Ewa Błaszczyk o macierzyństwie: To nie jest sprint, tylko długi dystans i jeszcze trzeba biec przez płotki

- Nie przewidzimy pewnych zdarzeń. Ani tego, że dziecko wpadnie w złe towarzystwo, narkotyki, ani tych losowych - wypadków, śmierci. To są kompletnie nieprzewidziane sytuacje. O sile miłości matki do dziecka w wywiadzie z cyklu "Mamy moc" opowiada aktorka Ewa Błaszczyk, mama bliźniaczek zaangażowana w wybudzanie dzieci ze śpiączki.

Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz nowy cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc". Czytajcie nas co drugą środę o 19.00 na Gazeta.pl!

Joanna Biszewska, Edziecko.pl: Gra pani w teatrze, w filmach, śpiewa, prowadzi fundację Akogo?, opiekuje się córką, która od 19 lat jest w śpiączce. Jest Pani ikoną silnej kobiety, matki.

Ewa Błaszczyk: Wszystko rodzi się w stosunku do potrzeb. Tylko my tego o sobie nie wiemy, dopóki się coś nie wydarzy. Tak to funkcjonuje.

Ale żeby działać, musimy mieć fundament.

Tak, baza musi być.

To pozwoli pani, że zacznę od początku. Jakie ma pani wspomnienia ze swojego dzieciństwa?

Ja jestem zapachowcem, pamiętam bardzo dużo zapachów z dzieciństwa. Zapach babci domu, jej ciasta, pasztetu. Pamiętam, jak zjeżdżała się do Jastrzębia obok Radomia cała nasza rodzina. Miałam wówczas takie poczucie, że wszyscy są przyjaźni, że się kolegują. Czuliśmy się bezpiecznie.

A jaki kadr z dzieciństwa utkwił pani w pamięci?

Pamiętam taki moment: mam kilka lat, sięgam brodą gdzieś ponad blat stołu, gra radio, akurat jest hejnał. Żar leje się z nieba, a ja wiem, że zaraz pójdziemy nad staw, będziemy pływać na kajakach. Z dzieciństwa pamiętam to, że cała nasza rodzina pochylała się nad dziećmi. Brat mojej mamy budował nam domy na drzewach. Chodziliśmy na ogniska. Wszystko było bezpieczne i zadbane.

Sielskie dzieciństwo?

Można tak powiedzieć. Sielskie i zaopiekowane. Taka mocna emocjonalna baza na dalsze życie.

To ważne, aby ją mieć?

Myślę, że bardzo ważne, ja to przeniosłam na moje dzieci. Z domu wyniosłam przekonanie, że jak są dzieci, to trzeba im stworzyć warunki do szczęścia.

Dzieciństwo daje nam siłę na dorosłe życie?

Tak. To jest źródło, z którego czerpiemy.

Dobrze, kiedy mamy z czego.

No, to jest skarb. Ja wniosłam do mojego domu styl opieki nad dziećmi, który znałam z domu z dzieciństwa. Teraz widzę, że moja córka Mania też pomału w to wchodzi, że ona będzie robić tak samo.

To musi być wspaniałe uczucie dla matki.

Myślę, że to jest ciągłość, że jakiś sens ogromny w tym jest. Lubię takie domy rodzinne, w których jest odpowiedzialność, pewność, że jak coś się stanie, to człowiek nie zostanie sam.

Kiedy już zostajemy rodzicami, podświadomie zachowujemy się tak, jak nasi rodzice?

To jest matryca - dla mnie bardzo ważna - w moim przypadku daje harmonię życia. Wiem, czego mogę się po sobie spodziewać. Dla mnie sprawą naturalną jest trwanie przy Oli i to, żeby ona była w domu. Nigdy nie wchodziło w grę myślenie, żeby się "pozbyć kłopotu".

Kilkuletnie Ewa Błaszczyk z mamą i bratem RomkiemKilkuletnie Ewa Błaszczyk z mamą i bratem Romkiem fot: archiwum prywatne Ewy Błaszczyk

Trwa Pani przy córce od 19 lat i w tym samy czasie bardzo aktywnie pracuje. Jak pani myśli, co pani praca daje córkom?

Jak robię recital, śpiewam, gram w filmie czy na deskach teatru, to wchodzę w iluzję, fikcję, bo jednak mój zawód jest związany z iluzją. W pracy pozyskuję energię innego typu i przesadzam ją potem na pole domowe. Od lat troszczę się o to, żeby nie opuszczać zawodu, bo praca to jest mój wentyl, mój ratunek. Moja zdrowa córka też skończyła aktorstwo, teraz jest na ostatnim roku dziennikarstwa, nasze drogi krzyżują się. I to jest dodatkowa sprawa między nami, która nas mocno łączy.

