Inessa Kim: Nie rozumiem rodziców, którzy ukrywają niepełnosprawność dziecka

- Córka ma 18 lat i spektrum autyzmu. Jak nikt pilnuje mojego kalendarza. Czyta mi na głos książki, więc nie muszę kupować audiobooków. Olga w ogóle nie robi błędów ortograficznych, więc kiedy dostaję maila od klienta, odpisuje pod moje dyktando - o córce, o latach wspólnej terapii, a także o pasji do gotowania w naszym cyklu Mamy Moc opowiada nam Koreanka z Kazachstanu, Inessa Kim, która od lat mieszka w Warszawie i wprowadza nas w tajniki i smaki kuchni koreańskiej.

Angelika Swoboda: Ile miałaś lat, gdy zaczęłaś gotować?

Inessa Kim, Koreanka z Kazachstanu, mama 18-letniej Olgi: Osiem. Jako dziecko uwielbiałam pomagać w kuchni mamie i babciom. To były moje trzy nauczycielki, choć mama gotowała najlepiej ze wszystkich.

Robiła na przykład pyszny uzbecki plow albo pilaw. To potrawa z baraniny, ryżu, marchewki i dużej ilości tłuszczu. Albo bakłażany po koreańsku czy sałatki koreańskie, takie jak ogórki z mięsem, i kimchi [tradycyjne danie koreańskie z fermentowanych lub kiszonych warzyw - przyp. red.].

Jedząc te wszystkie pyszności, myślałaś sobie: "Jak dorosnę, to będę gotować dla innych"?

Ja po prostu nigdy nie przestałam gotować. Przyjechałam do Polski w 1997 roku na studia doktoranckie i chciałam znaleźć przyjaciół, więc zapraszałam znajomych i częstowałam ich swoimi daniami.

W Polsce wyszłam za mąż, a w 2001 roku urodziłam dziecko i doktoratu nie obroniłam, po prostu nie było już na to czasu. Ale nadal wszystko w moim życiu kręciło się wokół gotowania, choć nigdy nie myślałam, że kiedyś zajmę się nim profesjonalnie.

Inessa Kim podczas warsztatów gotowania dań kuchni koreańskiejInessa Kim podczas warsztatów gotowania dań kuchni koreańskiej fot: Zuzanny Mann, blog 'Z widokiem na stół'

Rok 2009 był dla ciebie bardzo trudny.

Dziesięć lat temu straciłam rodziców. Zginęli w wypadku samochodowym, mieli po 58 lat. Ogarnęło mnie totalne poczucie bezsensu. Bo mama dopiero co wyszła z raka, choć lekarze dawali jej niewielkie szanse. Ale ona była tak silna, że wygrała. Jak szła na chemię, to robiła sobie piękną fryzurę i makijaż. Mówiła, że będzie jeszcze bardzo długo żyła. Pokonała raka piersi i nie miała żadnych przerzutów. Lekarze stawiali ją za przykład. Tata z kolei przeżył operację serca. Wydawało się, że jak to wszystko przetrwali, to już nic złego ich nie spotka.

Bardzo ci współczuję.

Wpadłam w depresję. W jednym momencie jakiś idiota wjechał w moich rodziców i jeszcze uciekł z miejsca wypadku. Nigdy go nie znaleziono. Gdy dostałam ten straszny telefon, cały świat nagle mi się zawalił.

Ale na tym świecie była już twoja córka, Olga.

Miała osiem lat i trzeba było ją codziennie zawozić do szkoły. Gdyby nie Olga, w ogóle nie wychodziłabym z łóżka. No ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Rano wstawałam i zajmowałam się córką. Robiłam śniadanie, ubierałam Olgę i wyruszałyśmy.

Kiedy córka była w szkole, spędzałam czas w kuchni. Uspokajało mnie robienie pierożków, pielmieni, czebureków. To był po prostu taki rodzaj medytacji. Robiłam je setkami. Lepiłam i lepiłam, nadmiar rozdawałam. Po paru miesiącach znajomi zaczęli je u mnie zamawiać.

Od pierwszych zadowolonych klientów droga do własnej restauracji jest już szybka.

Pomyślałam sobie wtedy, że przecież marzeniem moich rodziców było otworzenie w Warszawie lokalu z naszą kuchnią - kuchnią Koreańczyków z Kazachstanu.

Nie chciałam jednak, żeby moja pasja stała się koszmarem. Bałam się tego. Ale pomyślałam sobie - a może jednak spróbuję, skoro faktycznie Polakom moje jedzenie smakuje? No i otworzyłam mały lokal w Warszawie przy Miłej. Prowadziłam go przez sześć lat.

