Pani Asia urodziła martwą córkę na podłodze w łazience łódzkiego szpitala. Jest reakcja placówki

Pani Asia opisała na Facebooku swój traumatyczny pobyt w jednym z łódzkich szpitali. Kobieta urodziła martwe dziecko w szpitalnej łazience. Jak zaznacza, nie ma pretensji do lekarzy, ale zachowanie położnych okazało się dla niej nie do przyjęcia.

Na Facebooku pojawił się poruszający wpis pani Asi, która urodziła martwe dziecko na podłodze w łazience Instytutu „Centrum Zdrowia Matki Polki" w Łodzi. Kobieta podzieliła się swoją traumatyczną historią, aby zwrócić uwagę na to, jak została potraktowana przez pielęgniarki i w jakich warunkach przyszło jej rodzić.

W rozmowie z nami autorka wpisu podkreśliła, że jej zdaniem tego typu porody (już wcześniej wiedziała, że jej córka nie żyje ze względu na wady genetyczne i rozpoczęty proces przerwania ciąży) powinny odbywać się pod stałym nadzorem lekarzy. Przekonuje również, że nie ma pretensji do samych lekarzy pracujących w placówce.

Za jej zgodą publikujemy post w całości.

Byłam w ciąży. Od początku wiedziałam, że moja córka nie ma szans na przeżycie, ponieważ była chora. Miała zespół Downa i obrzęk uogólniony na całym ciele. Postanowiliśmy z lekarzami o przerwaniu ciąży.

Lekarze mnie zapewniali, że wszystko będzie się odbywać pod stałym nadzorem lekarzy na sali porodowej. Wszystko miało miejsce 19-20 listopada w Łodzi w Szpitalu Matki Polki.

Jestem z Włocławka i myślałam, że tylko tam są straszne położne. Ale okazało się, że chyba wszędzie tak jest.

Około godziny 22 dostałam strasznych skurczy. Poszłam do położonej i poprosiłam o coś przeciwbólowego. Dostałam dwie tabletki, wyglądające jak Apap. Około godziny drugiej w nocy ból się nasilił i z każdą minutą bolało mnie coraz bardziej. Udałam się ponownie do położnej i poprosiłam o coś mocniejszego, ponieważ od wcześniejszej tabletki tylko się pogorszyło. Nadmienię, że przez całą noc żadna z położnych do mnie nie zajrzała. Usłyszałam o tej drugiej w nocy, że nic nie dostanę. Powiedziałam, że dobrze, w takim razie, o której mogłabym przyjść, bo i tak zapewne nie usnę. Położna odpowiedziała, że około czwartej.

Czekałam...

Po godzinie trzeciej przyszła położna z tabletką i kazała mi się położyć. Więc tak też zrobiłam. Leżałam z nadzieją, że przestanie mnie boleć.

Około godziny czwartej rano postanowiłam się do nich dowlec - prawie szłam na kolanach, ponieważ nie mogłam się wyprostować. Na oddziale nikogo nie było! Poszłam zatem do dyżurki, gdzie zastałam dwie śpiące położne. Wściekłam się i wróciłam na salę.

Poleżałam chwilę i zrobiło mi się niedobrze. Zwymiotowałam i odeszły mi wody. Kucając doszłam do pokoju położnych i z przerażeniem w oczach budzę je i mówię, że mi odeszły wody. Usłyszałam wtedy: "Nie, pewnie się pani posikała! Pani nie łazi, tylko położy się spać".

Położyłam się, bo już byłam tak wyczerpana tymi bólami, że nie mogłam ani stać, ani siedzieć. Po 20 minutach zobaczyłam, że mi krew leci. Byłam przerażona. Poszłam do łazienki, gdzie po chwili wyskoczyła mi moja córka.

Zaczęłam krzyczeć: "Pomocy, ratunku". Nie wiedziałam, jak mam się zachować. To moje pierwsze dziecko. Moja córka wisiała mi między nogami na pępowinie dobre 15 minut.

W końcu przyszła położna i z wielkim oburzeniem mówi do mnie: "Czego się pani wydziera". Byłam w takim szoku, że straciłam na chwilę kontakt z rzeczywistością. To było straszne. Przeżyłam koszmar.

Chce nagłośnić tę sprawę, ponieważ co chwilę się słyszy, jak pielęgniarki i położne strajkują. A nie dopełniają swoich obowiązków.

Teraz nie mogę spać po nocy, mam koszmary, czuję się strasznie.

Proszę udostępniajcie to. Ludzie powinni zacząć bronić swoich praw.

Ja dziękuję tylko Bogu, że moją córka już nie żyła, bo nie wiem, co bym zrobiła, jakbym zobaczyła, jak mi się rusza między nogami.

Udostępniajcie, tak nie może być.

Poprosiliśmy o komentarz w sprawie Instytut „Centrum Zdrowia Matki Polki" w Łodzi, w którym doszło do zdarzenia. Rzecznik placówki, Adam Czerwiński, przekazał nam, że personel "szczerze współczuje Pani Joannie z powodu nieszczęścia, które ją spotkało".

Wyjaśnił również pokrótce, czy szpital podjął jakieś kroki w celu wyjaśnienia sprawy:

Sprawa była przedmiotem szczegółowego wewnętrznego postępowania, w toku którego nie stwierdziliśmy uchybień w procesie prowadzenia i rozwiązania ciąży.
Podnoszone w pierwszym poście Pani Joanny zarzuty dotyczące rzekomego niewłaściwego zachowania personelu medycznego poddawane są analizie i ocenie. Kierując się dbałością o dobro pacjentów, staramy się każdy - nawet niepotwierdzony przypadek wątpliwości zgłaszanych przez naszych podopiecznych - analizować, by ograniczać maksymalnie możliwości wystąpienia podobnych przypadków w przyszłości.

Historię pani Asi skomentowało też wielu internautów. Większość z nich stara się wspierać autorkę wpisu. Część z nich dzieli się własnymi doświadczeniami. Inni zaś zwracają uwagę, że problem jest nagminny.

Co za znieczulica. To straszne, że kobieta potrafi zgotować taki los innej kobiecie.
Wszędzie to samo, cierpią kobiety, rodziny. Nikt nic z tym nie robi. Ci ludzie są po to, by pomóc drugiemu człowiekowi, powinniśmy im ufać, a co się dzieje? (...) Asia, tragedia ogromna, aż słów brakuje.
To straszne, co cię spotkało. Współczuję. Trzymaj się.

Zdarzyło wam się doświadczyć w polskim szpitalu czegoś, czym chcielibyście się publicznie podzielić? Jeśli tak, piszcie na adres edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy, za zgodą autora, opublikujemy i nagrodzimy książką.

Więcej o:
Copyright © Agora SA