Samotne macierzyństwo. "Uświadamiasz sobie, że nie ma takich granic bólu, których dla dziecka byś nie zniosła, bo i tak nie masz z kim ich dzielić"

Nina Harbuz
- Dziewczyny leżące obok mnie też dopiero co urodziły, a ich panowie może i są trochę skacowani, ale codziennie przychodzą z zupą od teściowej. A ja bym chciała tylko z Pawłem porozmawiać na Skypie, żeby powiedział mi, że jestem zajebiście dzielna - o samotnym macierzyństwie w wywiadzie z cyklu "Mamy Moc" rozmawiamy z mamą czterolatka.

Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz nowy cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc". Czytajcie nas co drugą środę o 19.00 na Gazeta.pl!

Nina Harbuz: Od jak dawna jesteś samotną mamą?

Od 7 miesięcy.

Czyli stosunkowo krótko.

Krótko, choć czasem wydaje mi się, jakby to trwało już ze dwa lata.

Dlaczego?

Może dlatego, że w pewnym sensie samotną mamą byłam jeszcze zanim Kuba się urodził. Przez połowę mojej ciąży i pierwsze dwa i pół roku życia syna, żyliśmy z jego tatą osobno. Na dwa domy i dwa kraje. Po powrocie Pawła z kontraktu byliśmy rodziną tylko przez 1,5 roku. Więc sam fakt zostania samotną matką nie był dla mnie czymś załamującym czy przerażającym, bo nie było tak, że przez ostatnie 4 lata mój partner łeb w łeb we wszystkim mi pomagał i oto nagle wstałam któregoś ranka z przerażeniem, nie wiedząc, jak pogodzę wszystkie elementy codzienności - pracę, żłobek, zakupy, sprzątanie, gotowanie, pranie. Miałam w tym trening przez 2,5 roku.

Zobacz wideo

Dlaczego tak było?

Pawła znałam bardzo krótko, bo zaledwie 2 miesiące, zanim zaszłam w ciążę. Nie planowaliśmy jej. Podobnie jak wyjazdu Pawła na kontrakt. Ale potrzebne nam były pieniądze na remont mieszkania, w którym mieliśmy uwić gniazdko. Uznałam więc, że są rzeczy ważne i ważniejsze, a w kontekście całego wspólnego życia istotniejsze jest stworzenie miejsca, w którym kocha się być i żyć, i do którego chce się wracać, niż te kilka miesięcy trzymania za brzuch. Wygrał pragmatyzm. Teraz, jak sobie o tym myślę, zastanawiam się, czy to jednak nie było głupie.

Na porodówkę jechałaś sama?

Z bratem.

Jak wspominasz ten czas - przyjęcia do szpitala i pobytu w nim?

Nie wspominam tego w kontekście samotnego bycia. Całkowicie skupiłam się na tym, że rodzę dziecko, a potem, że Kuba jest już na świecie. Moje macierzyństwo było wymarzone i upragnione i wszystko na tyle mnie cieszyło, że nie czułam przerażenia. Nie przerastało mnie wsadzenie dziecka do chusty albo do wózka i wyjście z nim do sklepu. Nawet wtedy, gdy okazywało się, że trzeba nadłożyć drogi, bo napotykałam schody bez podjazdu albo rozkopany chodnik. Nie przejmowałam się takimi rzeczami. Kuba tak bardzo wypełniał mój świat, że wydawało mi się niestosownym trzymać maleńkie dziecko na ręku i marudzić z jakiegokolwiek powodu. Technicznie wszystko ogarniałam, a cała reszta nie miała dla mnie znaczenia.

W szpitalu miałaś salę jednoosobową czy dzieliłaś ją z innymi kobietami?

Dzieliłam ją jeszcze z trzema dziewczynami. I kiedy widziałam, jak przychodzili do nich partnerzy, jak nosili swoje nowo narodzone dzieci i jak ich to rozczulało, jak angażowali się w nową sytuację, to sobie myślałam, że fajnie, że mogą być razem, i że mężczyźni tacy potrafią być.

Zazdrościłaś tego?