Dużo pani śpiewała swoim córkom?

Całą rodziną śpiewaliśmy. Kiedy dziewczynki były małe, jeździliśmy w góry. "Hej, Krywaniu" znaliśmy wszyscy na pamięć.

Wspólne śpiewanie buduje więź?

Wciąż wspominam kuchnię w Bukowinie Tatrzańskiej u Hani Sztokfisz. Kiedy słońce zajrzało w okno, to my, wtedy jeszcze we czwórkę, wszyscy śpiewaliśmy "Szalała, szalała" zespołu Krywań. Pamiętam taki rok, kiedy dziewczynkom rosły pierwsze ząbki, i sepleniąc, śpiewały z nami. Mania znała na pamięć całe słuchowisko radiowe "Kocham Pana, Panie Sułku", tak po prostu. Miała pamięć jak słoń. Prowadzę samochód, a ona zasuwa wszystkie dialogi zasłyszane z radia. Ona te momenty też pamięta do dzisiaj. Razem je wspominamy.

To jest dobre, że mamy takie wspomnienia. To zostaje z nami na całe życie.

Tak. To jest kapitał na zawsze i myślę, że byłoby mi dużo trudniej w życiu z tym moim ciężkim scenariuszem, gdyby nie mój "background". Jasny, pełen ciepła, miłości.

Wspomniała Pani o cyklu komediowym "Kocham Pana, Panie Sułku" autorstwa pani męża - Jacka Janczarskiego. Czy małżeństwo z tak utalentowanym człowiekiem wzbogaciło panią jako człowieka? Jako matkę?

No pewnie. Jacek był bardzo otwartą osobą, nasz układ był szalenie partnerski. Nie było tradycyjnego podziału ról, przejmowaliśmy różne nitki, w zależności od potrzeb. I każdy robił wszystko. Kiedy on pisał, miał oddać tekst na czas, to ostatnie dwa dni były trudne. Ale ja wiedziałam, że trzeba mu pozwolić zamknąć się w gabinecie, żeby miał pełne poczucie, że tu wszyscy są i w domu wszystko działa. I tak samo on robił, jak byłam przed premierą. Przejmował wszystkie obowiązki, żeby dać mi przestrzeń i spokój, żebym mogła się skupić, pracować. Nie było już szarpania z innymi emocjami.

Kiedy rozmawiam z rodzicami samotnie wychowującymi dzieci, to każdy z nich mówi, że brakuje im takiego momentu, kiedy można zadzwonić do drugiej osoby i powiedzieć: "Słuchaj, ty odbierz wyniki z przychodni, a ja dzieci" albo "Idź po dzieci do szkoły, bo ja się nie wyrobię". Pani od 2000 r. samotnie wychowuje córki. Solidaryzuje się Pani z samotnymi matkami?  

Samotne rodzicielstwo jest bardzo trudne. Ja mam o tyle łatwiej, że dzięki fundacji Akogo? wytworzyły się takie struktury, dzięki którym jestem otoczona ludźmi. Jak coś się dzieje, to się wspieramy, jak w rodzinie. Bardzo pomaga mi zdrowa córka. Mania dzisiaj rano zawiozła wyniki Oli, bo ja musiałam być w fundacji. Także u mnie to trochę tak, jak w tym przysłowiu: "Masz dwie córki, masz dwie podpórki".

W klinice Budzik przy Centrum Zdrowia Dziecka, w której rehabilituje się dzieci po ciężkich urazach mózgu i która powstała dzięki staraniom Pani i fundacji Akogo?, są dzieci, do których nie przychodzą rodzice?

Był do tej pory jeden taki przypadek. Rodzice się nie pojawiali. To znaczy przysyłali kogoś, kto był wynajęty do opieki. Byli z tą osobą w kontakcie. Nie wiem, czy tak dużo pracowali, czy taki model panował w tej rodzinie. Zazwyczaj cała rodzina się wymienia i sobie pomaga. I wszyscy są w to zaangażowani, łącznie z dziadkami, ciociami, wujkami, braćmi, siostrami i tak dalej. Bo to jest tak, że choruje cała rodzina. To nie jest tak, że choruje tylko ten, który leży.

W takich trudnych momentach widać, jak ważne są relacje z drugim człowiekiem.

