Maria Natalia Tymańska: Teo to typowe dziecko z zespołem Aspergera. Izolacja część rzeczy nam ułatwiła

- Teo od małego był dzieckiem-torpedą. Wszędzie go było pełno, skakał, śpiewał, gadał jak najęty. Gdy poszedł do przedszkola, okazało się, że nauczycielki mają ogromne problemy z przystosowaniem go do funkcjonowania w grupie (...) Paradoksalnie, izolacja część rzeczy nam ułatwiła - mówi Maria Natalia Tymańska, nauczycielka, dj-ka, mama dziecka z zaburzeniami behawioralnymi.

Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc". Czytajcie nas co środę o 19.00 na Gazeta.pl!

Dagmara Dąbek: Niedawno rozstałaś się z mężem, z którym masz dwójkę małych dzieci. O waszym "otwartym" związku opowiedział w wywiadzie. Do prasy trafił twój komentarz zaprzeczający tym opowieściom. Czy wtedy twoje życie wywróciło się do góry nogami?

Maria Natalia Tymańska: W pewnym sensie oczywiście, że się wywróciło. Trzeba było postawić wszystko od nowa; nowe mieszkanie, nowa organizacja życia. Z drugiej jednak strony – nawet w trakcie małżeństwa byłam bardzo niezależna, dbałam o to, by mieć swoją pracę, swoje pasje, swoich przyjaciół.

Niezależność to dobra rzecz. Bardzo pomaga, gdy zmienia się sytuacja życiowa.

Wiele kobiet po rozstaniu budzi się z ręką w nocniku. Orientują się, iż to związek sprawił, że nie mają nic poza małżeństwem. Ja nigdy taka nie byłam i w pewnym sensie uratowało mi to życie, a na pewno zdrowie psychiczne. Gdy odchodziłam od Tymona, moje "nowe życie" właściwie było już gotowe - wystarczyło znaleźć mieszkanie i przewieźć kartony z rzeczami. Nie chcę zabrzmieć jak pozbawiony emocji robot, ale w tamtej chwili mocno skupiałam się właśnie na tym – na przeprowadzce. Na nadchodzącej, pełnej niezależności. W całej sytuacji szukałam największych pozytywów i tylko one były pod lupą, a wszystko, co złe, spychałam w otchłań niepamięci.

Jak nazwałabyś obecną relację z Tymonem? 

Myślę, że nasza relacja po roku od rozstania jest naprawdę dobra. Jesteśmy przyjaciółmi, którzy na równych zasadach i w równym stopniu wychowują wspólnie dzieci. Nie ma w nas żalu, niechęci, ani tym bardziej nienawiści, które tak często obserwuję u par po rozstaniach. Nigdy też nie traktowaliśmy dzieci jako broni w walce pomiędzy nami. Dojrzale i z dużym zrozumieniem podeszliśmy do tego, co stało się między nami, zaznaczając, że dzieci są dla nas obojga najważniejsze.

Czy wasze rozstanie było bardzo trudne dla dzieci? Jak to przeżyły?

Na pewno było trudniejsze dla Teo, który miał wtedy 6 lat. Był już w takim wieku, że analizował całą sytuację, zadawał mnóstwo pytań i obserwował, co się dzieje między mną a Tymonem. Młodsza, czteroletnia, Luna przyjęła rozstanie ze stoickim spokojem. Bez słowa zaakceptowała dwa domy, dwa pokoje i tygodniowy podział opieki. Czasem zastanawiam się, czy wynikało to tylko z ich wieku, czy też może z różnic w charakterach.

Nie ukrywasz tego, że wychowywanie dwójki dzieci w pojedynkę nie jest łatwą sprawą. Czy czujesz się jak matka samotnie wychowująca dzieci?

Nie wychowuję swoich dzieci samotnie - moje dzieci mają pełnoetatowego tatę. Każdy konflikt i trudną sytuację mogę z Tymonem przedyskutować i niemal zawsze z tego korzystam. Oczywiście, czasem się w naszych metodach różnimy, czasem też się spieramy. W takich chwilach zastanawiam się, czy nie byłoby łatwiej właśnie mieć pełnie decyzyjności we własnych rękach. Koniec końców jednak doceniam każdego dnia sytuację, w jakiej się znalazłam. Moje dzieci mają zarówno mamę, jak i tatę. I żadne z nas nie będzie nigdy w rodzicielstwie samotne.

