Ojciec nastolatek: Ojcowie nie płaczą? Płaczą! W samochodzie, kiedy nikt nie widzi

Joanna Biszewska
- Za każdy razem, kiedy jechałem do szpitala, zatrzymywałem się na ostatnim rondzie przed Centrum Zdrowia Dziecka, bo musiałem się wyryczeć. Nie chciałem, żeby Hania zobaczyła, że płaczę - w naszym cyklu Taty Moc, Bartosz Raj, tata dwóch nastolatek, opowiada o zmaganiach ojca z chorobą dziecka i o tym, jak być tatą, do którego dziecko przyjdzie się wygadać.

Pisząc o dzieciach, najczęściej wspominamy mamy. Jednak przecież to nie tylko one zajmują się dziećmi. W dzisiejszych czasach tata również nie boi się przejmować rodzicielskiej inicjatywy. Jak pisał George Herbert ,"Jeden ojciec znaczy więcej niż stu nauczycieli". W serwisie edziecko.pl wierzymy w to całym sercem, dlatego to właśnie ojcom oddajemy głos w naszym nowym cyklu "Taty Moc". Czytajcie nas co drugą środę o 19 na Gazeta.pl!

Joanna Biszewska, serwis eDziecko.pl: Co pamiętasz z dnia narodzin swojej pierwszej córki?

Bartosz Raj, tata nastoletnich córek, autor bloga Ojca Raj: Cała lista priorytetów życiowych została wywrócona do góry nogami.

Aż tak?

Po wyjściu z brzucha Hania miała bardzo płaską głowę. I skojarzyła mi się - przepraszam za to porównanie - z larwą ważki. I ja sobie myślę, "no dobra, jak ma tak wyglądać, to trudno". I zobaczyłem ją 20 minut później, kiedy ta główka wróciła po wysiłku do normalnego wyglądu i myślę, "kurde, jaka ona jest piękna". I już się nic poza nią nie liczyło.

Dziecko coś ci odebrało?

Nic, kompletnie.

A kumple, życie towarzyskie, mecze, imprezy, wypady za miasto itd.?

Pewnie tak, ale ja nie byłem gościem, który chciał się wyszaleć. Dostałem tak dużo w zamian, że to, co straciłem, już mnie nie interesowało.

Byłeś z pierwszą córką przez dwa miesiące na urlopie wychowawczym.

Zawodowo było super. Nowa redakcja, awanse, docenienie. Miałem sporo zaległości urlopowych, zebrało się trochę tego. Były wakacje. Pamiętam taki obrazek jak córka śpi w wózku w przydomowym ogródku pod bzem, który już przekwitał. Ja miałem coś w tym czasie w domu zrobić i zamiast tego usiadłem na schodkach i przez godzinę, dopóki ona nie zakwiliła, po prostu na nią patrzyłem.

Ale urlop się skończył i Hania poszła do żłobka.

Szok. Miałem wtedy takie głupie myśli, by przejść na swoją firmę, pracować w domu, pisać książki. To był też jedyny w mojej pracy czas, kiedy - będąc na urlopie - nie kontaktowałem się z redakcją.

Kiedy pierwszy raz po urlopie jechałem do pracy, przez 35 minut ryczałem w samochodzie, jakby coś mi odebrano. Coś, co było takie fajne.

Bartosz Raj z córką HaniąBartosz Raj z córką Hanią fot: archiwum prywatne

Tych ojcowskich łez wylewanych w samochodzie, kiedy nikt nie widzi, jest u ciebie dużo więcej. Od ośmiu lat towarzyszysz starszej córce w chorobie nowotworowej.

Za każdy razem, kiedy w nocy wracałem ze szpitala, czy kiedy rano tam jechałem, zatrzymywałem się na ostatnim rondzie przed Centrum Zdrowia Dziecka, bo musiałem się wyryczeć. Nie chciałem, żeby Hania zobaczyła, że płaczę. Kiedy wchodziłem do szpitala, tryskałem energią, humorem. Pielęgniarki mnie pytały: "Co Pan taki zadowolony?". A ja mówiłem: "A jaki ja mam być?"

W dramatycznych rodzinnych sytuacjach, kiedy np. dziecko jest chore, mało mówimy o uczuciach ojców. Macie określoną rolę. Pracować i dowozić pieniądze, żeby na wszystko wystarczyło.

Myślisz, że ja nie widziałem ojców, którzy płakali w łazienkach na neurochirurgii? Tak długo tam ryczeli, że się dobić nie można było. Gdzie jeszcze faceci płaczą? W samochodzie, jadąc ze szpitala, żeby drugie dziecko odebrać z przedszkola. Wtedy płaczą.

