Nie umiem być na żadnej diecie, na siłowni nie byłam osiem lat. Dietetyczka znalazła na mnie sposób

Joannma Biszewska
- Przychodzą do mnie ludzie, którzy w ogóle się nie ruszają. I nagle planują, że będą trzy razy w tygodniu chodzić na siłownię. Prawie nikomu się to nie udaje. Nie tędy droga - opowiada mi dietetyczka, ekspertka od budowania zdrowych nawyków żywieniowych Urszula Mijakoska. Rozmawiamy o tym, co zrobić, aby czuć się dobrze bez narzucania sobie nierealnych planów. Ustalamy plan minimum. Ale i tak nie wszystko mi się udaje.

Dzieci urodziłam po trzydziestce. Miałam w życiu sporo czasu na to, aby zajmować się tylko sobą. Mam dwoje dzieci w wieku przedszkolno-szkolnym i pracuję zawodowo. Nie mam pomocy do dzieci, staram się sama ogarniać ich szkoły, dom i swoje obowiązki zawodowe. Od kilku lat moje priorytety życiowe wyglądają mniej więcej tak: rodzina, dom, praca, na końcu ja. Po ośmiu latach takiego życia zaczęłam odczuwać zmęczenie, potrzebę zrobienia czegoś dla siebie. Chciałabym nieco urozmaicić swoją dietę, zadbać o sylwetkę, wzmocnić mięśnie brzucha i nóg, pozbyć się odczucia ciągłego zmęczenia. Mam prawidłowe BMI, chociaż mogłabym zgubić kilogram czy dwa. Myślę, że tę historię zna wiele z was.

Zobacz wideo

Dieta pudełkowa odpada

Nie wyobrażam sobie radykalnej zmiany stylu życia. Takiej sytuacji, kiedy nagle przechodzę na konkretną dietę, codziennie ważę porcje jedzenia, dobieram wyszukane składniki, biegam po sklepach i szukam orzeszków piniowych, bo są w przepisie. Śniadania i kolacje jem z dziećmi w domu, drugie śniadanie to zazwyczaj kanapka w pracy, obiady jadam też w pracy na stołówce, nie wchodzi w grę prowadzenie osobnej kuchni tylko dla mnie, według zaleceń wymyślnej diety.

Dieta pudełkowa też odpada. Kiedy widzę, ile zużywa się podczas takiego stylu jedzenia jednorazowych opakowań, wiem, że nie chcę brać w tym biznesie udziału. Łatwo policzyć: pięć posiłków dziennie to pięć pudełek, do tego osobno pakowane sosy, jednorazowe sztućce. Nie przyłożę się do tego, i tak mam poczucie, że jako czteroosobowa rodzina produkujemy za dużo śmieci.

Na siłowni nie bywam. Gdyby ktoś mi kazał wygospodarować czas, np. na to, żebym dwa lub trzy razy w tygodniu cisnęła pompki w klimatyzowanym pomieszczeniu, to byłoby mi bardzo żal, bo w tym wolnym czasie wolałabym iść na spacer z dziećmi, umówić się z koleżanką na lampkę wina, iść do teatru. Poza tym siłownia kojarzy mi się z pochłaniaczem czasu. Trzeba tam dojechać, tracić czas w przebieralniach, wracać do domu w korkach.

Ostatni raz na siłowni byłam osiem lat temu, przed ciążą z pierwszym dzieckiem. Wówczas chodziłam dwa razy w tygodniu na basen i zajęcia w grupie, sprawiało mi to przyjemność. Ale lata temu miałam popołudnia tylko dla siebie. Od przynajmniej dwóch lat planuję wybrać się na zajęcia jogi. Nigdy tam nie dotarłam. Pogodziłam się z tym, że zorganizowane zajęcia gimnastyczne poza domem, na tym etapie życia, na którym teraz jestem, nie są dla mnie. Co zatem mogę zrobić?

