Joanna Przetakiewicz: Kobiecość to ogromna siła. Zawsze ją w sobie pielęgnowałam

- Przeszłam różne etapy w życiu - złe i dobre. Jestem matką trzech synów, rozwódką, byłam żoną, singielką. Czasami ze zmęczenia padałam na twarz, ale wiedziałam, że macierzyństwo to największe marzenie, jakie miałam w życiu i je spełniam - w naszym cyklu Mamy Moc Joanna Przetakiewicz, aktywistka i założycielka Ery Nowych Kobiet, opowiada o tym, kto jej pomógł w najtrudniejszych momentach macierzyństwa.

Joanna Biszewska, serwis Edziecko.pl: Na jakim etapie macierzyństwa jest pani dzisiaj?

Joanna Przetakiewicz: Na etapie harmonii, balansu, przyjaźni i bezwarunkowej miłości.

Ale są tacy, którzy chcą w pani to poczucie podburzyć. W sieci wypisują nie zawsze miłe komentarze. Ludzie nie lubią niezależnych, pewnych siebie, zadbanych, atrakcyjnych matek? 

Bo utknęli w starej epoce, wierzą w mity, które są nieaktualne, dawno zakurzone, niepotrzebne, najczęściej niesprawiedliwe. Chcą utartych schematów, a ja się przeciwko nim buntuję. Z jakiej racji miałabym słuchać opinii kilku osób, które wątpią? Wątpią w innych najczęściej dlatego, że nie lubią siebie. 

Ale nawet najsilniejszym i najbardziej zaradnym z nas złe słowa nieżyczliwych w końcu popsują radość z życia.

Możemy zrobić gigantyczne postępy, jeżeli chodzi o własny rozwój. Bez względu na edukację, na pozycję społeczną, na wiek i płeć. Ale nie zrobimy nic, jeżeli damy sobie podciąć skrzydła innym, którzy albo mają złe intencje, albo teoretycznie dobre, ale mają w sobie dużo niewiary, kompleksów, problemów i chcą nam odebrać siły. 

I mają problem z tym, że kobieta, matka trójki dzieci rewelacyjnie wygląda i ma odwagę pokazać się na Instagramie w bieliźnie. 

A kto powiedział, że matka dorosłych dzieci nie może być zmysłowa? My, Polki jesteśmy na ostatnim miejscu w Europie, jeśli chodzi o akceptację własnej fizyczności. A brak akceptacji swojego wyglądu przekłada się na brak akceptacji samych siebie w ogóle. I to trzeba zmienić. To bardzo niesprawiedliwe, jak surowo same siebie traktujemy.

Czym dla pani jest kobiecość? 

Wielką siłą, ale bardzo też niedocenianą społecznie.

Dlaczego?

Chociażby z tego względu, że latami pracujemy na dwóch albo trzech etatach. Wiem, o czym mówię, bo będąc mamą trójki dzieci, studentką i jednocześnie prowadząc dużą firmę, dbałam o dom, rodzinę, wakacje, dobrą atmosferę. I wiem, ile to wymagało pracy. 

Kiedy kobieta mówi, że chce mieć rodzinę, ale też dużą firmę, lubi luksus, lubi mieć pieniądze, to jak jest odbierana? 

Bardzo często jako karierowiczka, jako ktoś, kto stawia swoje ambicje ponad rodzinę. I zapominamy o tym, ile taka kobieta musi włożyć energii w to, żeby połączyć ze sobą te dwa światy - rodziny i pracy zawodowej. 

Dlatego kobiety często rezygnują z życia zawodowego i oddają się w pełni roli matki, żony, pani domu. 

W Polsce aktywnych zawodowo kobiet jest 56 proc. I procent niepracujących kobiet, zamiast spadać, z roku na rok rośnie. A ja uważam, że kobietom bardzo potrzebna jest niezależność. Sama jestem tego przykładem. O swoją niezależność finansową dbałam od najmłodszych lat.

"Polki zatracają się w poczuciu obowiązku bycia najlepszą żoną, matką" - przeczytamy w informacji o ogólnopolskim projekcie Era Nowych Kobiet, którego jest pani pomysłodawczynią i aktywnie w nim działa. Pani też się kiedyś zatracała? 

