Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc". Czytajcie nas co środę o 19.00 na Gazeta.pl!
Kornelia Kwajzer, współczesna Słowianka, instruktorka gimnastyki słowiańskiej, mama trojga dzieci: Nie, jeśli masz na myśli postać negatywnie nacechowaną przez bajki i filmy. Ja nie czaruję, nie zaklinam, nie sporządzam magicznych mikstur, ani też nie czytam w myślach. Tak, jeśli masz na myśli kobietę, która jest pewna siebie i wykorzystuje swoją wiedzę, aby czynić życie swoje i innych lepszym. Korzystam ze zmysłowej i pozazmysłowej obserwacji otaczającego mnie świata.
Wiele już słyszałam określeń o sobie: wiedźma, szeptucha, znachorka, uzdrowicielka, guru, szamanka. Z żadnym z tych określeń nie identyfikuję się w 100 procentach. Jestem współczesną Słowianką, to daje przestrzeń i wolność.
(śmiech) Mieszkam z mężem i trójką dzieci w Krośnie, koło Mosiny. To jest miejscowość pod Poznaniem. Wynajmujemy mieszkanie w najzwyklejszym bloku. Trzy pokoje z salonem, kuchnią i łazienką. Prowadzimy normalne życie, korzystamy z dobrodziejstw cywilizacyjnych.
Jemy wspólnie śniadanie, prowadzę dzieci do leśnego przedszkola i wolnościowej szkoły "Na Bosaka". Wracam, zajmuję się córeczką i domem, gotuję obiad oraz pracuję nad rozwojem mojej firmy. Odbieram dzieci, bawimy się, uczymy, śpiewamy, tańczymy. Kłócimy i rozwiązujemy konflikty.
Od innych mam różnię się chyba tym, że każdy dzień staram się zaczynać od śpiewu.
Śpiewam pieśni indiańskie, góralskie, ludowe, agmy słowiańskie, afrykańskie. Śpiewam to, co mi po prostu akurat z serca przychodzi, najczęściej śpiewam na biało [przyp. red: biały śpiew: specyficzny rodzaj śpiewu, zwany także śpiewokrzykiem, biały głos to technika wokalna typowa dla muzyki ludowej]. Przed odprowadzeniem dzieci do przedszkola i szkoły, błogosławię je.
Matka lub ojciec kładzie lewą rękę na głowie dziecka i mówi, „błogosławię cię moje dziecko”. I wcale nie ma tu większej filozofii, chodzi o to, aby wyposażyć dzieci i siebie w poczucie ochrony.
Nie, ja też tego nie robię codziennie. Tu nie chodzi o to, aby słowiańskie rytuały powtarzać codziennie, tak nie dałoby się żyć.
Staram się regularnie ćwiczyć gimnastykę słowiańską, wyprawiam baby i dziady, obchodzę święta słowiańskie, medytuję.
Oni to nazywali modlitwą. Ale czym jest modlitwa? Medytacją. Nie modlę się do bogów słowiańskich, zresztą każdy z nich był personifikacją zjawiska przyrodniczego. Ćwiczę uważność, myślę o sobie i bliskich, o przodkach, czerpię z ich doświadczeń siłę. Myślę pozytywnie, staram się każdy dzień nakierować na dobre tory.
Rano zaplatam warkocz albo układam inną fryzurę, wkładam długą spódnicę. Dbam o to, żeby przynajmniej jeden posiłek w ciągu dnia zjeść wspólnie z dziećmi przy stole. Dla naszych przodków bardzo ważna była relacja rodzinna, rodowa. Oni z rodziny czerpali siłę, swoją moc.
Uczę dzieci dbania o otaczające ich środowisko, regularnie chodzimy sprzątać las i łąki, po których spacerujemy. Od czasu do czasu ofiarowujemy naturze kaszę, jajka oraz śpiewamy w podzięce za jej dary. To jest rytuał dziękczynny za to, że Matka Natura daje nam co jeść, że dzięki niej żyjemy. Jednak wiara jest czymś bardzo intymnym, nie można jej nikomu narzucać, dlatego moje dzieci mają w tym temacie całkowitą swobodę, czasami rozmawiamy z nimi o różnych religiach.
Świętowali wiosenne i jesienne przesilenia, równonoce, okresy przejściowe swoich dzieci (postrzyżyny i zapleciny), wyprawiali swaćbę (wesele). Kobiety miały swoje ceremonie związane np. z miesiączkowaniem, porodem i połogiem. Obserwowali Matkę Naturę, korzystali z niej, współgrali z nią. Obrzędy zawierały naturalne atrybuty, odbywały się w określonym czasie, ściśle związanym z cyklami w przyrodzie. Prasłowianie bardzo lubili świętować i tych obrządków mieli bardzo dużo.