Chudnięcie mimochodem

Po pomoc zwróciłam się do dietetyczki Urszuli Mijakoskiej, która wykorzystuje narzędzia coachingowe w budowaniu zdrowych nawyków, jest też autorką książek o świadomym odżywianiu i współzałożycielką Instytutu Świadomego Rozwoju. Wiem, że ma holistyczne podejście do człowieka i że nie zaproponuje mi diety i sportów, które nie będą współgrały z moim stylem życia. Czuję ulgę, kiedy mówi mi, żebym już nie męczyła się wyrzutami sumienia, że nie udaje mi się dotrzeć od kilku lat na zajęcia jogi. Umawiamy się, że żegnam się z tym tematem i szukamy czegoś w zamian. Moją jogą ma być jazda na rowerze.

Na warszawskich ścieżkach rowerowychNa warszawskich ścieżkach rowerowych fot: JB

Dietetyczka tłumaczy mi, że jeśli chcę schudnąć, pozbyć się uczucia zmęczenia, ważne jest, abym układała realne plany i zadawała sobie pytania: czy muszę trzy razy w tygodniu ćwiczyć na siłowni, skoro jeżdżę do pracy pięć dni w tygodniu na rowerze? Mam się też zastanowić, czy mam jeszcze okienko na to, żeby wstawić w swój grafik jakieś dodatkowe zajęcia, ćwiczenie?

Podczas spotkania rozmawiamy o tym, jak wygląda mój przeciętny dzień z życia, co lubię, co mi sprawia przyjemność, po co chcę zmian. Autorka publikacji z obszaru zdrowego stylu życia opowiada mi o metodzie HIPPA, trendzie, który pozwala ludziom chudnąć mimochodem.

HIIPA to odpowiedź na formę intensywnego treningu interwałowego o nazwie HIIT. HIIPA to jednak wersja dla tych, którzy nie lubią bądź nie mogą się przemęczać. Bazuje na wykorzystywaniu zwykłych, codziennych czynności, takich jak: wchodzenie po schodach zamiast korzystania z windy, parkowanie samochodu na końcu parkingu zamiast tuż pod sklepem, wysiadanie z autobusu jeden przystanek wcześniej itd. Ta metoda proponuje dodatkowy ruch wtedy, gdy już się ruszamy i ten argument do mnie przemawia. Zamiast siedzieć na ławce w parku, mogę z dziećmi pobiegać - wiem z doświadczenia, że dzieci to uwielbiają. Zamiast iść wolnym krokiem, mogę przyśpieszyć, by złapać lekką zadyszkę. To samo ze sprzątaniem - myjąc okna, mogę robić to szybciej, wchodząc po schodach, można przyspieszyć. Chodzi o to, aby wzrosło tętno.

Rowerem do pracy

Do pracy mam nieco ponad 5 kilometrów. Jeśli dodamy do tego drogę z powrotem do domu, codziennie wyjdzie nam ok. 11-12 km. Od kilku lat, jeśli tylko temperatura na zewnątrz wynosi powyżej 10 stopni Celsjusza, jeżdżę do pracy na rowerze. Ustalamy, że przez najbliższe tygodnie trzymam się tego i nie przesiadam się do autobusu czy taksówki. Dietetyczka podpowiada mi, abym w miarę możliwości czasowych i kondycyjnych wydłużała codzienną trasę, nie jeździła najkrótszą drogą. Proponuje mi, abym np. ostatnie 200 - 500 metrów swojej codziennej trasy pedałowała na maksa. Umawiamy się, że w pracy nie będę używała windy - zamiast tego przebiegnę się po schodach.

Od kilku tygodni do pracy jeżdżę na rowerze. Codziennie ok. 11-12 km. Nie poddaję się nawet podczas deszczuOd kilku tygodni do pracy jeżdżę na rowerze. Codziennie ok. 11-12 km. Nie poddaję się nawet podczas deszczu fot: jb

Mam poczucie, że codzienna jazda na rowerze do pracy to dla mnie za mało, że potrzebuję więcej sportu. Eksperta sugeruje, że popołudniami mogę poćwiczyć w domu. Żadne "szóstki Weidera", tylko takie najprostsze nożyce i skłony, które robiłam na WF-ie w podstawówce. Nie muszę zmuszać się do tego, aby ćwiczyć minimum 20 minut, mam ćwiczyć tyle, ile dam radę. Jeśli to będzie pięć minut, to i tak lepsze niż nic. Ważne, aby ćwiczenia wykonywać szybko. Uwielbiam spacerować, więc umawiamy się, że przez najbliższe tygodnie nie będę o tym zapominała i szczególnie w weekendy zadbam o to, aby wybrać się z rodziną na długi spacer. Nie mam z tym żadnego problemu.