Oczywiście, że tak. Pierwszego syna urodziłam tuż po pierwszym roku studiów. Miałam dzieci najwcześniej ze wszystkich koleżanek z uczelni. Broniąc pracy magisterskiej, byłam już matką trzech chłopców. To była ogromna praca. Pracowałam po 17 godzin na dobę, rozwijając kliniki dentystyczne w Polsce. Bardzo trudno było mi oddzielić pracę, studia i dom. Czasami doba jest stanowczo za krótka dla aktywnych zawodowo matek. 

Joanna Przetakiewicz z synamiJoanna Przetakiewicz z synami fot: archiwum prywatne

Macierzyństwo, studia, praca zawodowa. Trochę tego dużo.

Ratował mnie indywidualny tok studiów. Wiedziałam, że jeżeli będę się świetnie uczyła, to uda mi się zdawać egzaminy w terminach zerowych. Warunkiem było posiadanie średniej równej minimum 4,7. Opłacało mi się być jedną z najlepszych studentek. Nagroda rektorska wystarczała na cały zapas pieluszek jednorazowych na miesiąc dla syna. 

Wie pani, że w tym momencie zawstydza pani wiele matek, które pomyślą sobie, że kiepsko "ogarniają", bo nie robią połowy tego, co pani kiedyś.

Nie ma potrzeby zawstydzania kogokolwiek. Bo ja, gdyby nie pomoc rodziców, nie dałabym rady, nie byłabym w miejscu, w którym dzisiaj jestem.  

Trójka dzieci na studiach to odważna decyzja.

Każda moja ciąża była świadomym wyborem. Mało tego, to było moje marzenie, żeby mieć trójkę dzieci. Jestem jedynaczką i to był naprawdę największy problem mojego dzieciństwa. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. 

Jak pani wspomina swoje porody? 

Pierwszego syna, Aleksandra, urodziłam w 1989 r. To nie były czasy komfortu, luksusu, dobrobytu - wręcz przeciwnie. Za każdym razem rodziłam bardzo duże dzieci - ponad 4,5 kilo. 30 lat temu USG w Polsce było bardzo prymitywne. W związku z tym lekarze nie byli pewni, czy powinnam rodzić samodzielnie. W pierwszej ciąży zdecydowali się na cięcie cesarskie. A w związku z tym, że Filipa rodziłam już w rok i 10 miesięcy później, automatycznie podjęto decyzję o kolejnej cesarce. 

Joanna Przetakiewicz z synem: Aleksandrem i Flipem. Najmłodszy z nich, Jakub, jeszcze w brzuchuJoanna Przetakiewicz z synem: Aleksandrem i Flipem. Najmłodszy z nich, Jakub, jeszcze w brzuchu fot: archiwum prywatne

Czuła się pani na porodówkach szanowana, zaopiekowana? 

Nie. I myślę, że żadna z nas w tamtych latach tego nie miała. Nawet środków przeciwbólowych nie było takich, które się dzisiaj podaje w szpitalach. 

A po wyjściu ze szpitala matka często nie ma taryfy ulgowej.

Ja miałam wielkie szczęście, bo moje wszystkie dzieci były zdrowe, dobrze jadły, dobrze spały. To mi szalenie ułatwiło pierwsze lata macierzyństwa. Ja nie doświadczyłam takich obciążeń, które mają inne matki, kiedy dzieci mają ciężkie alergie, przewlekłe choroby i trzeba w sposób szczególny o nie dbać. 

A co było dla pani największym zmartwieniem w pierwszych latach macierzyństwa? 

Czas. Że ciągle mam go za mało. Miałam wyrzuty sumienia, że muszę być na uczelni albo w pracy, a chciałam być z dziećmi. W związku z tym starałam się tak układać plan dnia, żeby po południu przyjeżdżać do domu i spędzać z chłopcami całe popołudnie. Wracałam do pracy dopiero o godzinie 20-21. A w międzyczasie jeszcze jechałam na zakupy do nocnych marketów, które już wtedy były. Kładłam się spać często o trzeciej lub czwartej nad ranem. 

Mówi się, że do wychowania dziecka potrzeba całej wioski. Bez wsparcia rodziny i przyjaciół też pewnie sobie poradzimy, ale jest ciężko. 

Część mojej rodziny mieszka w Szwecji. W związku z tym od ciotek nie mogłam dostać wsparcia, bo po prostu ich nie było. Moja babcia była najukochańszą babcią na świecie, ale sama była bardzo chora. Przez wiele lat leżała unieruchomiona. To jej trzeba było pomagać.

Moja mama dała mi pomoc nie do przecenienia. Codziennie była u mnie w domu, zostawała z dziećmi wtedy, kiedy ja jechałam na uczelnię albo do pracy. Mój tata przywoził ją rano, a po południu zabierał do domu.

