Relacja Sary z włocławskiej porodówki: takiego burdelu i prostactwa jeszcze nigdy nie spotkałam

Długie oczekiwanie, brak informacji, niepewność i ordynarne zachowanie personelu szpitalnego. Historia Sary przypomina, jak w trudnych warunkach rodzą niektóre kobiety w Polsce.

Sara rodziła w jednym z włocławskich szpitali. Opublikowany przez nią na Facebooku tekst z opisem doświadczeń z porodówki, której nie wymienia z nazwy, odbił się szerokim echem i skomentowały go tysiące osób.

Zobacz wideo

"Zdejmuj te pantalony, nie będę się przecież przedzierał"

Kobieta zrelacjonowała, że - ze względu na dużą liczbę kobiet na oddziale - została położona na korytarzu. Mimo że nie były to komfortowe warunki, nie narzekała. To zdrowie dziecka, a nie jej wygoda, było dla niej wówczas najważniejsze. 

Młoda mama szybko zorientowała się, jakie relacje panują na oddziale i w jaki sposób personel zwraca się do kobiet. - Takiego burdelu i prostactwa jeszcze nigdy nie spotkałam - napisała. - Jeszcze bardziej dziwi mnie fakt, że są to ludzie wykształceni - dodała.

Lekarze przez kilka godzin nie mogli się zdecydować, czy wysłać podpiętą przez cały czas do kroplówki Sarę na salę porodową. Usłyszała w tym czasie z ust lekarza prowadzącego liczne wulgaryzmy, a nawet chęć pobicia jednej z osób obecnych w szpitalu (lekarz miał powiedzieć do pielęgniarki: "Zaraz mu przypie**olę!").

- Przed swoją jakże zaje**stą decyzją o odesłaniu mnie na salę wpada lekarz, który przed chwilą chciał komuś przypie**olić. Zaczął się nakręcać: zdejmuj te pantalony, nie będę się przecież przedzierał - opisała Sara.

"Myślałam, że umrę z bólu. Jak się okazało, dziecko ma zespół Downa"

Dalsza część jej pobytu w szpitalu była jeszcze trudniejsza. Po pewnym czasie okazało się, że stan dziecka nie jest dobry. - Przebicie wód płodowych... zielone, dziecko załatwia się w środku... - opisała bez ogródek na Facebooku. 

Jak się okazuje, dotąd rodząca nie dostała od lekarzy żadnych informacji i nie wiedziała, co się dzieje. Niepewności towarzyszył ogromny ból. - Myślałam, że umrę z bólu. Przez cztery godziny moje dziecko było bez wód płodowych, leżąc w zatruciu organizmu, przy jednym centymetrze rozwarcia - wspomina.

Gdyby nie starania matki Sary, lekarze - według niej - jeszcze długo nie zdecydowaliby się na cesarskie cięcie. Poród w końcu jednak się odbył. - Chłopak. Pokazali mi genitalia... płacz dziecka... szczęście... łezki lecą... Jak się okazało, dziecko ma zespół Downa. Tak właśnie - zespół Downa... - pisze Sara.

Ta informacja okazała się dla kobiety ogromnym zaskoczeniem. W trakcie licznych prywatnych wizyt lekarskich w okresie ciąży nikt nie zwrócił uwagi na wadę genetyczną dziecka. Informację podano matce zaraz po porodzie.

"Przynieśli małego na chwilę, żebym się nacieszyła widokiem napuchniętego, chorego, niedotlenionego dziecka"

Nie był to jednak koniec trudnych doświadczeń Sary. Po porodzie trafiła do sali "na drugim końcu korytarza" - takiej, która była maksymalnie oddalona od tej, do której trafiło jej dziecko. Chłopiec nie mógł być razem z nią i leżał na tzw. "późnej patologii", gdzie był dotleniany oraz nagrzewany. - Przynieśli małego na chwilę, żebym się nacieszyła widokiem napuchniętego, chorego, niedotlenionego dziecka - wspomniała kobieta.

Do tego, mimo że Sara była w bardzo złej formie psychicznej i fizycznej po traumatycznym porodzie, musiała myć się sama. Doszło nawet do spięcia między nią a pracownicą szpitala. Gdy młoda mama poprosiła kobietę o pomoc w myciu, usłyszała: - Trzymaj tę podpachę, nie będę tego sprzątać, co ty myślisz, że ja nie mam co robić, tylko cię myć, ja bym nie chciała, żeby mnie ktoś mył w szpitalu - usłyszała.

"Wszystko będzie dobrze"

Sara ma już najgorsze doświadczenia za sobą. Mimo traumy, którą przeżyła w szpitalu, nie zdecydowała się na ujawnienie danych placówki, więc nie mogliśmy poprosić jej pracowników o komentarz. 

Młoda mama przyznała za to, że zarówno ona, jak i jej synek czują się już znacznie lepiej. Teraz kobieta chce ostrzec inne ciężarne przed włocławskimi porodówkami.

- Mały ma potwierdzony zespół Downa, trzy ubytki na sercu i wypływ krwi do płuc. Najważniejsze, że ostatecznie mamy kardiologa w Gdańsku i wszystko będzie dobrze. A razem z Olkiem i jego tatą pozdrawiamy, mamy się dobrze, najgorsze bum psychiczne za nami! - zakończyła swój wpis Sara.

Takie sytuacje pokazują, że w polskich szpitalach standardy opieki i porodu wciąż nieraz pozostawiają wiele do życzenia. Na szczęście nie wszędzie tak jest, o czym można przeczytać tutaj:

Czy macie za sobą podobne doświadczenia? Piszcie do nas na adres: edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy i nagrodzimy książkami.

Zobacz także:

Więcej o:
Copyright © Agora SA