10 tysięcy kroków dziennie

Autorka książek: "Diet Coaching. Poradnik dla wiecznie odchudzających się", "Diet Coaching. Pierwsza polska książka o świadomym odżywianiu się" i "Stres na detoksie" przypomina mi o tym, jak ważne jest chodzenie w ogóle. Że czasami 10 tysięcy kroków dziennie daje fantastyczne rezultaty, a czynność ta w zasadzie nie męczy nas aż tak. Namawia mnie, abym na krokomierzu sprawdzała, ile dziennie robię kroków.

Dużo spacerują z dziećmi. Latem pewnie ok. 2-3 km dziennieDużo spacerują z dziećmi. Latem pewnie ok. 2-3 km dziennie fot: jb

Śniadanie z blendera

Przed wyjściem do pracy rano wypijam szklankę ciepłej wody z sokiem z cytrynowym, potem piję kawę z mlekiem, sięgam po banana. W pracy na drugie śniadanie jem kanapkę, wybieram opcję wegetariańską. Piję drugą kawę.

Eksperta zachęca mnie, abym robiła w domu bogatsze śniadania np. warzywno-owocowe koktajle. Przypomina mi o tym, że żeby zwiększyć swoją witalność i aktywność w ciągu dnia ważne jest, żeby jeść dużo warzyw, które zawierają minerały, witaminy. Proponuje mi, aby rano wrzucić do blendera banana, jabłko, jarmuż, pomarańcze, kwaśne kiwi. Namawia mnie do tego, abym wybierała zielone warzywa zawierające chlorofil, które dotleniają ciało do wewnątrz. Do koktajli mam dodawać szpinak, natkę pietruszki. Jeśli chciałabym, aby napoje były bardziej sycące, mogę wzbogacić je o płatki jaglane, owsiane, orzechy, migdały, pestki słonecznika, dyni.

Nie zmieniamy obiadów na stołówce. Wybierając obiad, mam tylko kierować się zasadą, aby talerz był jak najbardziej kolorowy, czyli im więcej warzyw, tym lepiej - bez znaczenia czy będą surowe, czy gotowane. Ważne, aby pół talerza stanowiły warzywa, a drugie pół np. kasza i ryba. Na stołówce mam jak najczęściej wybierać - jeśli tylko są - warzywa strączkowe (zawierają wapń i magnez). Nigdy nie zamawiam smażonych potraw.

W pracy piję dużo wody, po obiedzie zazwyczaj mam ochotę na coś słodkiego. Godzinę po posiłku wyciągam z szafki batonik, jakieś schowane na czarną godzinę czekoladki. Pani Urszula namawia mnie, abym w momencie, kiedy mam ochotę na coś słodkiego, nie spełniała od razu swojej zachcianki, tylko wypiła szklankę wody, odczekała 10-15 minut.

Ekspertka od żywienia sugeruje, abym przed zaśnięciem, dla odprężenia, zrobiła kilka oddechów przeponą. Nie bardzo rozumiem, co to znaczy "oddychać przeponą", więc tłumaczy mi, żebym zaobserwowała swoje dzieci, jak oddychają brzuszkiem i zrobiła tak samo.

Staram się wybierać zdrowe przekąski. Zdarza mi się jednak jeść słodycze, bo je lubię od czasu do czasuStaram się wybierać zdrowe przekąski. Zdarza mi się jednak jeść słodycze, bo je lubię od czasu do czasu fot: jb

Wdech i wydech

Z Urszulą Mijakowską spotkałam się ponad dwa miesiące temu. Miałam kilka tygodni na wprowadzenie drobnych zmian do mojego stylu życia. Plan był nastawiony na minimum, a i tak nie wszystko udało mi się zrealizować. Świetnie poszło mi z rowerem, ale nie będę ukrywać, że bardzo sprzyjała mi pogoda. Jazda wiosną i latem to czysta przyjemność. Codziennie robię kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów na rowerze i bardzo dobrze się z tym czuję.