Wiele z nas bardzo dużo zawdzięcza swoim matkom. 

Przez wszystkie trudne momenty w życiu przebrnęłam dzięki kobietom. To mama i przyjaciółki dały mi największe wsparcie. Kiedy byłam po rozwodzie, stawałam przed największymi wyzwaniami i najtrudniejszą sytuacją w moim życiu, mama dała mi świetną radę. 

Jaką?

Żebym nigdy nie pozbyła się swojej kobiecości, zmysłowości, ciepła. To jest dzisiaj moja ogromna siła - zawsze to gdzieś w sobie pielęgnowałam. To bardzo ważne, abyśmy nie krępowały w sobie kobiecych cech, tylko były z nich dumne. 

Joanna Przetakiewicz z synamiJoanna Przetakiewicz z synami fot: archiwum prywatne

Jeden z komentarzy na Facebooku na profilu Ery Nowych Kobiet napisała samotna mama. Brzmi tak: "Ja mam marzenia i je realizuję, mimo samotnego macierzyństwa z trójką dzieci i bagażem doświadczeń życiowych". Czy pani identyfikuje się z tym komentarzem? Bo była pani w podobnej sytuacji.

Absolutnie tak. Samotnie wychowywałam dzieci przez wiele lat. Po rozwodzie byłam wiele lat w związku partnerskim, ale nie z ojcem dzieci, więc umówmy się, to nie była normalna, pełna rodzina. To są bardzo trudne sytuacje. 

Rozstanie z ojcem dzieci boli.

Tak, ale najważniejsze w całej tej sytuacji jest to, aby skupić się na sobie i na dzieciach, a nie na pretensji i żalu do innych. Bo to nam wiele odbiera, a nic nie daje.

Wie pani, że to jest bardzo trudne?

Wiem doskonale, bo sama jestem tego najlepszym przykładem. Udało mi się zbudować siłę na sobie samej. Skupiłam się na swoim rozwoju i na dzieciach. Bo najgłupszym hasłem jest: "szczęśliwe dziecko, szczęśliwa matka". Jest dokładnie odwrotnie. "Szczęśliwa matka, szczęśliwe dziecko".

Trzeba o siebie dbać. To nie jest kaprys, to nie jest nasze prawo, to jest nasz obowiązek. Każdy, kto myśli inaczej, nie ma racji.

Czego pani brakowało, kiedy po rozwodzie wychowywała pani synów sama?

Bardzo przykro było mi z tego powodu, że moje dzieci mają stanowczo za mało taty. I że nie mają pełnej rodziny.

Ale pani nie zwątpiła w siebie.

Moje dzieci mają obraz kobiety, która jest niezależna, ambitna, nie poddaje się. Ja też w domu starałam się nie pokazywać po sobie, że czasami po prostu jestem bardzo zmęczona. Kiedy synowie byli mali, praktycznie zupełnie zrezygnowałam z rozrywek, z życia towarzyskiego. Uznałam, że już nie mam czasu na to, nie był to też mój priorytet w tamtym czasie. Miałam rodziców, swoje najbliższe przyjaciółki i to mi wystarczało.

Przyjaciółki rozumiały pani sytuację. A inni?

Kiedy rozwodziłam się z mężem 17 lat temu, ludzie, którzy mnie dobrze nie znali, pukali się w głowę, dziwili się i mówili "coś ty narobiła". Słyszałam, że "sama z trójką dzieci nie dam sobie rady". Kobiety bardzo często sobie nawzajem niepotrzebnie implementują do głowy strach, obawy i wątpliwości. Czasami warto chyba się zastanowić, zanim się coś powie drugiej kobiecie.

Więc co robić, co mówić matce, której się posypała rodzina? 

Zapytać, co się stało. A jeśli nie chce się być wścibskim, po prostu wspierać. Nie komentować, bo wrażliwym, delikatnym kobietom niektóre uwagi mogą najnormalniej w świecie zburzyć świat.

Jest u nas przyzwolenie na otwartą krytykę matek. "Madka", "wózkowa", "alimenciara" - na każdą znajdzie się jakieś określenie. 

Może tu jest odpowiedź na to, dlaczego tych matek jest coraz mniej, dlaczego coraz później kobiety decydują się na macierzyństwo, a przyrost naturalny dramatycznie spada. 

Tak pani myśli?