Z ciebie bije miłość do dzieci.

Moja relacja z dziećmi jest zwichnięta przez to, co się wydarzyło w 2012 roku.

To był czas, kiedy dowiedzieliście się, że wówczas sześcioletnia Hania ma guza w rdzeniu kręgowym. Przez wiele lat więcej czasu spędzaliście w szpitalu niż w domu. Ty byłeś tam obecny, obok dziecka.

Wepchnąłem się na pierwsze miejsce. Nie dałem się z niego nigdy zrzucić.

Dlaczego to zrobiłeś?

Trzy razy myślałem, że moje dziecko umrze. Mówię to z pełną odpowiedzialnością i już z dystansem, bo od roku nie byliśmy w szpitalu na poważnej operacji. Pierwszy raz, kiedy usłyszeliśmy diagnozę. Drugi raz, kiedy jechała nieprzytomna karetką do szpitala. I trzeci raz, kiedy nie obudziła się po drugiej operacji. I za każdym razem byłem przy niej. Rzucałem wszystko, zostawiłem dyżur, jechałem za karetką.

Taka powinna być reakcja kochającego ojca.

Czułem, że muszę być tam, gdzie jest moje dziecko. W 2012 byłem 200 dni poza pracą.

Zwolnienia brałeś?

Nie. Wychodząc z pracy, powiedziałem do szefa: "Jadę do dziecka, bo ma raka".

I to wystarczyło?

Pracowałem pod łóżkiem szpitalnym. Przygotowaliśmy wtedy z redakcją dwa ogromne wydarzenia. To było Euro piłkarskie w Polsce i Igrzyska Olimpijskie. I dostałem za to w pracy nagrodę na koniec roku. Nie odpowiem ci, jak to zrobiłem.

Rzuciłeś się w pracę, żeby mieć temat poboczny, żeby nie oszaleć ze strachu o życie dziecka?

Niektórzy mówią, że jak masz cierpienie obok siebie, to odreagowujesz w pracy. U mnie tak nie było.

To jak było?

Jak tylko się dowiedziałem, że córka jest chora, od razu pojawiły się nowe cele, które absolutnie nie pozwalały mi być w innym miejscu niż przy niej. Pierwszy cel był taki, że ma nie cierpieć.

Ale nie mogłeś tego zrobić.

Mogłem. Dlatego, że kiedy byłem w szpitalu, chodziłem do zabiegowego i prosiłem o znieczulenie albo przeciwbólowy. Im częściej byłem w szpitalu, tym więcej robiłem z siebie wariata, jak ten klown. Ja byłem pośmiewiskiem na całym oddziale neurochirurgii w Centrum Zdrowia Dziecka. Ja tam byłem po to, żeby dziecko nie odczuło tego, że jest bardzo źle.

Dużo było na oddziale takich zaangażowanych ojców?

Na pewno mniej niż matek. Poznaliśmy dziesiątki rodzin w Centrum Zdrowia Dziecka. Bardzo często było tak, że mama zostawała przez cały tydzień przy dziecku w oczekiwaniu na operację, czy po operacji. Tata przyjeżdżał z innego miasta, na weekend najczęściej. Ja miałem łatwiej, bo mieszkam pod Warszawą. Ale były rodziny z Elbląga, Rzeszowa, Katowic. Tata w tygodniu jeździł tirem po całej Europie i do szpitala przyjeżdżał co jakiś czas, kiedy miał wolne.

Twoja starsza córka, dzisiaj 13-latka, przeszła 27 operacji. Trzeba być jak skała, żeby to przetrwać.

Pewnie nie na wyrywki, ale pamiętam każdą operację i to, o co w niej chodziło. Piszę bloga, one tam są opisane. Prawie każda była inna. Ta pierwsza była straszna. Bo to nie była żadna operacja mająca na celu wyleczenie, tylko przedłużenie życia. Lekarze mówili, jak jest, nie budowali nadziei. Obowiązującym hasłem było to, że Hania może umrzeć.

Ale po tej ośmiogodzinnej operacji napisałeś na swoim blogu, po dłuższej przerwie, jedno zdanie.

Że to jeszcze nie jest koniec.

Ta operacja dała nadzieję.

Ja po tej operacji poczułem, że już nic mnie nigdy w życiu nie ruszy. Pamiętam, jak zeszliśmy do sali pooperacyjnej i pozwolono nam ją zobaczyć z daleka. I ostrzegano nas, że ona może w ogóle się nie ruszać, bo to rdzeń kręgowy. I zobaczyliśmy jak ona nogę uniosła przez sen. I pielęgniarka, która się nią opiekowała, powiedziała do niej "Haniu nie brykaj, Haniu nie wierzgaj, Haniu spokojnie". To była pierwsza noc od wielu, kiedy wiedziałem, że mogę na chwilę zejść z posterunku i przyznam się, że wróciłem do domu i otworzyłem butelkę wódki.