Początki nie były łatwe, ale depresja zaczęła powoli znikać, bo skupiłam się na bistro. Musiałam policzyć, ile czego mam kupić, jak przepisy przerobić tak, by np. z dania na sześć osób zrobić danie na dwadzieścia czy trzydzieści. Były nieprzespane noce, ale kiedy słyszałam słowa uznania i pochwały od klientów, zmęczenie nie miało znaczenia.

Podbudowana pochwałami, w 2014 roku zgłosiłaś się do drugiej edycji Top Chefa.

Udział w show dodał mi bardzo dużo pewności siebie. Myślę, że to był też element terapii. Bo już niby wychodziłam z depresji, ale w pewnym momencie stało się to, czego się obawiałam. Pasja stała się koszmarem. Byłam przytłoczona ilością pracy i potrzebowałam jakiegoś kopa. Tego kopa dał mi właśnie Top Chef.

Doszłam tylko do trzeciego odcinka, ale i tak uważam, że to spory sukces. A najfajniejsze rzeczy zaczęły się dziać właśnie po Top Chefie.

Jakie?

Jeszcze przed programem z moim obecnym partnerem Mariuszem wymyśliliśmy grę kulinarną, planszówkę dla dzieci "Królewski kucharz". Została na etapie projektu. Ale po Top Chefie biegłam półmaraton. Rozpoznały mnie nastolatki, które były tam wolontariuszkami, zaczęły krzyczeć: "Pani Inessa! Jaka szkoda, że pani odpadła! Tak pani kibicowałyśmy". Szybko ustawiła się kolejka po zdjęcia i po autografy.

W ogóle się tego nie spodziewałam. Mówię do Mariusza: "Skoro moimi fanami są uczniowie, to może teraz jest najlepszy moment na to, żeby wyjąć grę z szuflady i ją wydać". I zrobiliśmy to. Gra rozeszła się błyskawiczne. Zresztą do tej pory dostaję maile z pytaniami, gdzie można ją kupić. Na razie jednak nie planujemy drugiego wydania, bo są inne priorytety.

Sporo czasu pochłaniają pewnie warsztaty kulinarne, które prowadzisz?

W 2016 roku przyszła kontuzja ręki, tzw. łokieć tenisisty. Z przepracowania. Terapeutka powiedziała wtedy, że albo przestanę produkować pierogi na taką skalę, bo ręka musi odpocząć, albo się skończy operacją. Podjęłam więc decyzję, że zamykam bistro.

Miałam wewnętrzne poczucie, że zamykają się jedne drzwi, ale inne się otwierają. Warsztaty kulinarne zaczęłam prowadzić jeszcze przed zamknięciem bistro, dostawałam mnóstwo zaproszeń w kolejne miejsca. I stwierdziłam, że na tym się skupię. Że będę dzielić się pasją z amatorami, ale i przekazywać wiedzę profesjonalistom.

Inessa Kim: Uczę przede wszystkim kuchni koreańskiej, prowadzę też warsztaty z pierogów świata. Bo ja tych wszystkich pierogów to w sumie wylepiłam pewnie z kilkaset tysięcy. Pielmieni, pierogi z kapustą i grzybami, uszka, ukraińskie wareniki, koreańskie kimchi mandu, gruzińskie chinkaliInessa Kim: Uczę przede wszystkim kuchni koreańskiej, prowadzę też warsztaty z pierogów świata. Bo ja tych wszystkich pierogów to w sumie wylepiłam pewnie z kilkaset tysięcy. Pielmieni, pierogi z kapustą i grzybami, uszka, ukraińskie wareniki, koreańskie kimchi mandu, gruzińskie chinkali fot: Zuzanny Mann, blog 'Z widokiem na stół'

Uczę przede wszystkim kuchni koreańskiej, prowadzę też warsztaty z pierogów świata. Bo ja tych wszystkich pierogów to w sumie wylepiłam pewnie z kilkaset tysięcy. Pielmieni, pierogi z kapustą i grzybami, uszka, ukraińskie wareniki, koreańskie kimchi mandu, gruzińskie chinkali. Robię też pierogi na słodko, które sama wymyśliłam, z serem, pomarańczą i imbirem.

Skąd ty bierzesz na to wszystko czas i energię?

A wiesz, że ja sama nie mogę się nadziwić? Pasja do gotowania i dzielenie się nią z innymi nie tylko wyciągnęły mnie z depresji, lecz także doprowadziły do wielu ciekawych przedsięwzięć.

