Leniwe rodzicielstwo. W 2020 nie zamierzam sprawdzać plecaków dzieci, czy wszystko spakowały

Doczołgaliśmy się do 2020 r. Wykończeni, niektórzy połamani i z poczuciem, że nawalili. Bo spóźniliśmy się na świąteczne przedstawienie w szkole, bo zapomnieliśmy dać dziecku do szkoły obrus na klasową wigilię, a obiecaliśmy. Nie wiem jak wy, ale ja w 2020 zwalniam.

W przedświątecznej pogoni piekliśmy jeszcze z dziećmi pierniczki, ale u nas wyszły twarde, płaskie i raczej niejadalne. Dzisiaj wiszą smętnie na choince, nikt nie kwapi się, aby ją rozebrać.

Ostatnie tygodnie minionego roku były sprawdzianem dla naszej rodzicielskiej wytrwałości. Nikt z moich znajomych nie chciał nawalić. Nikt nie chciał spóźnić się na świąteczne przedstawienie w przedszkolu czy szkole dziecka. Kto ma dzieci, na pewno wie, o co chodzi.

Wymarzona sytuacja to ta, kiedy jesteśmy sporo przed czasem i możemy zająć miejsce w pierwszym rzędzie. Dziecko wychodzi na scenę i od razu widzi, że jesteśmy. Nie musi się rozglądać, stawać na palcach, wodzić wzrokiem po ostatnich rzędach, bo spisaliśmy się na medal. Zziajani i głodni dumnie siedzimy w pierwszym rzędzie i machamy do swojej pociechy.

Mój przyjaciel, zapracowany tata dwóch córek, przed świętami dostał zadanie od żony, aby pojawić się - koniecznie o czasie - na przedstawieniu świątecznym w szkole córki. Było zaplanowane na siedemnastą. Dla zapracowanych rodziców to godzina trudna. Trzeba się ze wszystkim uwinąć w pracy wcześniej i w czasie największych korków gnać do szkoły dziecka.

Bardzo nie chciał nawalić. Z powodu braku miejsc parkingowych pod szkołą córki zaparkował nieco dalej. Wystarczyło tylko przebiec przez park i wszystko poszłoby zgodnie z planem. Ale się nie udało.

W czasie wyliczonym co do sekundy biegł i pokonywał po kilka schodów jednocześnie. Żeby było szybciej. Ale miał pecha. W pędzie złamał nogę. Jeszcze zdołał doczołgać się pod szkołę córki, jeszcze wierzył, że zaraz usiądzie w pierwszym rzędzie, że zaraz zamacha do dziecka. Opadł z sił pod drzwiami szkoły.

W szpitalu założyli mu gips i o kulach wrócił na kilka tygodni do domu. Wolne dni spędził, grając z córkami w planszówki, oglądając z nimi filmy. Nigdzie się nie spieszył, nic nie miał do załatwienia. Musieli zrezygnować ze wszystkich wyjazdów, odpuścić sobie przemieszczanie się od stołu u dziadków do stołu u wujków, zostać w domu i zwyczajnie spędzić ze sobą czas. Razem albo obok siebie, zależnie od nastroju każdego z domowników. W domu moich przyjaciół nieplanowo zapanowało błogie lenistwo.

Leniwe rodzicielstwo od czasu do czasu każdemu wyjdzie na dobreLeniwe rodzicielstwo od czasu do czasu każdemu wyjdzie na dobre fot: pexels.com

Kiedyś czytałam artykuł o trendzie na tak zwane leniwe rodzicielstwo (lazy parenting). Przypomniał mi się ten tekst, kiedy obserwowałam tatę z nogą w gipsie i jego córki.

Sama też chyba bezwiednie stosuję rodzicielskie lenistwo. Najczęściej w piątki. Kiedy wieczorem ściągamy wszyscy do domu i nikt z nas nie ma siły na nic. Siedzimy bez planu, bez pomysłu, dzieci zajmują się sobą, czasami siedzą pod kocem na sofie, oglądają bajkę albo się bawią, kłócą, rozrabiają, bałaganią, jedzą to, na co mają ochotę, bo ja nie mam siły kombinować ze zdrową kolacją. Ja w tym czasie czytam gazety, słucham radia, nastawiam pranie, dzwonię do mamy lub do koleżanki.

Lubię te wieczory, bo poczucie, że nic nie musimy, relaksuje mnie. Lubię też, kiedy dzieci zajmują się sobą i nic ode mnie chwilowo nie chcą. Cieszy mnie to, że mają swój świat, swoje pomysły, swoje wymyślone zabawy.

Ostatnio ich ulubiona polega na robieniu chałupy w kołdrze. Układają kołdrę na podłodze, wstawiają do środka krzesło, wrzucają tam zabawki, biorą jedzenie i tam siedzą. Wołają mnie, abym siedziała z nimi, ale z reguły odmawiam, gorąco mi tam i ciasno. Mówię, żeby bawili się sami.

W takiej atmosferze często mija nam nie tylko piątek, ale - wstyd się przyznać - czasami cały weekend. Nieraz miałam w sobie poczucie winy, że zamiast zabrać dzieci do teatru, filharmonii, na warsztaty, to z aktywności zapewniłam im tylko wyjście z domu do sklepu po chleb i jajka.

Carolyn Wagner z Chicago, autorka artykułu o lazy parentingu, jest terapeutką i mamą. W swoim tekście o tym, aby nie bać się rodzicielskiego lenistwa, zachęca, abyśmy odpuścili i pozwolili sobie na chwile nicnierobienia z dziećmi.

Te momenty pozornego lenistwa dają nam sporo dobrego. Co? Na przykład to, że przestajemy dzieciom organizować życie i czas, dajemy im wolną rękę. 

Pozostawione same sobie, poznają swoje możliwości, dowiadują się, co już potrafią, na ile mogą sobie pozwolić, za co są odpowiedzialne. W tekście Wagner przeczytałam np. takie zdania:

Pozwólmy dzieciom bawić się po swojemu. Nie wkraczajmy od razu z gotowymi rozwiązaniami. Dajmy im przestrzeń do tego, aby zobaczyły, do czego są zdolne. Dajmy im w domu poczucie, że mają wpływ na swoje działanie, a my za nich wszystkiego nie przewidzimy. Pozwólmy dzieciom zarządzać swoim czasem.

Wagner podpowiada, aby być obok dzieci, zerkać, czy działają na granicy bezpieczeństwa, ale nie kierować ich zabawą. Namawia, aby oprzeć się pokusie spieszenia ze swoją pomocą, kiedy nie wiedzą, jak złożyć tor, jak uruchomić zabawkę lub kiedy walczą z poduszkami, po których nie udaje im się wspiąć. "W granicach rozsądku dzieci powinny ponosić naturalne konsekwencje swoich decyzji" - czytam.

Grudzień był trudny. Widziałam siebie i swoich przyjaciół, jak w pogoni za tym, aby sprostać wszystkim wymaganiom, potykaliśmy się jako rodzice. Tak bardzo nie chcieliśmy nawalić i zawieść swoich dzieci.

Nigdy nie robiłam noworocznych postanowień. Jednak kiedy myślę o 2020 roku, to najmocniej w kontekście równowagi. Że nie zawsze muszę wkraczać z odsieczą do świata moich dzieci. Że nie muszę sprawdzać plecaka córki - czy spakowała wszystko do szkoły. Jeśli nie, niech doświadczy, co to znaczy, że czasami zdarza nam się zapominać. Daję sobie prawo do tego, że od czasu do czasu mogę się wycofać. Przecież mój dom się nie zawali.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.