Podczas zabawy dzieci na placach zabaw, zdarzyło mi się samej podciągnąć na drążku, wspiąć z dziećmi na pajęczynę. Kilka razy poszliśmy poćwiczyć na siłownię na świeżym na powietrzu. Trochę się w tym czasie denerwowałam, że dzieci mogą się czymś uderzyć, więc nie koncentrowałam się do końca na swoich ćwiczeniach, tylko patrzyłam na nie.

Po odebraniu syna z przedszkola zaglądaliśmy na siłownię na świeżym powietrzuPo odebraniu syna z przedszkola zaglądaliśmy na siłownię na świeżym powietrzu fot: Iwo Biszewski

Ani razu nie włączyłam krokomierza, bo nie przepadam za tego typu gadżetami. Szacuję jednak, że średnio robię 10-12 tysięcy kroków dziennie. Lubię chodzić i dbam o to, aby codziennie gdzieś wybrać się na piechotę, chociażby po dwa jabłka na drugi koniec dzielnicy.

W pierwszych tygodniach robiłam na śniadania zalecane koktajle warzywno-owocowe. Były bogate kalorycznie. Zawsze dodawałam wcześniej namoczone w ciepłej wodzie płatki owsiane, migdały, banany, orzechy, pestki dyni. Koktajle zabierałam za sobą do pracy, piłam zamiast kanapki. Jak zalecała dietetyczka, dodawałam dużo "zielonego": pół pęczka pietruszki, szpinak, jarmuż, kiwi. Cieszyło mnie to, że w jednym smacznym posiłku mam taką bombę witaminową. Moje koleżanki zainspirowały się pomysłem zielonych koktajli na śniadanie, same też zaczęły takie robić. Odkąd wystawiłam blender na kuchenny blat, córka pozazdrościła mi kolorowych koktajli i też od czasu do czasu prosi o taki z truskawkami i jogurtem.

Jedzenie nie lądowało w koszu

Koktajle z blendera to dobre rozwiązanie na wykorzystywanie tego, co akurat ma się w kuchni. Bywały dni, kiedy miksowałam to, co znalazłam w lodówce, żeby nie wyrzucać jedzenia. Niestety, nie wszystkie moje kompozycje smakowe były udane.

Z łatwością udało mi się zastosować do obiadowej reguły, że połowa jedzenia na talerzu to warzywa. Do nich dobieram kasze, ziemniaki bez sosów, ryby, rzadko mięso.

Bardzo odpowiadało mi to, że mój plan nie był ani rygorystyczny, ani nie wprowadzał do mojego życia rewolucji. Wszystkie sugerowane przez dietetyczkę zdrowe nawyki są do wykonania każdego dnia i nie wymagają ode mnie specjalnej mobilizacji i przeorganizowania rytmu mojego domu. Podoba mi się też to, że we wszystkim, co ustaliłyśmy, została zachowana równowaga i umiar. Nie udało mi się jednak ani razu poćwiczyć wieczorem, nie zrobiłam ani jednego brzuszka, ani jednych nożyc. Ale nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Wiem, że nadrobiłam jazdą na rowerze i długimi spacerami.

Dietę udało mi się utrzymać w ryzach, chociaż miałam chwile słabości. Jem sporo lodów, trochę słodyczy, czasami serniki i szarlotki. Wiem też, że przed złapaniem dodatkowych kilogramów ratuje mnie to, że na co dzień nie prowadzę samochodu i jestem poniekąd zmuszona poruszać się jednośladem lub na własnych nogach. Ale wiecie co? Czuję się nieźle. No i w tym roku wyciągnęłam z dna szafy szorty z czasów "sprzed dzieci". Leżą jak ulał.

Powinno cię również zainteresować: Ćwiczenia na uda - które będą najlepsze? [PORADY+WIDEO]

Więcej o:
Copyright © Agora SA