To może ja opowiem, od czego moja pasja słowiańską kulturą się zaczęła?
Wzięłam sobie do serca powtarzane przez moją babcię przysłowie "cudze chwalicie, swego nie znacie". I postanowiłam to "swoje" poznać. Zafascynował mnie ten świat całkowicie. Zaczęłam szukać, zgłębiać i okazało się, że nasza kultura jest bardzo szeroka, bogata i piękna.
Poczułam się jak w domu. Zrozumiałam, że słowiańska kultura to jest to, czego poszukiwałam tyle lat. Poznałam słowiańskie praktyki uzdrawiania, odkryłam gimnastykę słowiańską, moje serce mocniej zabiło. Słowiańskość jest barwna, kolorowa, głęboka, dostosowana do naszej mentalności, pogody, naszej diety, szerokości geograficznej i naszych ziem. Słowiańskość daje mi poczucie przynależności, czuję, że to jest tożsame ze mną i z moim postrzeganiem świata.
Absolutnie nie. Od pradziadków czerpię inspirację, interpretuję ich nauki duchowe, łączę z tym, co już znam i tworzę. Pozostańmy w tym, co mamy, ale pamiętajmy o naukach dawnych Słowian.
Nie mieli smartfonów, samolotów, dostępu do przepływu wiedzy. Ale jak się zagłębisz w to, o co im w życiu chodziło, to okazuje się, że zawsze o to samo.
Żeby człowiek żył w zgodzie ze sobą i w zgodzie z naturą. O to, żeby czuł się szczęśliwy, dbał o siebie, o swoją rodzinę i otoczenie, w którym żyje. Życie we wspólnocie oraz dbanie o nią było nadrzędne.
Traktowali trudne sytuacje jako lekcje, dlatego łatwiej im je było znosić i rozwiązywać. Cieszyli się z tego, co mieli. Lubili się bawić, śpiewać, tańczyć i tworzyć. Podchodzili do przodków z wielkim szacunkiem. Jednak nie pozwól, żeby ten opis cię zwiódł, gdyż ich temperamentność i waleczność dawała o sobie znać. Myślę, że nie ma jednej definicji Prasłowian, unikałabym takich uogólnień.
Z jednej strony bardzo otwarci na innych, a z drugiej silni i niezależni. Mimo narzucenia siłą chrześcijaństwa, nie dali wyplenić swoich korzeni. Kościół był zmuszony adaptować wiele zwyczajów i tradycji pogańskich, chociażby jajko wielkanocne. To pokazuje jak silna była ich wiara, zwyczaje, kultura.
Kobiety z jednej strony były delikatne, piękne i łagodne, a z drugiej bardzo odważne i mocno osadzone w sobie. Przytoczę opowieść o kobiecie z mojego rodu, która krąży po mojej rodzinie:
Kobiecina drobnej postury złapała dużego barana, który chciał wejść na podwórko, za rogi i się z nim przepychała, patrząc mu w oczy, aż ten ustąpił. Potem szła, śmiała się i wiła wianki dla dzieci.
Takie jesteśmy nieoczywiste i elastyczne.
Na moje warsztaty przyjeżdżają bardzo różne kobiety. Prawniczki, zielarki, joginki, kosmetyczki, psycholożki, sprzątaczki, mamy, singielki, babcie. Kobiety o różnych poglądach i przekonaniach. Po prostu jesteśmy wspólnie ze sobą w naszym siostrzeństwie i kobiecości. Ćwiczymy, rozmawiamy, medytujemy, śpiewamy, słuchamy siebie nawzajem.
W ogóle ich pozycja we wspólnocie była bardzo mocna. Siadały w kręgach, wspierały się, wymieniały się wiedzą, wspólnie tworzyły. Ludowa twórczość bardzo prężnie działała. Ja widzę w tym pokłady terapeutyczne.
Skupiamy się na tym, żeby wykonać zadanie. I robi się miejsce, aby dotrzeć w głąb siebie i zastanowić się, czego tak naprawdę chcemy w życiu, jakie wartości są w nas. To jest chwila na oddech, ale też zreflektowanie się, zatrzymanie tu i teraz. Kiedy byłam młodsza, śmiałam się z kół gospodyń wiejskich. A teraz wiem, że w tych spotkaniach jest ogromna moc. Jest to niezbędne do tego, żeby kobiety mogły się rozwijać. I tworzyć wokół siebie piękne przestrzenie. I nie walczyć tak, jak mężczyźni, tylko pokazywać, że można inaczej.
