Anita Jønson: Tak, dzieci miały swoją specjalną konferencję. Mogły wysyłać i zadawać pytania online. Na Youtube był też wywiad młodzieży z panią premier na temat epidemii. Przeprowadzili go youtuberzy. Mette Frederiksen jest bardzo aktywna na Instagramie, można wejść i zadać pytanie, rozwiać swoje wątpliwości. Dużo dzieci do niej pisze.
To przede wszystkim łagodzenie niepewności, strachu, który mogą odczuwać dzieci. Najmłodsze najczęściej pytają o to, czy jak się przytulą do babci, to babcia umrze, czy mogą chodzić na plac zabaw, czy mogą się bawić z kolegami.
Na początku opinie były bardzo spolaryzowane. Niektórzy rodzice uważali, że ich dzieci będą w grupie ryzyka zakażenia się, inni spokojnie do tego podeszli, uznali, że to najwyższy czas, aby wrócić do aktywności w nowej rzeczywistości. Dostaliśmy od rządu i służb zdrowia wytyczne, jak ma teraz wyglądać opieka nad dziećmi. Wielu rodziców te informacje uspokoiły. Zaprowadzam synów do żłobka i przedszkola, z każdym kolejnym dniem jest coraz więcej dzieci
Tak. Przedszkole i żłobek moich synów otworzono zaraz po świętach wielkanocnych. Mój mąż pracuje w służbie zdrowia, ja w banku, w jego przypadku praca z domu nie wchodzi w grę, a ja nie byłam w stanie pracować z domu z dwójką tak małych dzieci. Zdecydowaliśmy, że chłopcy wrócą do placówek.
Nie. Ufam informacjom, które przekazują nam służby zdrowia. Mają one pokrycie w badaniach naukowych. Racjonalnie przedyskutowaliśmy sprawę w naszej rodzinie i stwierdziliśmy, że ryzyko jest małe. Dodatkowo, mąż, który pracuje w szpitalu, ma aktualny i rzeczywisty obraz sytuacji więc nie musieliśmy polegać wyłącznie na analizach z mediów.
Dane, które pokazały, że zachorowalność wśród dzieci jest bardzo niska. A także to, że przedszkola i żłobki działają na innych zasadach niż dotychczas. To nie jest powrót do normalności, do której byliśmy przyzwyczajeni. Teraz, kiedy odprowadzamy dzieci, nie wchodzimy do budynku. Mogę podejść do drzwi, przed którymi czeka pedagog, który przejmuje ode mnie dziecko.
W pierwszych dniach to było bardzo trudne, byłam sceptycznie nastawiona do tego, że muszę oddać dziecko przy wejściu, nie mogę zobaczyć, co się z synem dalej dzieje. Ale po kilku dniach wszystko się zmieniło. Na bieżąco dostaję zdjęcia, widzę, jak syn spędza czas w żłobku, mam zaufanie do ludzi, którzy tam pracują.
Na pewno jest mniej dzieci w grupie. Personel jest przypisany do konkretnych grup: trzech pedagogów na dwanaścioro dzieci. Wszystkie zabawki, którymi dzieci się bawią są dwa razy dziennie dezynfekowane. Jedzenia nie serwuje się tak jak wcześniej, kiedy dzieci siedziały naokoło stołu i były wspólne półmiski, z których uczyły samodzielnie nakładać. Teraz jest wszystko serwowane pojedynczo. Dzieci większość czasu spędzają na świeżym powietrzu. Ostatnio byli w ogrodzie w Tivoli, który jest zamknięty dla zwiedzających, ale przestrzeń ogrodu jest udostępniana dla przedszkoli i szkół w sposób kontrolowany i planowany.
U nas, kiedy dzieci wychodzą z przedszkola na spacer to trzymają taki sznurek, każde dziecko metr do siebie. Ale wszyscy wiemy, że to nie jest możliwe, aby dzieci nie dotykały się, nie bawiły się ze sobą blisko. Ogranicza się po prostu ryzyko, chociażby przez to, że grupy są mniej liczne i są w nich codziennie te same dzieci.