I?

Po 35 minutach już spałem. Rano byłem znowu w szpitalu i czekałem.

Mamy taki kod. Jeśli coś się dzieje to starsza woła 'tata'. Jak się nic nie dzieje to woła 'tatuśMamy taki kod. Jeśli coś się dzieje to starsza woła 'tata'. Jak się nic nie dzieje to woła 'tatuś fot: archiwum prywatne

Twoje ojcostwo naznaczone jest czekaniem. Na telefon ze szpitala, na wyniki, na rezultat operacji, czekaniem na to, że córka, kiedyś wstanie z wózka i zacznie chodzić.

Był taki pobyt w szpitalu, kiedy miała trzy operacje w trzy dni. Trzecią zapamiętałem jako taką, przed którą też myślałem, że to może być koniec. Hania straciła przytomność, zaczęła wymiotować krwią. Doszło do niedotlenienia mózgu. Jechała wtedy na oddział, myśmy z paniami pielęgniarkami i z doktorem na dyżurze biegli, pchając łóżko. Ja krzyczałem: "Oddychaj, oddychaj, oddychaj".

Jak zamykały się drzwi w bloku operacyjnym, pamiętam, że tak strasznie mną tąpnęło, że ja nie jestem już za tymi drzwiami i nie mogę jej powiedzieć, żeby oddychała. I czy jej na pewno w ostatnim momencie powiedziałem, żeby oddychała? I tak znowu czekałem kilka godzin pod blokiem na to, aż wyjdzie lekarz i powie, że tak, oddycha.

Wspomniałeś, że od roku macie stabilną sytuację. Jak dzisiaj żyjesz? Nadal jak na bombie?

Tak było przez pierwszy rok po ostatniej operacji. Słyszałem głosy, potrafiłem obudzić się w środku nocy przekonany, że Hania mnie woła. 

Teraz śpię trochę lepiej, ale w każdej chwili jestem gotowy rzucić wszystko i jechać, żeby ratować moje dziecko albo zrobić coś, co będzie absolutnie konieczne.

Ja już mam taki nawyk, że wszystko, co robię w życiu, ma być skończone, zaplanowane, przygotowane, zabezpieczone, żeby w każdej chwili można było wszystko rzucić.

Czyli cały czas w blokach startowych?

Do niedawna jeszcze miałem taki nawyk, że codziennie rano, jak tylko wstałem, chodziłem z telefonem w ręce. Do łazienki, do toalety, z psem na spacer. Dzisiaj mi trochę odpuściło. Mam dowody, badania,  zdjęcia, opinie lekarzy, że powinno być w miarę stabilnie, ale to jest tykająca bomba. Może tylko teraz trochę lont przygasł.

Płaczesz czasami przy córkach?

Ostatnio płakałem, bo Hania ma problemy w szkole. Nie potrafi się dopasować do grupy, z którą przez wiele lat nie współistniała, bo przecież szkołę miała indywidualnie, w szpitalu. Nie umie komunikacyjnie nadążyć za swoim rocznikiem. Powiedziała mi, że ona i tak to zniesie, bo chce chodzić do szkoły, bo tam ma więcej lekcji. No to weź, się nie popłacz.

A dziewczyny widzą cię, kiedy się tak rozklejasz?

Raczej mnie przy nich nie bierze.

Czyli jednak twardziel.

Chyba nie. One wiedzą, że mogą zrobić coś, co mnie zaboli. Kiedyś zdarzyło się tak, że rozmawialiśmy o czymś nieprzyjemnym przez telefon i któraś wyłączyła słuchawkę. Ja byłem w takim szoku, że można pieprznąć słuchawką, rozmawiając z ojcem.

No można, szczególnie jak się jest nastolatką.

Ale jak się spotkaliśmy po tej rozmowie, to wiedziała, że zrobiła rzecz straszną, że ukarała mnie w sposób niewspółmierny do tego, co ja jej tam powiedziałem.

Staram się znaleźć balans między człowiekiem, który zapewnia im bezpieczeństwo, zaraża odpowiedzialnością, a takim tatą, którego zawsze można o wszystko zapytaćStaram się znaleźć balans między człowiekiem, który zapewnia im bezpieczeństwo, zaraża odpowiedzialnością, a takim tatą, którego zawsze można o wszystko zapytać fot: archiwum prywatne

Nie jest łatwo żyć z dwoma nastolatkami. Powie to chyba każdy rodzic.