A jak w takim razie wygląda opieka nad dziećmi? Dzielicie się obowiązkami związanymi z dziećmi?

Tak, poza pierwszym okresem, który był dość trudny, szybko udało nam się wypracować naprawdę sprawiedliwy podział opieki. Myślę, że właśnie dopiero rozstanie nam to umożliwiło - wcześniej ogromna część odpowiedzialności za dzieci i ich sprawy spoczywała na moich barkach. Z tego też względu tak bardzo zależało mi na opiece naprzemiennej; uważam bowiem, że standardowy podział, gdzie to matka jest odpowiedzialna za wstawanie rano do szkoły, odrabianie lekcji i sprzątanie pokoju – a tata pojawia się co drugi weekend, żeby zapewnić wyjście do kina, na lody i do parku rozrywki, jest głęboko niesprawiedliwe.

Jesteś pedagogiem z wykształcenia, więc twoja wiedza i doświadczenie bardzo się tu przydały.

Według mnie właśnie pomiędzy codziennością a atrakcjami rodzi się naprawdę głęboka, rodzicielska więź. Zarówno matka, jak i ojciec zasługują na szansę zbudowania jej w całości.

Na zdjęciach widać dwie śliczne, uśmiechnięte buzie, ufne i szczęśliwe. Luna wygląda jak aniołek, a Teo ma mądre spojrzenie dorosłego człowieka. Jakie są Twoje dzieci?

Teo jest niesamowicie inteligentny i bystry, nieraz szokuje mnie to, jak sprawnie i szybko potrafi obserwować różne sytuacje i wyciągać z nich wnioski. Jak typowe dziecko z zespołem Aspergera, charakteryzuje się ponadprzeciętną inteligencją i pamięcią. Oczywiście bywa też ciężko – jest uparty, ogromną trudność sprawia nam codzienna komunikacja. Luna natomiast jest naszym małym, słodkim pluszakiem. Oczywiście głównie na zewnątrz – w przedszkolu, czy na zajęciach dodatkowych. W domu potrafi nieźle dać w palnik, pokazując, że też ma w tej rodzinie coś do powiedzenia.

Maria Natalia Tymańska z dziećmi: Teo i Luną, archiwum prywatneMaria Natalia Tymańska z dziećmi: Teo i Luną, archiwum prywatne Maria Natalia Tymańska z dziećmi: Teo i Luną, archiwum prywatne

Czym Teo różni się od innych dzieci? Czym różni się jego wychowanie?

Teo ma zdiagnozowany zespół Aspergera i zaburzenia opozycyjno-buntownicze oraz zaburzenia hiperkinetyczne, co na pewno dostarcza nam nie lada trudności wychowawczych. Od małego był dzieckiem-torpedą. Wszędzie go było pełno, skakał, śpiewał, gadał jak najęty (a pierwsze zdania składał już kiedy miał półtora roku). Gdy poszedł do przedszkola okazało się, że nauczycielki mają ogromne problemy z przystosowaniem go do funkcjonowania w grupie. Teo po prostu był bardzo wymagającym dzieckiem. Łatwo się denerwował, nawet pozornie nieistotnymi rzeczami. Potrafił na przykład w przedszkolu wpaść w histerię, ponieważ jego plastikowy talerz i sztućce nie były tego samego koloru, bardzo długo się natomiast uspokajał. Wiecznie wszędzie było go pełno, skakał po meblach, biegał, szalał i nieustannie gadał jak najęty. W żłobku też prędko okazało się, że jego potrzeba samostanowienia jest zdecydowanie większa, niż zazwyczaj u dzieci w tym wieku - w dużym uproszczeniu kwestionował i kwestionuje niemal wszystkie autorytety przez większą część dnia. Wydanie prostego komunikatu, czy prośby, o zrobienie czegoś, potrafi się spotkać z naprawdę niespodziewanie silnym oporem, zupełnie jakby dla niego wartością samą w sobie było przeciwstawienie się i pokazanie swojego zdania. To akurat jest charakterystyczne dla ODD (oppositional defiance disorder, czyli zaburzeń opozycyjno-buntowniczych).