To nie była zazdrość. Naprawdę cieszyłam się, że kobiety mogą mieć takich parterów. Zachwycało mnie, że 27-letni, proszę mi wybaczyć, gówniarz, który dopiero co skończył studia i został ojcem, lepiej radzi sobie z nową sytuacją i jest bardziej odpowiedzialny, i okazuje większe wsparcie swojej dziewczynie, niż mój 40-letni mężczyzna. Ale godziłam się na to, przyjmowałam to za naszą normę, którą wspólnie ustaliliśmy. Dla dobra związku nie mogłam pozwolić sobie na życie w rozgoryczeniu. Było mi bardziej przykro, nie kiedy patrzyłam na szczęście obok mnie, ale gdy Paweł zachowywał się wobec mnie okropnie.

Co takiego robił?

Tydzień po porodzie, gdy jeszcze byłam w szpitalu, bo miałam takie zalecenie od lekarzy z powodu moich kłopotów zdrowotnych, przez trzy dni był tak szczęśliwy, że urodził mu się syn, że nie było z nim żadnego kontaktu. I niby rozumiesz, że facet ma pępkowe, a z drugiej strony, myślisz sobie "stary, nie dość, że jestem sama w ciąży, sama rodzę, sama po porodzie, od dwóch tygodni mieszkam w szpitalu, w sali, w której nikt nie chce otworzyć okna, bo jest luty i młode matki boją się, że dzieci się przeziębią, więc w pokoju jest sauna, ciebie nie ma przez 72 godziny, bo twój telefon jest głuchy"? Dziewczyny leżące obok mnie też dopiero co urodziły, a ich panowie może i są trochę skacowani, ale codziennie przychodzą z zupą od teściowej. A ja bym chciała tylko z Pawłem porozmawiać na Skypie, żeby powiedział mi, że jestem zajebiście dzielna.

To by pomogło?

Sytuacja była trudna, ale zgodziłam się na nią. Jedyne, czego mi wtedy brakowało, to emocjonalnego wsparcia ze strony taty Kuby. Ani brat, ani matka, nie byli w stanie mi tego dać. Takie zrozumienie można dostać wyłącznie od swojego partnera. To zrozumienie, że ktoś ma tak samo nieprzespaną noc, jak ty, w podobny sposób odczuwa zmęczenie i bezradność. To w końcu poczucie akceptacji i zrozumienia dla szalejących hormonów.

Byłaś smutna? Zła?

Czułam się upokorzona. Czułam się odstawiona. Czułam się olana. Docierało do mnie, że chyba w różny sposób pojmujemy to, co się wydarzyło, że urodził nam się syn. Zaczynałam zastanawiać się, czy przypadkiem nie mamy kompletnie różnych wizji tego, jak ta rodzina powinna wyglądać i co jest jej fundamentem.

Pamiętam, jak jedna z dziewczyn z sali, powiedziała mi, że mnie podziwia. I z jednej strony to było miłe, choć zastanawiałam się, czy nie przesadza z tym podziwem, bo przecież nie byłam w tak dramatycznej sytuacji. Ojciec dziecka był znany, żył, ja nie mieszkałam w odciętej od świata mieścinie, nie utrzymywałam się z zasiłku, partner co miesiąc przysyłał świetne pieniądze i jeszcze do tego miałam wsparcie brata, bratowej i mamy. Ale z drugiej strony, myślałam sobie, że obcy ludzie widzą i rozumieją moją sytuację jako trudną, a Paweł tego nie dostrzega. I to mnie bardzo bolało.

'Pielęgnowałam w Kubie obraz ojca. Nie chciałam zagarnąć dziecka tylko i wyłącznie dla siebie''Pielęgnowałam w Kubie obraz ojca. Nie chciałam zagarnąć dziecka tylko i wyłącznie dla siebie' fot: shutterstock

Kiedy po raz pierwszy powiedziałaś o sobie, że jesteś samotną matką?