W sytuacji ostrej wymiany zdań pojawia się złość. Ale my umiemy ją rozładować. Jedziemy wszyscy w samochodzie, dochodzi do sprzeczki, ale potem zaraz do pojednania.

Zawsze się zatrzymam, kiedy córka chce się do mnie przytulić. Nie każdy ma ten przywilej, że nastolatka nadal chce się przytulać. Ja to ogromnie cenię.

A wiesz, że wielu rodziców nie zjedzie na to pobocze, nie zatrzyma auta, żeby się dogadać z "krnąbrnym" dzieciakiem. Ja się potrafię zatrzymać nawet na samym środku drogi, byle to było bezpieczne i oznaczało tylko klaksony. Ja jestem wariat, one o tym zresztą wiedzą. Poproś moje córki, żeby użyły jednego słowa określającego tatę.

Co powiedzą?

Prawdopodobnie, że świr. Potrafię zrobić rzeczy, których mój ojciec albo moja matka w życiu by ze mną nie zrobili.

Co ostatnio zrobiłeś szalonego?

Wskoczyłem do basenu w ubraniu, pozwoliłem im się ostrzyc, takie tam. To są małe rzeczy. Często dorośli takich rzeczy nie robią, ale ja lubię z córkami powariować, nadawać na ich falach. One wiedzą, że z tatą można na przykład łazienkę zdemolować. Jak mieliśmy ostatnio jakieś kończące się płyny i szampony zrobiliśmy taką wojnę w łazience, że przez dwa tygodnie sprzątałem ślady po tej zabawie. Nam czasami wspólnie odwala.

Po co to robisz?

To bardzo skraca dystans. Wydaje mi się, że córki mogą mi powiedzieć wszystko, że nie będę w takiej sytuacji, w której będą coś przede mną ukrywać, bo jestem dorosły. One wiedzą, jaka może być moja reakcja.

Idealny tata.

Mi się wydaje, że robię wiele rzeczy fajnie i one to doceniają. Ale potem, kiedy jakąś jedną rzecz - bo przecież się zdarza, bo święty nie jestem - zrobię trochę inaczej, już słyszę przez telefon albo bezpośrednio, że jestem taki, śmaki i owaki. Czasami słyszę, że czegoś nie rozumiem, że o co mi w ogóle chodzi.

Boli?

Bardzo boli. No bo jak to? Moje dziewczynki, ja taki fajny jestem, to raz nie mogę zwrócić uwagi? Ale tłumaczę sobie, ok mam 13-latkę i 11-latkę, i jeśli chcę gdzieś pozostać w tej pierwszej lidze ich autorytetów, to trochę muszę grać w ich grę, a trochę muszę pokazać, że rozumiem je, ale też coś potrafię.

A pewnie coraz więcej pojawia się trudnych, rodzicielskich tematów.

Nadal staram się znaleźć balans między człowiekiem, który zapewnia im bezpieczeństwo, zaraża odpowiedzialnością, a takim tatą, którego zawsze można o wszystko zapytać.

Kiedy czytam twojego bloga, znajduję tam receptę na udane rodzicielstwo. A po co ty tam piszesz?

Blog istnieje ponad 10 lat. Nie mam albumów ze zdjęciami dzieci. To na blogu są wszystkie najważniejsze zdjęcia. Ja nie płaczę, że mi się komórka zepsuła ze zdjęciami, których nie zdążyłem zrzucić. Po co piszę tego bloga? No właśnie po to, żeby pamiętać. Oczywiście, dziś jest trudniej. Córki są pannami. Szanuję ich prywatność. 

Wolisz, kiedy córki mówią do ciebie "tato" czy "tatusiu"?

Mamy taki kod. Jeśli coś się dzieje, to starsza woła "tata". Jak się nic nie dzieje, to woła "tatuś". Jeśli jest jej niewygodnie w łóżku, chce się przewrócić, za gorąco, okno, komar, filtr przeszkadza w akwarium, etc., zapal światło, zgaś światło, to jest "tatuś", a jak coś boli, to jest "tata". No i daj Bóg, ale od dwóch lat słyszę w zasadzie wyłącznie "tatuś".

Bartosz Raj: tata 13-letniej Hani i 11-letniej Mai. O walce starszej z nowotworem i młodszej z życiem w cieniu tej walki pisze na swoim blogu Ojca Raj. Szef newsroomu w portalu Gazeta.pl. Poza dziećmi i Karoliną kocha pracę, konie, ogród, wodę i F1.

W naszym cyklu Taty Moc do tej pory ukazał się tekst:

Czytaj również nasz cykl Mamy Moc>>

Pięć prostych badań, które ratują nam życie

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.