To szczególnie widać w małych społecznościach. W Meksyku, w małych wioskach, kiedy w jednej rodzinie ktoś przewlekle choruje, cała wioska bierze udział w opiece nad chorym, po to, żeby nie wykończyła się najbliższa rodzina.

Nie można przygotować się na trudne macierzyństwo.

Oczywiście, że nie. Nie można się w ogóle na nic przygotować. Życie pisze scenariusze takie, jakie pisze i nie ma na to rady. Nie przewidzimy mnóstwa scenariuszów. Ani tego, że dziecko wpadnie w złe towarzystwo, narkotyki, ani zdarzeń losowych, wypadków, śmierci. To są kompletnie nieprzewidziane sytuacje.

W sekundę wszystko może się zmienić.

Tak jest, tylko dopóki tego nie doświadczymy, odsuwamy od siebie te myśli.

A co pani myśli o takim powiedzeniu, że matka hartuje się jak stal?

Sami często nie wiemy, jak dużo możemy ze swojego organizmu wykrzesać. Myśli się zadaniowo, krok za krokiem, byle do przodu. Po jakimś czasie robi się z tego długi dystans i to jest właśnie hartowanie. Pewnie sami nie wiemy, kiedy sprint przechodzi w długi dystans i jeszcze trzeba biec przez płotki.

Pani nie odpuszcza.

Nie mieści mi się w głowie, że można złożyć broń. Kiedy ktoś jest pozbawiony możliwości reagowania, leży i jest bezbronny, bezradny kompletnie i do tego otoczenie się od takiej osoby odsuwa, to taki ktoś ma właściwie wyrok.

Czym według pani jest miłość matki do dziecka?

To odpowiedzialność, ale też czułość, tkliwość, wyobraźnia, ochrona. To miłość, która trwa, póki jesteś.

Macierzyństwo to też droga?

Czasami taka, która nam się wcześniej nie mieściła w głowie.

Które momenty z córkami są dla pani bezcenne?

Wszystkie. Nie mam szczytów, dołków, fajerwerków. O relacji z dziećmi myślę długodystansowo i równo.

Co by dzisiaj Panią ucieszyło?

Gdybym nawiązała kontakt z Olą.

Ewa Błaszczyk w OlsztynieEwa Błaszczyk w Olsztynie PRZEMYSŁAW SKRZYDŁO

Ewa Błaszczyk: mama bliźniaczek, aktorka filmowa, teatralna, pieśniarka, od 40 lat związana z teatrem Studio. Zagrała znakomite role filmowe, m.in. w "Nadzorze" Saniewskiego, "Dekalogu" Kieślowskiego, w serialu "Zmiennicy" Barei. Ostatnio mogliśmy oglądać ją w pierwszym polskim serialu na platformie Netflix - "1983". Aktorka oczarowała publiczność interpretacjami piosenek Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty i Jacka Janczarskiego.

Życie Ewy Błaszczyk zmieniło się w 2000 roku, gdy jej (wówczas 6-letnia) córka Ola, zachłysnęła się wodą, popijając tabletkę, i zapadła w śpiączkę. Ewa Błaszczyk od 19 lat walczy o powrót córki do świadomości. Wspiera również inne matki chorych dzieci. Założyła Fundację Akogo? (powstała w 2002 r.), doprowadziła do powstania kliniki "Budzik", w której przebywają osoby w śpiączce (obecnie istnieje klinika "Budzik" dla dzieci w Warszawie oraz dla dorosłych w Olsztynie, powstaje trzecia - dla dorosłych w Warszawie). W placówkach do tej pory wybudziło się ze śpiączki ponad 60 pacjentów.

Fundacja Akogo? od lat przygotowuje kampanie społeczne uświadamiające, czym jest śpiączka. Powstały także materiały dotyczące pierwszej pomocy. Budując Budzik i uświadamiając, czym jest śpiączka, Ewa Błaszczyk zadbała o tych, dla których zabrakło miejsca na rehabilitację w śpiączce.

Neurochirurg, prof. Wojciech Maksymowicz, współtwórca kliniki Budzik w Olsztynie w naszej rozmowie „Prof. Maksymowicz: Pamiętam człowieka, wybudził się ze śpiączki i nieźle zaklął. Nie ruszał ręką, nogą, ale mowy nie miał uszkodzonej" opowiada m.in. o tym jak wygląda rehabilitacja ludzi w śpiączce, czy pacjent po wybudzeniu może odzyskać całkowitą sprawność.

Do tej pory w cyklu "Mamy moc" ukazały się teksty:

Więcej o:
Copyright © Agora SA