Każdy ma prawo się zdenerwować, ale aż tak żeby kobiecie w ciąży przycinać drzwiami ręce? [LIST]

- Wszędzie miałam siniaki. Rozstaliśmy się. Dziecka nie uznał. Nie mam jak założyć mu sprawy o ojcostwo. W Polsce nie ma przymusu robienia badań DNA - pisze w liście do redakcji 34-letnie Monika, która wychowuje samotnie 4-letnią córkę.

Kiedy się dowiedział, że jestem w ciąży, pierwszym jego pytaniem było, czy chcę "usunąć". Napisał mi to w SMS. Wynajmowaliśmy razem mieszkanie w Warszawie, tyle że każdy miał swój pokój. Wydawał się wtedy opiekuńczy, troskliwy, może uparty i porywczy, ale dobry. Taki facet, który naprawi wszystko, poradzi sobie w każdej sytuacji, obrotny, wesoły.

Tak jak ja, nie miał łatwego dzieciństwa. Uważałam, że rozumiemy siebie, że to, co przeszliśmy, tylko umocni nasz związek. Z czasami odkryłam, że mnie okłamuje. Kłótnie się piętrzyły, on porywał się z rękami na mnie, byłam już wtedy w ciąży. Nie pracował, wyjechaliśmy z Warszawy do mojego domu rodzinnego i tutaj zaczęło się piekło.  Awantury, krzyki, pretensje, brak pieniędzy, on nie pracował, pracy nie szukał. Miałam termin na sierpień, był już maj, a dziecko nic nie miało kupione. W końcu sama wszystko kupiłam.

Pewnego dnia popadł w szał, popychał, szarpał, porwał mi pidżamę, krzyczał wniebogłosy. Byłam przestraszona, nie pierwszy raz, ale łudziłam się, że to minie, że każdy ma prawo zdenerwować się, pokrzyczeć, pokłócić, ale czy do tego stopnia, żeby kobiecie w ciąży przycinać drzwiami ręce? Wszędzie miałam siniaki. Rozstaliśmy się. Nie był przy porodzie. Dziecka nie uznał.

Nie znam jego obecnego adresu. Nie mam jak założyć mu sprawy o ojcostwo, zresztą w prawie polskim nie ma przymusu robienia badań DNA. On może, ale nie musi się na nie zgodzić. Nie znam jego znajomych, ani rodzeństwa.

Utrzymuję się z rodzinnego, 500+ i dodatku dla samotnej matki. Mieszkam na wsi w domu, który należy do mojego brata, alkoholika.

Rodzice 11 lat temu odpisali mu gospodarstwo i dom. On się rozwiódł, odszedł od żony i teraz rządzi, bo jest prawnie u siebie. Ma kuratora od 3 lat, zabrali mu prawo jazdy, ciągle bierze pożyczki, ma długi alimentacyjne, komornik puka na okrągło. Wyjada jedzenie mojego dziecka, nic nie mogę w kuchni zostawić, bo znika. Jedzenie trzymam w pokoju.

Brat wygraża się, że mi wodę zakręci, korki od prądu wykręci, mówi, że kaloryfery odetnie i nie będzie mi "du*y grzać".

Spuszczał wodę z centralnego w środku zimy, wzywaliśmy policję, to on z domu uciekał, potem wszystkiego się wypierał.

Niedawno miał takie zejście poalkoholowe, że dostał halucynacji. Biegał jak szalony po domu, krzyczał dziwne rzeczy, pootwierał drzwi na dwór w środku nocy, walił w ściany pięściami i głową. Wzywaliśmy policję przez trzy noce, ale nie chcieli go zabrać. Uważali, że nie mają podstaw, bo brat twierdził, że dobrze się czuje.