Na pewno stresowałaś się, jak sobie z tym poradzą opiekunki i nauczycielki.

Na pewno panie przeżywają nie lada orkę na ugorze, gdy przychodzi do wydania i egzekwowania prostych poleceń. Gdy jest czas by wyjść na dwór, Teo będzie chciał siedzieć w sali, a gdy nadejdzie pora robienia zadań w książce, on uprze się na zabawę lego. Znam doskonale mojego syna i wiem, że wielokrotnie każdego dnia muszą się tam odbywać nie lada dyskusje, godne rozpraw przed sądem najwyższym. Ponadto, Teo bardzo łatwo, i przez zupełnie nieoczekiwane rzeczy, wypada z równowagi. Czasem powodem jest nierówno narysowana litera, innym to, że ktoś przesunął jego piórnik. Wtedy potrafi zerwać się od stołu, uciec i chować się na korytarzu, czy w łazience, płacząc przy tym albo krzycząc. To są sytuacje, które wymagają cierpliwości i stoickiego wręcz spokoju, na szczęście nauczycielki w integracyjnej klasie Teo, tę wiedzę i niezbędne cechy posiadają.

Jak ty sobie z tym poradziłaś?

Dość szybko zaczęłam go diagnozować, szukając jak najlepszych metod pracy i komunikacji. Jako nauczycielka uważam, że najlepsze co możemy zrobić dla dziecka neuroatypowego, to znaleźć jak najszybciej skuteczną formę terapii. Dziś, po kilku latach wiemy, że Teo potrzebuje stałych schematów, konsekwencji i jasnych komunikatów. Ja, fanka rodzicielstwa bliskości i NVC musiałam zaakceptować, że czasem muszę sięgnąć po stricte behawioralne metody, żeby do niego dotrzeć. Wydaje mi się, że stopniowo znajdujemy coraz lepsze strategie rodzicielskie, odnajdujemy swoją, czasem mocno krętą, ale i niepowtarzalną drogę.

NVC? Co to znaczy? Wyjaśnij proszę.

NVC, czyli non violent communication (porozumienie bez przemocy) to sposób komunikacji opisany przez psychologa Marshalla Rosenberga. W dużym skrócie opiera się on na empatii i odpowiednim formułowaniu komunikatów, uwzględniając uczucia i potrzeby zarówno własne, jak i rozmówcy - w tym przypadku dziecka. Behawioralne metody zaś, czyli te wywodzące się z teorii behawioralnej, to sposób wychowania oparty na bodźcowaniu rodzicielskim - na nagradzaniu i/lub karaniu latorośli, gdy zachowuje się w oczekiwany przez opiekuna sposób.

Jak podczas izolacji wygląda wasza opieka nad dziećmi? Jak radzicie sobie z Teo i jego zaburzeniami?

Paradoksalnie, izolacja część rzeczy nam ułatwiła. Przede wszystkim Teo dużo lepiej pracuje w sytuacji jeden na jeden. Gdy z nim siadam i mogę mu poświęcić 100 proc. uwagi, to szybciej i bardziej efektywnie udaje mi się go nakłonić do wykonania określonych zadań, ćwiczeń wysyłanych przez szkołę. Teo chodzi do cudownej, ale mimo wszystko publicznej, a więc mocno przepełnionej szkoły. W klasie ma 24 dzieci, co siłą rzeczy oznacza rumor i lekki rozgardiasz, a to są dla niego idealne warunki do całkowitej utraty koncentracji. W domu jest pod tym względem łatwiej, co oczywiście nie oznacza, że nie ma żadnej walki. Najbardziej brakuje mu wyjść na spacery czy plac zabaw - ogrom energii mojego drogiego sześciolatka zdaje się osiągać rozmiary zdolne rozsadzić w drobny pył nasze skromne, dwupokojowe mieszkanko.