Szybko. Bo pomimo że wyprowadzka Pawła wskazywała na to, że zrobił to w emocjach, uznałam, że jak ma się dziecko, to nie robi się takich pokazów na próbę. Miałam też dość jego chwiejności. Tego, że rano chciał się żenić, a wieczorem rozwodzić. Jednego dnia pragnął mieć ze mną drugie dziecko, a następnego nie wyobrażał sobie naszego wspólnego życia. Kiedy więc od nas odszedł, powiedziałam sobie, że od teraz jestem samotną matką, pracuję, dbam o siebie i przede wszystkim o Kubę, bo teraz tylko jego mam.

A wcześniej, gdy tworzyliście związek na odległość, nie myślałaś o sobie, jako o samotnej matce?

Czasem pół żartem, pół serio tak o sobie mówiłam. Bo niby miałam tego faceta, choć fizycznie go nie było. To mi zresztą pomagało oszukiwać się i wierzyć, że nam się nie układa, bo jesteśmy na odległość.

Tłumaczyłam sobie, że tak jak on nie rozumie moich emocji, samotnej matki, która od kilku miesięcy nie przespała całej nocy i jest chronicznie niewyspana, która nawet siusiu robi z dzieckiem, jedną ręką trzymając je, a drugą ściągając majtki, która czasem płacze, bo chciałaby, żeby jej ukochany przyniósł kubek herbaty i zabrał od niej niemowlę choć na pół godziny, tak samo ja nie rozumiem jego uczuć.

Wymyślałam sobie, że jego chłód emocjonalny to mechanizm ochronny, bo gdyby pozwolił sobie na otwartość emocjonalną, to byłoby mu jeszcze ciężej znosić rozłąkę. I to był mój błąd. Ale kiedy jesteś matką, to myślisz o dziecku. Myślisz, że może jak podskoczysz trzy poprzeczki wyżej, to coś się zmieni, a dziecko będzie mieć normalny dom, pełną rodzinę. Sama jestem dzieckiem rozwiedzionych rodziców i wiem, jakie to jest ciężkie, kiedy nagle masz 5, 8, 10 lat i świat ci się zawala.

Chciałaś tego oszczędzić swojemu synkowi.

Jako kobieta, nawet przez sekundę nie biorę pod uwagę możliwości powrotu do ojca dziecka, a z drugiej strony tak bardzo boli mnie jego nieobecność. Bo ona jest powodem cierpienia synka. Jestem w stanie czuć ból i rozdarcie 4-latka, który przychodzi do mnie i mówi, że to niesprawiedliwe, że inne dzieci mieszkają z obojgiem rodziców, a on nie. I to są momenty, kiedy łzy napływają mi do oczu, a serce pęka.

Ale to jest część samotnego macierzyństwa. Najtrudniejsze emocje Kuby spadają na mnie. Ostatnio, na przykład, wkurzam się na Pawła, bo nasz syn płacze z tęsknoty za nim. Przy nim oczywiście nie płacze, bo przecież nie tęskni za ojcem, kiedy w końcu spędza z nim czas. I myślę sobie "gościu, ty masz dobrze, że tego nie oglądasz, nie znosisz", a z drugiej strony, traktuję to jako coś, co buduje między mną a Kubą więź, jakiej nikt inny nie będzie mieć. I myślę, że to jest swego rodzaju dar.

Ta szczególna więź, to dla ciebie pozytywna strona samotnego macierzyństwa?

To jedna rzecz. Kolejna jest taka, że w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że nie ma takich granic bólu, których dla dziecka byś nie zniosła i nie wytrzymała, bo i tak nie masz z kim ich dzielić. Dziś to się nazywa "challenge". Dzięki temu dowiedziałam się, jak silną osobą jestem, choć wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Na początku, gdy pojawił się Kuba, bałam się, że nie poradzę sobie sama. To Mały dał mi siłę, zrekompensował w 100 procentach emocjonalną samotność i pustkę wywołaną brakiem więzi i chęci porozumienia ze strony Pawła. Kuba sprawił, że przestałam czuć się samotna. 

Zapełnił ci całą potrzebę miłości?

Całą potrzebę miłości rodzicielskiej na pewno. Ale przecież nie zastąpił mi miłości, jaką można mieć z mężczyzną. Nie chcę emocjonalnie opierać się na synu, bo to dziecko, jest kimś, kto ma się oprzeć na tobie. Nigdy odwrotnie.

Można polubić samotne macierzyństwo?

Teraz jest super, bo jestem spokojniejsza. Dzięki temu mam dużo więcej cierpliwości do Kuby, a to sprawia, że buduję z nim silniejszą relację. Kiedy cała odpowiedzialność za dziecko - mentalna, emocjonalna i fizyczna - spoczywa tylko na tobie i wiesz, że jesteś jedyną osobą, która może zabezpieczyć potrzeby dziecka, to już sama ta świadomość bardzo dużo zmienia w poczuciu więzi. I z jednej strony odpowiedzialność zupełnie się nie rozkłada, ale też jesteś jedyną osobą, która najwięcej korzysta.

To ty widzisz pierwszy uśmiech, widzisz pierwsze kroki, słyszysz pierwsze słowa. Nie chciałabym, żeby ktoś radość z tego powodu pomylił z zaborczością, że czerpię satysfakcję, że Paweł tego nie doświadczył. Zupełnie nie, tym bardziej że pierwsze słowo Kuby to było właśnie "tata".

Zabolało cię to?

Zupełnie nie. Sama starałam się o to, żeby Kuba nie zapomniał, że ma ojca. Nie chciałam zagarnąć dziecka tylko i wyłącznie dla siebie. Bardzo ważne było dla mnie to, żeby mimo codziennego braku obecności ojca, powstawała między nimi więź. Wydaje mi się, że udało im się zbudować relację. Mają swoje męskie sprawy i to mnie cieszy. Okazało się, że ja też czerpię z tego korzyści.

Kiedy byliśmy pełną rodziną i przychodził weekend, teoretycznie mogłam poprosić Pawła, żeby zabrał Kubę na dwie godziny na spacer, żebym mogła poczytać książkę. Nie robiłam tego. Wolałam ugotować moim chłopcom zupę albo posprzątać dom, tkwiąc w mylnym przekonaniu, że w ten sposób dbam o nich.

Od kiedy zostałam samotną matką, zaczęłam potrzebować czasu wyłącznie dla siebie. Tym bardziej że czułam, że bez tego zwariuję. Zaczęłam doceniać weekendy bez dziecka, kiedy jest u swojego taty, a ja mogę zająć się tylko sobą i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie martwię się o Kubę, nie tęsknię za nim. Za to wróciłam do robienia rzeczy, których nie robiłam od lat.

'Od paru lat chciałam nauczyć się jeździć na motocyklu i w końcu znalazłam na to czas''Od paru lat chciałam nauczyć się jeździć na motocyklu i w końcu znalazłam na to czas' fot: shutterstock

Do czego?

Zaczęłam znów dużo czytać, a nie miałam książki w rękach od pięciu lat. Przypomniałam sobie, jak to jest cudownie zatopić się w równoległy świat literatury i kompletnie odpłynąć. Kupiłam pianino elektryczne i wróciłam do grania, czego nie robiłam od kilkunastu lat. Od paru lat chciałam nauczyć się jeździć na motocyklu i w końcu znalazłam na to czas. Zaczęłam wyjeżdżać w wolne weekendy i nie muszę się z tego nikomu tłumaczyć. Po prostu mogę w piątek po pracy spakować torbę, wyjechać pierwszym lepszym pociągiem i wrócić w niedzielę. I to są plusy samotnego macierzyństwa.

Zrozumiałam, że jak rozpada się związek, a nie chcesz się uwiesić na dziecku i nie chcesz, żeby dziecko było całym twoim światem, to musisz mieć coś swojego, żeby nie zwariować. Coś, co kochasz i co sprawia ci przyjemność. Czekanie na weekend, kiedy Kuba będzie z Pawłem, a ja wsiądę na motocykl i gdzieś pojadę, albo spotkam się ze znajomymi, jest naprawdę super.

Do tej pory w cyklu Mamy Moc ukazały się teksty:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.