: "Ty masz 60 lat, a to jest małe dziecko. Nie wolno ci krytykować mojego dziecka, nie wolno ci obrażać się na moje dziecko, bo to jest niebezpieczna emocja dla dziecka, która oznacza odrzucenie". Często są to babcie zaburzone, lękowe, nie mające kontaktu ze swoją kobiecością. To jest właśnie sztafeta pokoleń, sztafeta cierpienia, niewyrażonych emocji, braku dobrego związku, orgazmu, przyjaciół, podróży. Czasem córka podrzuca dziecko do babci, żeby się nim zajęła. W tle jest taki komunikat: "Ze mną ci się nie udało, ale może z wnuczką ci się uda". To wszystko po to, żeby wyciszyć poczucie winy obu. Żeby babcia lepiej się zajęła wnuczką niż kiedyś córką, a córka dzięki temu nie będzie już miała powodów zezłościć na matkę, bo przecież mama jej pomaga i zajmuje się jej dzieckiem. Można to przełamać prostym komunikatem: "Mamo nie było cię kiedy byłam malutka, ale daję ci szansę ze swoją córką. To delegowanie swojego dziecka, aby w końcu doświadczyć miłość od swojej matki. Czy to możliwe? Raczej nie. Deficyt nienakarmienia emocjonalnego pozostanie niezaspokojony, możemy go zapełnić, dając miłość naszej córce i synowi i sobie samym.
Nie wolno na to pozwalać. Można wziąć mamę na rozmowę bez dzieci i powiedzieć: "Jeśli będziesz mnie oceniała przy dzieciach, ja nie będę przyjeżdżała na obiady, bo nie chcę, żeby moje dzieci były świadkiem naszych niedokończonych spraw". Widzę, że kiedy córka odważy się i powie matce: "stop", to zaczyna też mówić "stop" szefowi, "stop" teściowej, "stop" partnerowi. Zaczyna być też inna w terapii i nawet terapeutce potrafi powiedzieć: "Chyba się zagalopowałaś, pod tym i pod tym się podpisuję, ale reszta to nie jest już o mnie".
*Marlena Ewa Kazoń jest psychoterapeutką par, małżeństw i rodzin oraz psychoonkolożką. Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Psychologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Wspiera psychoterapeutycznie osoby, które borykają się z trudnościami emocjonalnymi, cierpią w swoim związku, zmagają się z chorobą, niepłodnością lub kryzysem życiowym i bardzo chcą lepiej poznać i zrozumieć siebie oraz zaakceptować swoje własne ograniczenia.