Opowiem ci o sytuacji jeszcze z czasów, kiedy prowadziłam bistro. Pewnego dnia przyszła tam para, której bardzo smakowały moje pierogi. Potem okazało się, że ten pan jest dziennikarzem TVN, a jego żona Jola skontaktowała mnie z Zakładem Aktywności Zawodowej w Siedlcach. Przeprowadziłam tam najpierw jedno szkolenie, potem drugie. Z czasem rozwinęła się bardzo fajna współpraca. Ponieważ sama mam córkę z autyzmem, jestem z takimi miejscami bardzo mocno związana emocjonalnie. Podziwiam tych ludzi za to, że chcą się uczyć, nie wymawiając się niepełnosprawnościami.

Ty nie szukasz wymówek.

Trudności, które pojawiają się w moim życiu, traktuję nie jak problemy, tylko jak sprawy do załatwienia. Staram się nie narzekać. Doceniam to, że mam wspaniałego partnera, dwie cudowne siostry, przyjaciół na których zawsze mogę liczyć, a przede wszystkim fantastyczną córkę.

Kiedy okazało się, że Olga ma spektrum autyzmu, nie załamałaś się?

Kiedy otrzymaliśmy diagnozę, długo nie chciałam się z nią pogodzić. Zaakceptowanie faktu, że Olga jest dzieckiem ze spektrum autyzmu, to był proces.

Na szczęście znaleźliśmy odpowiedni ośrodek terapeutyczny, gdzie Olga przez kilka lat miała zajęcia jeden na jeden z terapeutą po pięć godzin, pięć dni w tygodniu. Ja jako mama też miałam nie jedno spotkanie z psychologami tego ośrodka, którzy cierpliwie tłumaczyli mi, czym jest autyzm. Jestem im niezmiernie wdzięczna za to, że uświadomili mi jedną ważną rzecz: to rodzice cierpią z tego powodu, że ich dzieci odbiegają od tak zwanej normy, dzieci są na swój sposób szczęśliwe i że naszym wspólnym zadaniem nie jest "wyleczyć" je z autyzmu, tylko zrobić wszystko, żeby stawały się coraz bardziej samodzielne i nauczyły się funkcjonować w społeczeństwie.

Powiedz proszę, jak zajmować się dzieckiem ze spektrum autyzmu?

Autyzm ma wiele obliczy i nie ma dwóch takich samych osób ze spektrum autyzmu, dlatego nie należy uogólniać. Na pewno trzeba się zwrócić po pomoc do specjalistów. Każdy przypadek jest inny. Ale tak jak każde dziecko, dziecko ze spektrum autyzmu powinno przede wszystkim czuć, że jest kochane, że jest jedyne w swoim rodzaju, że jest wyjątkowe i bardzo dla nas ważne.

Jednak nie można koncentrować się tylko i wyłącznie na dziecku i to zarówno dla naszego, jak i jego dobra. Trzeba też znaleźć czas dla siebie, na rozwijanie własnych pasji i budowanie własnej ścieżki zawodowej czy biznesowej. Nie chcę oczywiście nikogo oceniać, każdy ma prawo wyboru, ale mam wrażenie, że dla wielu kobiet niepełnosprawność dziecka staje się niestety wymówką, dlaczego nie mogą zrobić tego czy tamtego.

Ciebie Olga uratowała z depresji.

Nie mogłam rozpaczać czy nic nie robić, musiałam się nią zajmować. Olga jest niezwykła, jest dzieckiem autystycznym. Nie robię z tego żadnego tabu ani w ogóle się tego nie wstydzę. Nie rozumiem rodziców, którzy ukrywają niepełnosprawność dziecka, proszą, żeby o tym nie mówić.

Dziś Olga ma 18 lat, jest osobą w spektrum autyzmu bardzo dobrze funkcjonującą. Chodzi do szkoły specjalnej, w której uczy się, jak po sobie posprzątać, jak zrobić zakupy i przygotować sobie jedzenie. Uczniowie mają dużo fajnych wycieczek, czasami wyjeżdżają poza Warszawę. Szkoła przysposabia ją też do pracy. Choć tak naprawdę, to ona już pracuje.

Gdzie?

Można powiedzieć, że jest moją asystentką. Sporo ze mną jeździ. Na szczęście ma niezwykle wyrozumiałego wychowawcę, który, gdy dzwonię i przepraszam, że Olgi nie będzie w szkole, mówi: "Rozumiem, taki ma pani charakter pracy". Dla Olgi podróże czy kontakty z typowo rozwijającymi się nastolatkami czy też z dorosłymi osobami są bardzo pożyteczne.