Na Forum Ekonomicznym w Krynicy wystąpiłam w panelu pod tytułem: "Równa firma". Mówiłam tam o tym, że tak jak szkolenie BHP jest obowiązkowe w każdej firmie, tak powinno być obowiązkowe szkolenie dla każdego pracownika na temat tego, jak traktować kobiety na rynku pracy, czym jest projekt ciąża i dlaczego ta sprawa nas wszystkich dotyczy. Bo rodzenie i wychowywanie dzieci to jest praca charytatywna dla dobra nas wszystkich i naszego trwania jako społeczeństwo. Stąd potrzebne jest wsparcie kobiet na rynku pracy, a nie odwrotnie. Najwyższy czas, żeby zdać sobie sprawę z tego, że to kobiety przynoszą najwięcej, jeżeli chodzi o rozwój gospodarki. Nie dość, że rodzą dzieci, to jeszcze później o nie dbają.

Pani jest filarem Ery Nowych Kobiet. Dlaczego inne kobiety, w różnych sytuacjach życiowych, miałyby pani zaufać?

One wiedzą, że przeszłam różne etapy w życiu - złe i dobre. Jestem matką, byłam żoną, singielką i rozwódką. Myślę, że one czują we mnie dokładnie tę samą siłę, którą one same w sobie mają. 

Siostrzeństwo? 

Tak. I widać je często w takich prostych działaniach, polegających na wspieraniu się i pomaganiu sobie. Ostatnio jedna z kobiet powiedziała, że bardzo chętnie przyjechałaby do nas na spotkanie, ale ma małe dzieci i w związku z tym nie może się wyrwać z domu. Poprosiła, żeby jej napisać później, co na tym spotkaniu się działo. Na co druga odpowiedziała: Ja też mam małe dziecko, przywieź swoje dzieci do mnie, ja się zajmę wszystkimi dziećmi, ty pojedziesz. I potem przyjedziesz do mnie i mi opowiesz co było.

A co by dzisiaj pani powiedziała samotnej mamie, która ledwo wiąże koniec z końcem i kompletnie jej nie w głowie, żeby jeździć na spotkanie Ery Nowych Kobiet?

Żeby dbała o najbliższe relacje. A będąc matką, przede wszystkim, pomyślała, że to jest najbardziej szczęśliwa sytuacja, w której - dla mnie przynajmniej - kobieta mogła się znaleźć. Też czasami ze zmęczenia padałam na twarz, ale ja zawsze wiedziałam, że macierzyństwo to największe marzenie, które miałam w życiu i je spełniam. 

Synowie Joanny Przetakiewicz. Dzisiaj każdy z nich ma 191 cm wzrostu. Aleksander ma 30 lat, Flip 28, a najmłodszy Jakub skończył liceum w LondynieSynowie Joanny Przetakiewicz. Dzisiaj każdy z nich ma 191 cm wzrostu. Aleksander ma 30 lat, Flip 28, a najmłodszy Jakub skończył liceum w Londynie fot: archiwum prywatne

Jak pani myśli, jaki obraz kobiety przekazała pani synom?

Na pewno pozytywne myślenie, optymizm i wiarę w siebie. Bo ja zawsze wierzyłam i wierzę w siebie, że jakoś się uda, jakoś to będzie, że ja sobie dam radę - tak czy inaczej, ale poradzę sobie. 

Podejmuje pani życiowe ryzyko?

Kiedy czuję, że strefa mojego komfortu już mi nie daje równowagi i spokoju, podejmuję ryzyko.

I decyduję się na trudniejszy czas po to, żeby osiągnąć coś zupełnie innego. I po to, żeby stworzyć taką strefę komfortu w swoim życiu, w której się dobrze czuję. Moi synowie też nie boją się trudnych decyzji, oni nie boją się żyć.

Co pani im powtarzała, kiedy byli mali?

Zawsze mówiłam, "będzie dobrze, damy sobie radę".

A gdyby miała pani córkę, to co by jej pani dzisiaj powiedziała?

Żeby kochała inne kobiety i żeby kochała siebie. 

Joanna Przetakiewicz z wykształcenia jest prawniczką, radcą prawnym. Założycielka i dyrektorka modowej marki La Mania, inicjatorka akcji Ery Nowych Kobiet - ruchu wsparcia dla Polek na całym świecie. Mama trzech synów: Aleksandra, Filipa, Jakuba. 

Do tej pory w cyklu Mamy Moc ukazały się teksty:

Więcej o:
Copyright © Agora SA