To jest sztuka ludowa, która jest bardzo prosta do wykonania. Dawno temu wokół laleczek kreowano mistycyzm. Dla mnie na warsztatach jest to moment na medytację, taka terapia za pomocą sztuki, nie trzeba być artystą, żeby coś stworzyć w swoim życiu.
Bez szycia. Jedynie związywanie, zaplątywanie szmatek. Do środka laleczki wkłada się kasze, pieniądze. Zależy, do czego laleczka ma służyć. Zasada jest taka, że laleczka zadaniuszka ma spełnić marzenie, przypominać kobiecie, która ją zrobiła, jaki sobie obrała cel, jaki kierunek w swoim życiu. Ma zadanie motywować po prostu. Tak ja to widzę.
Dotarłam do różnych źródeł. Takich, które przedstawiały poród jako coś strasznego, ale i do takich gdzie poród był opisany jako doświadczenie kręgu kobiet. Kiedy kobieta rodziła, inne masowały ją, śpiewały wokół niej, mantrowały jej, były wraz z nią. Dotarłam też do informacji, które opisywały porody w bani, czyli w ciepłej wodzie, bo ciepło rozluźnia.
Na pewno nie na leżąco. Raczej w kucki albo na klęczkach. Często trzymały się np. jakiejś żerdzi.
I miała czas tylko dla siebie i dla dziecka. Jej matka i krewne przynosiły jedzenie, dbały o nią w połogu, żeby spokojnie doszła do siebie i nabrała sił. Nie musiała od razu wracać do życia społecznego, nie było tłumów ludzi odwiedzających, nie zaburzano jej procesu stawania się matką.
Ja o tym też opowiadam na moich warsztatach. Kiedy o tym mówię, inne kobiety się otwierają, opowiadają o swoich przeżyciach związanych ze stratą dziecka. Mogą się wypłakać. Ja, dzięki temu, że ćwiczyłam gimnastykę słowiańską, fizycznie doszłam do siebie bardzo szybko, moja macica, dzięki gimnastyce, oczyściła się. Myślę, że dla większości kobiet jest to bardzo mocne przeżycie. Niepotrzebnie robi się z poronienia tabu.
Praktyki rodowe mówią o tym, że trzeba przyjąć dusze dzieci nienarodzonych. Trzeba o nich mówić, opłakać, aby nie zablokować się emocjonalnie i fizycznie na ludzi wokół siebie. Dowiedziałam się, iż kobiety w moim rodzie też mają takie doświadczenie za sobą. Kiedy je o to pytałam, pierwszy raz mogły o tym opowiedzieć. Ja czułam się tym faktem zaszczycona. Dla mnie te informacje były pomocne, nie czułam się sama, mogłam czerpać siłę z ich doświadczeń.
Poronienie trzeba wypłakać, wyśpiewać, wytrząsać, nadać imię nienarodzonemu dziecku, zapalić dla niego świeczkę, pomodlić się. Ja paliłam ognisko dla swojego nienarodzonego dziecka. Było mi wtedy bardzo trudno, ale dzięki temu, że to zrobiłam, mogę dzisiaj o tym mówić. Nie mam w sobie żalu, który nie został uleczony.
Gimnastyka słowiańska to system dwudziestu siedmiu ćwiczeń. To taka psychoterapia, która polega na pracy z ciałem i emocjami. Wzmacnia kręgosłup, mięśnie. Podczas ruchów masowane są organy wewnętrzne, poprawia się ich praca. Kiedy ciało się wzmacnia, wzmacnia się też psychika. Kobieta staje się spokojniejsza, weselsza, piękniejsza. Dawne Słowianki bardzo dbały o swoją urodę. Do dzisiaj uważa się, że słowiańska uroda jest bardzo sensualna.
Dzięki gimnastyce słowiańskiej kobiety łagodniej akceptują też zmiany, które zachodzą w ich ciałach: dojrzewanie, owulacja, miesiączka, ciąże, porody, menopauza. Słowianki swoją dobrą energię czerpały z natury, stąd gimnastyka słowiańska to holistyczny proces pracy z ciałem. System ćwiczeń został zrekonstruowany z mowy potocznej oraz legend.
Najprawdopodobniej funkcjonowała już dawno temu. My poznaliśmy ją dzięki badaniom profesora Giennadija Adamowicza z Mińskiego Uniwersytetu Pedagogicznego. Prowadził trzyletnie badania etnograficzne, rekonstruował ten system ćwiczeń z przekazów ustnych kobiet z Białorusi. Wydał publikację na ten temat. Według niego ludzie tworzą takie psychofizyczne systemy, które są odpowiednie dla ich kultury. Ja się z tym zgadzam.
Zaufało mi już kilkadziesiąt kobiet. Ćwiczę z kobietami od dłuższego czasu, one potwierdzają, że gimnastyka przynosi niesamowite efekty fizyczne, psychiczne i duchowe. Żeby nie blokować przepływającej energii, najlepiej jest ćwiczyć boso, bez biustonosza i najlepiej w bezpośrednim kontakcie z ziemią.
Gimnastyka wywodzi się z Białorusi, wiem, że na Ukrainie i w Rosji też była praktykowana. Najprawdopodobniej w Polsce na Kresach też. Niestety, nas palenie czarownic na stosach, inkwizycja mocniej dotknęły niż Białoruś i Rosję, u nich pogańska wiedza i praktyki lepiej się zachowały.
Wszyscy mamy schematy myślowe, schematy w działaniach zaczerpnięte od naszych rodziców, pradziadów, przodków. Czasami nawet nie rozumiemy, dlaczego tak, a nie inaczej myślimy, postępujemy. Podam przykład z mojego życia.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego moi rodzice, mając wiedzę pedagogiczną - moja mama jest położną środowiskową, tata studiował pedagogikę – uparcie zatrzymywali u dzieci płacz, powtarzali "nie płacz", "już, cichutko", "nic się nie stało". Zaczęłam studiować scenariusze rodowe. Doszłam do okresu wojny, kiedy płaczące dzieci były zagrożeniem dla ukrywających się rodzin. W tamtym czasie dzieci były zakneblowane, żeby nie mogły płakać z cierpienia, które odczuwały, musiały być cicho, bo jakikolwiek szmer mógł odebrać im życie.
Te wojenne dzieci potem wychowały swoje dzieci itd. I idzie ten schemat z pokolenia na pokolenie, mimo że nie jest on zgodny z naturą człowieka. Kiedy to zrozumiałam, zeszły ze mnie pretensje do rodziców, pojawiło się zrozumienie. Już nie walczę z wiatrakami, nie gnębi mnie moja przeszłość. To jest trochę tak, jak z tą opowieścią o kurze…
Mąż się zastanawia, dlaczego żona obcięła kurze nogi i skrzydła, jak ją wkładała do brytfanny. Pyta, "Dlaczego tak robisz?". Ona odpowiada: "Nie wiem, ale moja matka tak robiła". Idzie do teściowej i pyta o to samo, ta odpowiada: "Moja matka tak robiła". Pytają babcię, a ona: "Bo miałam za małą brytfankę i kura się w niej cała nie mieściła". Praktyki rodowe są więc po to, by je sobie uświadomić, zmienić, odkryć swoje talenty. Po naszych przodkach dziedziczymy cechy mniej lubiane, ale też te pożądane, zwane darami.
***
Kornelia Kwajzer (Nela) jest pasjonatką kultury naszych przodków i uzdrawiających praktyk słowiańskich, żoną i mamą trojga dzieci. Jej dzieci to sześcioletni Totoro, pięcioletni Illugi i dwuletnia Lejla. Jest certyfikowaną instruktorką gimnastyki słowiańskiej dla kobiet, która jest formą pracy z emocjami za pomocą ciała. Prowadzi warsztaty dla kobiet sesje indywidualne, warsztaty weekendowe, na których m.in. uczy o praktykach rodowych, pracy z żywiołami oraz o uwalnianiu z ciała nagromadzonych emocji. Pasjonatka śpiewu. Głos szkoliła u Aleksandry Walczak (zespół Niespodzianka) oraz na warsztatach u Michała Esz Szerląga (śpiew alikwotowy), Aliny Jurczyszyn, oraz Dace Pruse (biały śpiew łotewski). Stworzyła autorski program pracy, który pomaga otwierać głos przy pomocy Agm słowiańskich. Uczy technik rozluźniających, oczyszczających i wzmacniających fizycznie, psychicznie i duchowo. Absolwentka Uniwersytetu Szczecińskiego. Więcej na stronie: Współczesne Słowianki