Córka jak nikt pilnuje mojego kalendarza. Pamięta, kiedy jedziemy na warsztaty do Krakowa, a kiedy do Krynicy. I przypomina mi o nich w odpowiednim momencie. W drodze czyta mi na głos książki, więc nie muszę kupować audiobooków. Poza tym Olga w ogóle nie robi błędów ortograficznych, więc, kiedy będąc akurat w trasie, dostaję maila od klienta, Olga bierze telefon i odpisuje pod moje dyktando.

Olga jest pracowita i bardzo wrażliwa. Wieloletnie, systematyczne terapie sprawiły, że jest samodzielna. Nie martwię się o nią, wiem, że sobie poradzi, bo potrafi o siebie zawalczyć.

Nie byłaby taka, gdyby nie twoja opieka i terapie, na które zabierałaś ją po pięć razy w tygodniu.

Ale to ona daje mi siłę i motywację. To Olga jest powodem, że mi się chce, że warto. Chcę jej pokazać na własnym przykładzie, że trzeba walczyć o swoje marzenia, realizować je, dążyć do czegoś. Że dobrze jest się dzielić z innymi chociażby swoją pasją, że nie można tylko brać.

Dzieci nie zawsze nas słuchają, ale bacznie nas obserwują. Nie ma nic lepszego niż przykład.

Gdy Olga była mała, poświęcałaś jej cały wolny czas. Jak dorosła, zajęłaś się swoją pasją, a córka cię w tym wspiera.

To nie jest tak, że nagle powiedziałam sobie, że teraz skupię się wyłączenie na sobie. Raczej w pewnym momencie postanowiłam nie skupiać się tylko na niej. Pamiętam, gdy była mała, bardzo się wszystkim przejmowałam, byłam nerwowa.

Mama mówiła mi wtedy: "Jak się uspokoisz, jak będziesz szczęśliwa, to i Olga będzie". Kobieta nie może cała poświęcać się tylko dziecku, musi też sama o siebie zadbać. Może wiele kobiet mnie nie zrozumie, ale ja wierzę, że jeżeli mi będzie dobrze, to i mojej córce będzie dobrze. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Mam biadolić, zamartwiać się, co będzie? 

Inessa Kim i Grzegorz Łapanowski podczas warsztatów lepienie pierogówInessa Kim i Grzegorz Łapanowski podczas warsztatów lepienie pierogów fot: Zuzanny Mann, blog 'Z widokiem na stół'

Zamiast się zamartwiać, właśnie napisałaś książkę kulinarną pt. "Koreański ferment… O kimchi, życiu i gotowaniu".

Tak, napisanie i wydanie książki kulinarnej to jedno z moich spełnionych marzeń! Olga była tego świadkiem. Obserwowała, jak opracowuję przepisy, była na sesji zdjęciowej potraw do książki. Widziała, jak skaczę z radości, kiedy wzięłam do ręki jeszcze ciepły egzemplarz. Cieszyła się razem ze mną. Bardzo chciałabym, żebym to ja była dla mojej córki autorytetem w życiu, a nie znana modelka, aktorka czy blogerka. Oczywiście z całym szacunkiem dla wszystkich modelek, aktorów i blogerów! I chyba mi się to udaje.

Gdzieś przeczytałam, że jeśli życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę. Moje motto brzmi nieco inaczej: jeżeli życie sypnie ci garść ostrych papryczek, zrób z nich pyszne kimchi.

Wszystkie teksty z naszego cyklu Mamy Moc możesz przeczytać tutaj.

Inessa Kim. Koreanka z Kazachstanu. Mieszka w Polsce, gdzie prowadzi szkolenia i warsztaty z kuchni koreańskiej. Mama 18-letniej Olgi oraz autorka książki "Koreański ferment… O kimchi, życiu i gotowaniu".

'Koreański ferment', książka kucharska Inessy Kim jest poświęcona w całości kuchni koreańskiej. W książce można znaleźć dziesiątki przepisów na koreańskie dania - zarówno mięsne jak i wegetariańskie.'Koreański ferment', książka kucharska Inessy Kim jest poświęcona w całości kuchni koreańskiej. W książce można znaleźć dziesiątki przepisów na koreańskie dania - zarówno mięsne jak i wegetariańskie. fot: materiały prasowe

Więcej o: