Prof. Maksymowicz: Pamiętam człowieka. Wybudził się ze śpiączki i zaklął. Nie ruszał ręką, nogą, mowy nie miał uszkodzonej

Joanna Biszewska
- Najczęściej to matka angażuje się w opiekę nad dzieckiem w śpiączce, nawet jeśli to dziecko jest już dorosłe - o leczeniu, rehabilitacji pacjentów w śpiączce i o tym jakie są nadzieje na ich wybudzenie mówi neurochirurg, prof. Wojciech Maksymowicz, który współpracuje z fundacją Ewy Błaszczyk Akogo?.

Joanna Biszewska, serwis Edziecko: Dlaczego ludzie zapadają w śpiączkę?

Neurochirurg, prof. Wojciech Maksymowicz: - Śpiączka zawsze jest wynikiem bardzo poważnego uszkodzenia mózgu. To najczęściej urazy mózgu, ale też niedotlenienie spowodowane podtopieniem, zachłyśnięciem. Śpiączka - częściej u dorosłych niż u dzieci - jest też związana z chorobami mózgu. Z nowotworem, z krwawieniem z tętniaka, naczyniaka.

Śpiączka nie jest chorobą.

Nie. Śpiączka jest stanem braku zdolności do komunikacji z otoczeniem w wyniku bardzo poważnego uszkodzenia mózgu. Człowiek w śpiączce wymaga jednak takiej samej opieki, jak ten przewlekle chory.

Można zapobiec śpiączce?

Można być dobrej myśli, że nic złego się nam nie przytrafi, ale też trzeba z tyłu głowy mieć świadomość, że różne sytuacje mogą się wydarzyć. Nie da się też żyć w ciągłym stresie i zakładać, że jak dziecko pójdzie się kąpać, to się podtopi i uszkodzi sobie mózg. Nie zawsze też uda nam się zapobiec pewnym zdarzeniom.

Zobacz wideo

Czyli nie można się przed nią ochronić?

Profilaktyka powinna dotyczyć tego, żeby nie dochodziło np. do podtopień. Na to mamy wpływ. Jeżeli rodzice mają w ogrodzie zbiornik wody czy sadzawkę, to wiadomo, że dziecko nie może, nawet przez chwilę, zostać samo obok wody. Chwila nieuwagi, woda wcale nie musi być głęboka, aby doszło do tragedii. 

Jakie są statystyki w Polsce? Ile osób miesięcznie zapada w śpiączkę?

Kilkadziesiąt osób, średnio około trzydziestu.

I wśród tych osób są dzieci?

Tak, ale niewiele, może kilkoro. Warszawski Budzik, który Fundacja Akogo? Ewy Błaszczyk dzielnie i ofiarnie uruchomiła przed laty, wypełnia zapotrzebowanie. Tam nie ma kolejek. Jeśli dziecko miało uraz, uszkodzenie mózgu i się nie obudziło, wówczas za pomocą szpitala jest kierowane do Budzika. Czas oczekiwania jest zwykle krótki. Gorzej wygląda sytuacja dorosłych.

Dlaczego?

Miejsc, które spełniają odpowiednie warunki dla dorosłych w śpiączce, jest u nas wciąż za mało. Trzy lata temu uruchomiliśmy w Olsztynie Budzik dla dorosłych. Jest oddziałem klinicznym Szpitala Uniwersyteckiego w Olsztynie, mamy tam osiem miejsc. Od września uda się położyć tam następne siedem osób, więc będzie 15 łóżek - to już znaczna poprawa. Bardzo wspieram działania fundacji  Akogo? w zakresie tworzenia nowych ośrodków. Kolejny powstaje w Warszawie, jest bardzo potrzebny. Na przyjęcie do olsztyńskiego Budzika czeka kilkaset osób.

A co się dzieje z ludźmi w śpiączce, dla których nie ma miejsca w Budziku?

Są kierowani do zakładów opiekuńczo leczniczych. Trafiają tam pacjenci, którzy nie wybudzili się po procesie leczenia w szpitalu na oddziałach intensywnej terapii.

Po jakim czasie szpitalne oddziały intensywnej terapii decydują się na odesłanie osób w śpiączce do Budzika, do domu, lub do zakładu opieki?

Wszystkimi ludźmi po urazie, upadku, potłuczeniu opiekują się w szpitalach oddziały intensywnej terapii. I to tam robi się wszystko, żeby poprawić funkcję mózgu. Najpierw jest tzw. faza ostra, potem podostra, trwa to miesiąc, najwyżej półtora miesiąca. Jeżeli dłużej, to rola intensywnej terapii kończy się.

I wtedy pacjent w śpiączce dostaje wypis. Pomimo tego, że jest nieświadomy i wymaga intensywnej opieki oraz rehabilitacji.

W zakładzie opiekuńczo leczniczym pacjent dostaje opiekę, niewiele rehabilitacji. Tam są po prostu podtrzymywane funkcje życiowe.

A jeśli rodzina nie chce oddać ukochanej osoby do zakładu, to zostaje opieka w domu?

Tak, bo nie jesteśmy Szwajcarią, gdzie w systemie znajduje się całkowita opieka i rehabilitacja ludzi w śpiączce. Polacy mają w sobie też potrzebę zajmowania się bliskimi.

Często słyszę od rodzin, że zabierają bliskiego w śpiączce do domu, że sami chcą się nim zajmować. To są heroiczne przykłady tego, jak ludzie potrafią przewartościować cały życie i przestawić funkcjonowanie swojej rodziny w celu pomocy bliskiemu. Żonie, mężowi, dziecku.

Od lewej prof. Wojciech Maksymowicz, Ewa Błaszczyk i prof. Isao Morita w Uniwersyteckim Szpitalu KlinicznymOd lewej prof. Wojciech Maksymowicz, Ewa Błaszczyk i prof. Isao Morita w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym ROBERT ROBASZEWSKI

Istnieje jakakolwiek komunikacja z człowiekiem w śpiączce?

Pojęcie śpiączki jest potoczne. Wróćmy do definicji medycznej. Śpiączka to krótki czas po zdarzeniu, które spowodowało brak komunikacji z otoczeniem. Trwa do dwóch miesięcy. Potem ten stan nazywa się w medycynie przewlekłym stanem wegetatywnym lub minimalnym stanem świadomości. A potem przetrwałym stanem wegetatywnym. Kiedy pacjent wchodzi w stan przewlekłego stanu wegetatywnego, mamy do czynienia z kompletnym brakiem kontaktu.

Trudno najbliższym się z tym pogodzić?

Bliscy bardzo czekają na chwile, kiedy uda im się nawiązać kontakt. I czasem przesadzają w ocenie. Odbierają odruchy bezwarunkowe jako namiastkę komunikacji.

Wierzą i nie poddają się.

Z pełną pokorą muszę powiedzieć, że to nie lekarze, a właśnie rodziny wyławiają te pierwsze sygnały powrotu do przytomności. Nigdy nie bagatelizujemy tego, co mówią bliscy. Wybudzenie to nie jest moment, kiedy ktoś otwiera nagle oczy i pyta, jak długo spał. Ten proces trwa. Najpierw są sygnały. Ktoś reaguje na głos, spogląda w stronę mówiącego. Oczywiście to jeszcze nie znaczy, że jest w kontakcie i przytomny. W medycynie całkiem niedawno pojawił się termin "minimalnego stanu świadomości".

Dla rodzin to musi być nadzieja.

Tak, bo wiemy, że pacjent ma jakąś zdolność do komunikowania się, ale nie potrafi tego wyrazić. Takie objawy komunikacji nie zawsze są widoczne z zewnątrz. My je widzimy w badaniach dodatkowych, np. funkcjonalnym rezonansie magnetycznym. Rezonans pokazuje pewną aktywność kory mózgowej, np. na wspomnienie twarzy kogoś bliskiego, na wspomnienie głosu, dźwięków. To daje nadzieję, że jest szansa dla tego człowieka. Kiedy się pojawia, intensyfikujemy działania rehabilitacyjne. Próbujemy też wprowadzać eksperymentalne metody, które ciągle nie są powszechnie stosowane i refundowane.

Np. stymulatory, dzięki, którym wybudziło się w Polsce ośmiu pacjentów?

To są bardzo kosztowne metody. Jeśli decydujemy się na ich zastosowanie, to koszty pokrywa działalność charytatywna lub rodziny. Ale w tym momencie pojawia się problem, czy można przyjąć zapłatę za takie leczenie eksperymentalne, które wykonuje się w szpitalach państwowych. W tej chwili nie ma programu stymulatorów. Te, które były wszczepione do tej pory, były w pełni sponsorowane przez Fundację Akogo? na zasadzie programu eksperymentalnego.

Operacja wszczepienia stymulatora w szpitalu w OlsztynieOperacja wszczepienia stymulatora w szpitalu w Olsztynie Przemysław Skrzydło/Agencja Wyborcza.pl

Zdjęcie powyżej: Rok 2016, Olsztyn, Uniwersytecki Szpital Kliniczny. Zespół neurochirurgów podczas nowatorskiej operacji wszczepienia specjalnego stymulatora u osoby w śpiączce pod kierownictwem prof. dr hab. n. med. Wojciecha Maksymowicza i lek. med. Łukasza Grabarczyka.

(Od redakcji: Więcej o innowacyjnej metodzie wszczepiania stymulatorów czytaj w artykule "Gazety Wyborczej": "Olsztyn w oczekiwaniu na przebudzenie ze śpiączki. Czterej pacjenci po operacjach wszczepienia stymulatorów mózgu")

Wydaje się nam, że kiedy przyjdzie moment wybudzenia ze śpiączki, to człowiek otwiera oczy i od razu poznaje najbliższych, opowiada, co mu się śniło.

Rodziny ludzi w śpiączce wiedzą, że to tak nie wygląda. Wybudzenie to bardzo powolny proces, bardzo subtelne są pierwsze objawy. Zwykle dostrzega je rodzina, pielęgniarki, rehabilitanci, którzy są z pacjentami na co dzień. Oni widzą, co się poprawia, jakie reakcje się powtarzają. Stopniowo dochodzi do nawiązania kontaktu. Można się wybudzić, ale nie mieć zdolności rozumienia czy mówienia. To jest afazja. Może być czuciowa, ruchowa, może być mieszana.

Kiedy pacjenci odzyskują przytomność, kwalifikujemy ich jako wybudzonych, ale przed nimi jest bardzo długa droga. To czasami wieloletnia rehabilitacja, ciężka praca neurologopedów, itd. Wybudzenie to początek drogi. 

Jest Pan przy swoich pacjentach, kiedy się budzą?

Zgodnie ze swoim zawodem nie zajmuję się chorymi w śpiączce - działam na ostro. Jest uraz, ratujemy, usuwamy krwiaka, usuwamy obrzęk. To, co dzieje się później, jest poza naszym polem widzenia. Ale ja oczywiście znam losy swoich pacjentów. Pamiętam człowieka, który wybudzając się, nieźle zaklął. Obudził się, nie wiedział co się z nim dzieje, gdzie jest. Po urazie nie mógł ruszać ani ręką, ani nogą, to i zaklął - co miał zrobić? Ja mu nie dziwię się. On akurat nie miał uszkodzonej mowy. 

Poruszają Pana wybudzenia pacjentów?

To, że pacjenci po ciężkich urazach budzą się i po rehabilitacji są w pełni czynnymi ludźmi, jest dla mnie wystarczającym powodem do tego, aby stwarzać medyczne warunki do wybudzenia. Bo w tym jest sens. Stąd też moja mocna współpraca z Ewą Błaszczyk i jej fundacją.

Każde wybudzenie pacjenta ze śpiączki to sukces.