Poprosiłam o pomoc kuratora. Podał nam numer do dyżurnego policji, kazał dzwonić, mówił, że rozmowa jest nagrywana. Przyjechała policja, pogotowie, zabrali go do szpitala psychiatrycznego na 14-dniowy detoks. Wrócił, dalej są problemy. Żyję w ciągłym lęku, boję się każdego dnia. Martwię się, że coś się stanie mojemu dziecku. Chciałabym stąd uciec, gdziekolwiek, jak najdalej od niego, ale nie stać mnie na wynajem.

Nie mam jak pójść do pracy. Przedszkole na wsi jest do 13.00, świetlica do 15.00. Praca na pierwszą zmianę jest w godzinach 8.00-16.00, a gdzie jeszcze dojazd?

Pracując w stolicy za dwa tysiące nie dostanę 500+, które bardzo by mi pomogło w utrzymaniu. Nie dostanę mieszkania komunalnego. Ale czy nasze państwo nam, samotnym matkom, w czymkolwiek pomoże?

Chcę uczciwie pracować, żyć normalnie, skromnie i spokojnie. Chcę, żeby moje dziecko chodziło szczęśliwe do szkoły, żeby było nas stać na ubrania i wynajem. Nie chcemy żyć przy takim oprawcy alkoholiku, nie chcemy się bać.

Chcę sobie poradzić z całych sił, a na każdym kroku napotykam same utrudnienia, w każdym urzędzie. Smutne jest to, że my, matki samotne, mamy problem z pójściem do pracy, bo pracodawcy nie chcą nas na jedna zmianę.

Czemu w gminach wiejskich przedszkola są tak krotko otwarte? Jak tu pójść do pracy? Jestem gotowa nawet wrócić do stolicy, ale tutaj znów problem wynajmu. Nie mam pomocy od państwa, żeby coś wynająć, mieszkanie komunalne byłoby idealnym rozwiązaniem. Jak my, matki samotne, mamy w ogóle szanse przetrwać?

Nie wszyscy mieszkają w dużych miastach, nie wszyscy mają mieszkania i posady za 3-4 tysiące.

Przydałyby się jeszcze regulacje prawne dotyczące obowiązkowych badań DNA, a także skuteczniejsze ściąganie alimentów. To, co jest teraz, to jest koszmar. Co to da, że matka pół życia spędzi w sądzie, a on będzie się migał na wszystkie sposoby? Tak jak ojciec mojego dziecka. Nie wiadomo, gdzie mieszka, pracuje na czarno, udaje bezdomnego.

Tacy tatusiowie wcale się nie boją, bo nie mają czego, a to my matki, mamy na barkach trud codzienności. To ja muszę robić zakupy, liczyć każdy grosik, żeby zrobić dziecku obiad, śniadanie, kolacje. Chce nowe buty, bo widzi u innych dzieci nowe, a mówi, że ma stare. O wszystko proszę koleżanki, żeby mi coś dały po swoich dzieciach.

Moja córeczka nie chodzi jeszcze do przedszkola, bo to też spory wydatek, trzeba kupić wyprawkę, zapłacić ubezpieczenie, komitet, obiady i jeszcze co miesiąc trzeba płacić na papier toaletowy i mydło. Trzeba też ładnie dziecko ubrać, a to kosztuje, więc odkładam to w czasie na razie.

Jest ciężko i to bardzo. Musimy żyć za 788 zł we dwie. A państwo uważa, że sprawiedliwie traktuje dzieci.

Powyższy list jest reakcją na artykuł, który opublikowaliśmy pt. Samotna matka: 'Jeśli za dobrze wyglądasz, to znaczy, że jesteś bezczelną, chamską alimenciarą'. Historie samotnych rodziców

***

Jesteś samotnym rodzicem? Podziel się swoją historią. Co najbardziej Cię martwi, boli, doskwiera w społecznych i rodzinnych relacjach? Czego najbardziej Ci brakuje, za czym tęsknisz? Listy prosimy wysyłać na adres edziecko@agora.pl. Najciekawsze wypowiedzi opublikujemy.

Rodzicu, weź sobie do serca!

Więcej o:
Copyright © Agora SA