"Dzieci, dom, praca. Czasem czuję się jak chomik w kołowrotku. I już nie wyrabiam na zakrętach" [LIST]

Nasza czytelniczka Agnieszka opisała swój dzień. I zastanawia się, czy tylko ona tak ma, czy rzeczywistość czasem przerasta każdego.
Zobacz wideo

Kobiety są multizadaniowe, to fakt. Potrafią działać na kilku polach jednocześnie, odnosząc sukcesy na kilku frontach. Ale czasem wystarczy mała rzecz, by wszystko się posypało. A z kobiety, która doskonale sobie radzi, stajesz się tą, która ma wrażenie, że tylko ona nie daje sobie rady z otaczającą ją rzeczywistością.

Przeglądam Instagrama, otaczają mnie idealne obrazki. Dzieci uśmiechnięte, wybawione, pięciodaniowy obiad na stole, mieszkanie wysprzątane. A ja? Dzieci, dom, praca. Czasem czuję się jak chomik w kołowrotku. I już nie wyrabiam na zakrętach. Gonię z wywalonym jęzorem, zastanawiając się, z czego mogę dziś zrezygnować. Odhaczam kolejne zadania w pracy, myślę, czy dziś wypadnie coś niespodziewanego, czy może dziś uda się wyjść punktualnie. Przerwa na obiad jest jednocześnie przerwą organizacyjną, sprawdzam, co trzeba zanieść jutro do szkoły, czy pracą domową nie jest wykonanie jakiegoś plakatu czy innego dzieła. Aha, jest. W końcu wiosna przyszła, trzeba ją przywitać. Ok, wszystkie materiały wykorzystaliśmy ostatnio, zostały tylko jakieś ścinki czarnego papieru (a nie, i tego nie ma). Szybka rozmowa z dzieckiem i już wiem, co kupić. Po pracy znów zostawię majątek w papierniku (dobrze, że jest po drodze, gdyby nie on, musielibyśmy mieć w domu jakiś magazyn). Przypominam sobie, że muszę odwołać dzisiejsze zajęcia i potwierdzić sobotnie urodziny. Zanotować: kupić prezent. A może coś w papierniku będzie?

Ruszamy, czas odebrać dzieci. I znów usłyszę, że musiały siedzieć tak długo (a ja znów "urywam się" z pracy). Czasem mam ochotę zostawić je aż do zamknięcia świetlicy, niech zobaczą, co to znaczy długo. Pędzimy do domu, jeszcze jakieś zakupy "pod blokiem". I idę, obładowana siatami, z workami z rzeczami na zmianę, z mnóstwem rysunków i z figurką z nieutwardzonej gliny, która "za nic nie może się zniszczyć" (to jak ja mam ją do domu donieść?!).

Dom. Zanim ogarnę to, z czym przyszłam, mija dłuższa chwila. Z nadzieją spoglądam na lodówkę (bo ta przerwa na obiad to jest nią tylko z nazwy), ale moja pora jeszcze nie nadeszła. "Głodny jestem". No jak, dziecku nie dasz. Kroisz te owocki (bo "głodny" wcale nie oznacza, że jest "głodny", musisz wykombinować, na co aktualnie ma ochotę), myśląc o tym, co zrobisz, gdy dzieci pójdą spać. Jem (w końcu jest mój czas!) i planuję. Najchętniej zawinęłabym się w koc z książką w ręku, ale nie ma tak łatwo. Jeszcze odgruzowywanie, pranie, szykowanie rzeczy na jutro (jeszcze trzeba wiosnę przywitać! Halo, córko, wyciągaj brystol), przypominanie sobie, z której bajki jest postać, o którą właśnie przepytuje cię syn...

Gdy już myślę, że jeszcze chwila i wpadnie ktoś zakuć mnie w kaftan, pojawia się mąż. Wolność! Mam chwilę dla siebie. Tyle radości, że nie wiem, co ze sobą robić. Siedzę i patrzę. Dryń. Mój czas minął. Jeszcze kąpiel i usypianie. Kłótnia o książeczkę. Czemu ta wczorajsza jest zła dla tego, co ją wczoraj wybrał, a dobra dla tego, co jej wczoraj nie chciał? Gasimy światło. Ja tylko na chwilę się położę. Tylko na chwilę zamknę oczy, wstanę, przecież mam tyle planów na wieczór. Aha. Sami wiecie, jak to się kończy - wstaję rano, w dresie, z poduszką odgniecioną na policzku, pogięta po spaniu w dziecięcym łóżeczku. To na pewno będzie dobry dzień...

To nie jest tak, że mój mąż żyje sobie, a ja z dziećmi sobie. Wręcz przeciwnie, drugiego takiego ze świecą szukać. Ale mężczyźni na pewne rzeczy nie zwracają uwagi. Nie pamiętają o tym, że trzeba kupić farby do szkoły (i to takie, w których jest "cielisty" kolor), że do przedszkola trzeba zanieść chusteczki (a dla chętnych - czyli obowiązkowo - jest konkurs plastyczny), że tak w ogóle to dzieci nie mają już koszulek w dobrym rozmiarze (a tak właściwie to trzeba im wymienić pół szafy). Trzeba kontrolować zasoby na bieżąco, wiedzieć, co jest potrzebne, a co może niedługo się przydać. A do tego bilanse, dni otwarte, przedstawienia, wycieczki, opłaty, zbiórki... Czasem jest tego tyle, że czacha dymi. 

Powiedzcie, że jest nas więcej. Że każda z nas czasem nie wyrabia na zakrętach. I że za nic nie zamieniłybyśmy obecnego życia na to "przed dziećmi".

Mama

Od redakcji: 

Podziel się z nami swoją historią i napisz na edziecko@agora.pl. Najciekawsze historie opublikujemy i nagrodzimy książką.

Więcej o:
Copyright © Agora SA