Przede wszystkim każde wybudzenie porusza nas - to są olbrzymie emocje. Nie tylko dla rodziny, ale dla personelu medycznego też. Media znają przypadek człowieka, który trafił do mnie jeszcze zanim były w Polsce Budziki. Kiedy go poznałem, był rok po urazie, w stanie wegetatywnym, miał rozległe odleżyny, zanik mięśni, rurkę w żołądku. Miał późne powikłanie urazu, stąd musiał być w bliskości neurochirurgii. Dawaliśmy mu szansę, chociaż sami nie wierzyliśmy, że się uda. Usunęliśmy przyczyny wtórnego uszkodzenia, zaczął odżywać. W tej chwili jest czynnym, normalnie pracującym człowiekiem, prowadzi Ośrodek imienia Jana Nowaka Jeziorańskiego na Powiślu w Warszawie. Ten przypadek dał nam wszystkim nadzieję, że warto działać, nie poddawać się i organizować dla ludzi w śpiączce warunki do wybudzenia.

Na co dzień nie wyobrażamy sobie, że my sami albo ktoś z naszych najbliższych może nagle przestać kontaktować.

Trzeba powiedzieć, że kontakt z takimi chorymi i ich rodzinami uczy pokory.

Rodziny godzą się z tym, że ich bliski śpi latami i nie ma z nim kontaktu?

To jest różnie. Są tacy, którzy czują się rozczarowani. Uważają, że całe życie im się posypało. Ale w większości jest tak - i zawsze mnie to wzrusza - że rodziny mają w sobie wielką miłość, siłę, wkładają ogrom pracy w opiekę nad bliskim w śpiączce. Śpiączka nie jest chorobą, ale wymaga takiej pracy i poświęcenia, jak przy ludziach przewlekle chorych.

Domyślam się, że najczęściej ludźmi w śpiączce opiekują się matki.

Tak, najczęściej to matka całkowicie angażuje się w opiekę nad dzieckiem w śpiączce, nawet kiedy to dziecko jest już dorosłe. Ale znam też bardzo wzruszające postawy ze strony małżonków. To niebywałe, co ludzie są w stanie z siebie wykrzesać z miłości do drugiej osoby.

Na przykład?

Mieliśmy pacjentkę, u której zastosowaliśmy terapię eksperymentalną wszczepiania komórek macierzystych. Jej mąż miał pełną, szczegółową wiedzę medyczną dotyczącą żony, w każdej dziedzinie leczenia, pielęgnacji, żywienia. On jest informatykiem, nie lekarzem. Dodatkowo zajmował się dziećmi.

W Budziku musi panować cisza? W końcu tyle osób tam śpi. 

Budzik to nie jest miejsce smutne. Na początku, kiedy zdarza się wypadek, to jest dla wszystkich ogromny stres, ale potem każdy najdrobniejszy nawet postęp daje po prostu motywację i radość. To jest ogromna zespołowa praca. Ktoś by spojrzał z boku i pomyślał: "Boże, z czego oni się cieszą, że ktoś tam na polecenie zgiął palce?". A dla nas jest to sukces.

Profesor Wojciech Maksymowicz: neurochirurg, profesor nauk medycznych, założyciel olsztyńskiego Collegium Medicum, które funkcjonuje na uniwersytecie olsztyńskim od ponad 10 lat. Inicjatorem powstania w Olsztynie kliniki "Budzik". W Budziku pacjenci poddawani są masażom, hydromasażom, chorych się pionizuje, dodatkowo stymulując wibrującym podłożem. Pracuje się także przy pomocy tzw. cyberoka, które pozwala komunikować się pacjentowi za pomocą ruchu gałek ocznych czy fiksowania wzroku na poszczególnych piktogramach na ekranie. Prof. Maksymowicz od lat zajmuje się badaniami osób w śpiączkach. Prowadzi m.in. badania weryfikujące, czy chory jest w stanie wegetatywnym, czy minimalnej świadomości, wszczepia stymulatory osobom w śpiączkach. Dotąd przeprowadził kilkanaście tego rodzaju operacji.

Powinno cię również zainteresować: Komórki macierzyste w neurochirurgii: jeszcze nie leczymy, robimy badania [WYWIAD]

Więcej o:
Copyright © Agora SA