Teo najlepiej funkcjonuje w spokojnym, ustalonym rytmie. Chociaż próbuje nieustannie podważyć autorytet rodzica czy opiekuna i spróbować choć trochę zmodyfikować plan działań, to jednak konsekwentny i nieugięty opór powoduje, że w końcu odpuszcza i według mnie dzięki temu pozbywa się też swego rodzaju napięcia, wynikającego z tej wewnętrznej potrzeby kontroli. Żaden ze mnie psycholog dziecięcy, więc tak to sobie tłumaczę - na podstawie obserwacji i rozmów, zarówno z nim, jak i z terapeutami i "mądrymi głowami". Niezależnie jednak od moich osobistych spostrzeżeń, niewątpliwie dla dzieci neuroatypowych, stały rozkład dnia i świadomość pewnej nieuniknioności, jest bardzo często łatwą i szybką drogą do większego wyciszenia.

Tak, wyjście na dwór jest dla każdego dziecka największą przygodą. Zatem jak wygląda sytuacja w twoim domu? Jak spędzacie czas z dziećmi bez wychodzenia z domu?

Na tapetę wjechały oczywiście gry planszowe i karciane, od rana do nocy tłuczemy na zmianę monopoly junior, dobble i klasyczną wojnę karcianą (Luna za każdym razem oszukuje i przy rozdawaniu kart wyjmuje dla siebie wszystkie króle, damy i asy, bo mówi, że są "najładniejsze". Oprócz tego moje dzieci stworzyły taśmową wręcz produkcję rysunków - powoli rozważam otwarcie salonu sztuki, gdyż zaczynamy się uginać pod jej pięknym ciężarem.

Udaje się zabawa bez oglądania telewizji? Większość rodziców ratuje się jednak bajkami…

Nie udaje. Oglądamy więcej niż zwykle telewizji (ba, w końcu kupiłam telewizor, wcześniej się zarzekałam, że go nigdy nie będę mieć. Jednak koronawirus zmusił mnie do zmiany planów. Dla dzieci staram się wybierać filmy pełnometrażowe, najchętniej z aktorami, nie rysunkowe. Oczywiście regularnie też konstruujemy bazy z poduszek i koców, moje dzieci otwierają średnio trzy razy dziennie ciastolinową restaurację, w której muszę zamawiać niezwykle różnorodne i wytrawne potrawy. Raz dziennie ćwiczę, w czym zazwyczaj towarzyszy mi Luna. Po skończeniu filmiku na YouTube z moim treningiem, domaga się "takiego dla dzieci" i czeka niecierpliwie w swoim gimnastycznym stroju. Gdyby tylko można było chociaż raz dziennie wyjść na godzinę lub dwie spaceru, żeby rozruszać kości i przewietrzyć głowę - może nawet ta kwarantanna nie byłaby taka zła.

Skąd czerpiesz na to wszystko energię? Co daje ci moc?

Największą moc od zawsze daje mi rodzina, a zwłaszcza moja mama, z którą mogę porozmawiać o wszystkim, oraz przyjaciele. Przed izolacją, gdy czułam, że tryb "mama" wysysa ze mnie energię, planowałam wieczorne wyjście na drinki z przyjaciółkami. Dodatkowo od 16 lat poświęcam się mojej drugiej pracy, która jest także moją wieloletnią pasją, czyli dj-ingowi. Wystarczy jeden wieczór w klubie, gdzie mogę grać dla tańczących ludzi, sama przy tym bawiąc się jak szalona, żeby skutecznie naładować akumulatory i wrócić do rodzicielstwa z nową energią. Nie mogę się doczekać, aż do tego wrócę. 

A jak udaje Ci się łączyć pracę z wychowaniem dzieci?

Myślę, że naprawdę nie mam na co narzekać. Niejedna kobieta musi się mierzyć z dużo trudniejszą ekwilibrystyką wychowawczą – nie tylko taka, która rozstała się z partnerem, ale i chociażby ta, której mąż pracuje za granicą lub na wielogodzinne zmiany. Ja włożyłam sporo pracy, energii, i oczywiście środków finansowych w otwarcie własnego biznesu. Dzięki temu mogłam dostosować godziny pracy do opieki nad dziećmi. Postrzegam siebie jako ogromną farciarę i każdego dnia doceniam komfortową sytuację, w jakiej się znalazłam.

Możesz śledzić Marię na Instagramie - @mariabros

Wszystkie nasze teksty z cyklu Mamy Moc znajdziesz tutaj.

Więcej o:
Copyright © Agora SA