Myślę, że kilka tygodni temu, kiedy otwierano placówki, w Danii były dokładnie takie same nastroje jak teraz w Polsce. Służby zdrowia na chłodno i skutecznie rozwiewały nasze wątpliwości. Kiedy pierwszy raz zaprowadzałam dzieci do przedszkola i żłobka rozmawiałam z ich nauczycielami, nie odczułam, że się boją, że zostali zmuszeni do tego, aby wrócić do pracy. U nas panuje przekonanie, że dziećmi trzeba się zająć zgodnie z pedagogiką. Myślę też, że kwestia zaufania do decyzji rządu jest w Danii wysoka.
Nie. U nas nie ma obowiązku noszenia maseczek. Ten pomysł oczywiście był brany pod uwagę, ale psychologowie dziecięcy od razu go odrzucili mówiąc, że to jest niemożliwe, żeby pracować z małymi dziećmi w maseczkach. Wprowadzono za to częste mycie rąk, w tych szkołach, które otworzono, w klasach 0 – 5 są dodatkowe zlewy, środki do dezynfekcji, nawet na podwórkach, placach zabaw i boiskach szkolnych.
Wciąż szukamy nowych rozwiązań, kompromisów, uczymy się. Na bieżąco przystosowujemy się do życia z wirusem w tle. W żłobku mojego syna są nowe dzieci. To oczywiste, że nie można ich przyprowadzić i zostawić pani lub panu pod drzwiami. Teraz rodzice z dzieckiem i z pedagogiem idą na plac zabaw i dopiero, kiedy dziecko czuje się bezpiecznie, jest gotowe, aby zostać w żłobku samo, rodzic oddala się i tak stopniowo wydłuża się czas pobytu dziecka bez rodzica. Do końca maja można również dodatkowo przedłużyć urlopy macierzyńskie i ojcowskie, co pozwoli niektórym rodzinom spokojniej podejść do tematu wprowadzania dziecka do żłobka, dostali więcej czasu.
Od samego początku epidemii zalecenia rządu były takie, że można mieć dwóch, trzech kolegów, z którymi dziecko spotyka się na zewnątrz, na placu zabaw. Ważne było tylko, żeby to zawsze były te same dzieci i żeby bawiły się w małych grupach i na świeżym powietrzu. Mój starszy syn spotykał się z jednym kolegą, bawili się razem.
Nie, ale policja sprawdzała, czy nie bawi się za dużo dzieci. Jak było więcej niż 10 osób na placu, policjanci podjeżdżali i prosili, aby się rozejść. Wiem, że kilka placów zabaw, jeden nawet taki w lesie, zamknięto, ponieważ za dużo ludzi przyjeżdżało. Na każdym placu zabaw nadal są wywieszone regulaminy i zalecenia odnośnie dystansu, dezynfekcji rąk itp.
W Danii było podobnie. U nas bardzo szybko wprowadzono obostrzenia. Na samym początku epidemii premier mówiła, że ponieważ nie wiemy, z czym mamy do czynienia, lepiej zostać w domu, ograniczyć swoją aktywność. Z czasem świadomość nas wszystkich się zwiększa. Teraz też nie wchodzimy do sklepów całymi rodzinami, jeśli to nie są pilne zakupy, na ulicach trzymamy od siebie dwumetrowy dystans, ale też wiemy już, że musimy zachować balans pomiędzy zdrowiem psychicznym, a strachem przed zakażeniem się.
W Danii od 11 maja obowiązuje tzw. druga fala odblokowywania ograniczeń. W placówkach edukacyjnych zmniejszono zalecany dystans między uczniami z dwóch metrów do jednego. Umożliwi to przyjęcie większej liczby przedszkolaków i uczniów do klas. W Danii sytuacja zmienia się zgodnie z wytycznymi, które są regularnie podawane do opinii publicznej.
Wszystkie nasze artykuły z cyklu Matka Polska za granicą tutaj