"Polska nie będzie drugą Skandynawią. Zbliża się przemoc rozpłodowa w stylu białoruskim" [OPINIA]

Hanna Zielińska jest kochającą swoją pracę dziennikarką radiową. Jest też mamą, dla której rodzicielstwo to kluczowy elementem jej tożsamości. Do 500+ i programów rządowych ma krytyczne podejście. Dlaczego?

Za zgodą Hanny Zielińskiej zamieszczamy treść postu, który dziennikarka radia TOK FM opublikowała na swoim profilu na Facebooku. Była to jej reakcja na konwencję PiS, na której złożono wiele obietnic - m.in. propozycję premiowania szybkiego urodzenia drugiego dziecka, czy 300 zł na wyprawkę na noworodka. Przytaczamy jej wypowiedź w całości:

W ciągu pięciu lat urodziłam troje dzieci. Na zdjęciu jestem kilka dni po urodzeniu najmłodszego. Kolejnych pięć lat upłynęło mi w niedospaniu, niedoczasie, w ograniczonym kontakcie ze światem. Nie miałabym wtedy siły na przebicie się ze swoim głosem z przestrzeni prywatnej do publicznej. O to w polityce rozpłodowej chodzi. Chciałabym wierzyć, że oferta naszego państwa jest pomocą, a nie przemocą. Ale nie będzie drugiej Skandynawii. Zbliża się przemoc rozpłodowa w stylu białoruskim.

Dzieci w rodzinie pojawiły się z naszego własnego wyboru. Bez Programu 500+, nakazów religijnych czy poganiania nas politycznym batem prokreacji. Z licznymi za to trudnościami finansowymi, związanymi właśnie z brakiem sensownego wsparcia.

Praktykuję i propaguję rodzicielstwo bliskości. Staram się o bezpieczną relację z dziećmi, która, zgodnie z obecną wiedzą, ma na ich przyszłą dorosłość mieć wpływ antyprzemocowy, antydepresyjny i antyuzależnieniowy. Z wyboru jestem w pierwszych latach znacznie więcej z nimi niż z dorosłymi w pracy. Nie korzystam z rozwiązań zaprojektowanych bardziej dla systemu czy korporacji, niż dla dobra dziecka. Do takich zaliczam całodobowe przedszkola czy pełnoetatowe żłobki dla pięciomiesięcznych niemowląt. Wiem, że feminizm o nie dla mnie walczy, ale wybieram terapeutyczną bliskość z dzieckiem.
W niezliczonych rozmowach, jakie przeprowadzam w studiu z ekspertami od rozwoju dzieci, tylko utwierdzam się w nadziei i przekonaniu, że robię to z korzyścią nie tylko dla najbliższych. Społeczeństwo nie będzie raczej płacić za utrzymanie moich córek i syna w pionie, prędzej skorzysta w przyszłości z ich siły i kompetencji.

Za to budowanie ich kapitału społecznego finansuję od kilkunastu lat ja. Płacę brakiem etatu, brakiem praw emerytalnych, prawa do zwolnienia lekarskiego, statusem niewidzialnej dla systemu. Tak łatwo nazwać to frajerstwem. Ale i przekupnością równie lekko. Na demonstracjach antyrządowych słyszę pod adresem przechodzących obok rodzin z dziećmi - "500+ idzie. Już się sprzedali."

Od lat obserwuję politykę prorodzinną u naszych sąsiadów. Na Białorusi przy trójce dzieci można dostać preferencyjny kredyt mieszkaniowy - trzy czwarte jego sumy pokrywa państwo. Wielodzietna matka może też liczyć na podstawowe świadczenie emerytalne. Na Ukrainie rodzinne świadczenia finansowe są dziesięciokrotnie wyższe niż w Polsce. Nie mam ani połowy tego, ani nawet praw pracowniczych. Jak zresztą znaczna część dziennikarzy w Polsce, szczególnie tych pracujących w niepełnym lub niemożliwym do określenia wymiarze godzin pracy. Granica między mną matką, a mną dziennikarką jest w tym tekście też nie do określenia. Pełnię teraz równolegle funkcję zawodową i społeczną. Ale system mnie takiej nie chce. Skoro zamierzam być sobą, to poza nim.

Po każdym z trzech porodów do pracy wracam po kilku tygodniach. Miesiącami w toalecie odciągam pokarm, przemykając z laktatorem na tyle dyskretnie, żeby u nikogo nie wywołać dyskomfortu. Wszystko z własnej woli. Ale też bez możliwości skorzystania z innej opcji, gdybym tę wolę chciała zmienić. Szczęśliwa, że mogę nadal pracować w radiu, które kocham. Zdecydowana na równoległą samorealizację na obu polach, osobistym i zawodowym, niezależnie od braku wsparcia, czy wręcz kolejnych kłód pod nogami.

Wspieram świadomą bezdzietność. Ludzie, decydujący się odeprzeć pierwotny instynkt rozmnażania, bardzo często mają mnóstwo czasu i energii dla innych. Widzę ich w organizacjach pozarządowych, w opozycji ulicznej, w mediach, wśród artystów i naukowców, których zapraszam do studia. Kiedy przez ostatnie dziesięć lat doglądam rozwoju trojga małych Ziemian, oni dbają o tę planetę kształcąc się, występując publicznie, pisząc dla mnie mądre książki.
Nie ma dla mnie nic bardziej płytkiego, niż homogenizacja ludzi, wizja jakiegokolwiek stada jako zbioru osobników o dokładnie tych samych funkcjach. Żadna naturalna grupa nie składa się z samych matek i ojców. Ktoś jeszcze jest strażnikiem stada, ktoś eksperymentatorem, ktoś na szczęście zawsze będzie queerowy. I sam jest najlepszym ekspertem w sprawie własnej tożsamości, nie polityk.

Wspieram też wielodzietność. Żyjemy w erze jedynaków, jakby wstydem było realizowanie się w potrzebie wielodzietnego rodzicielstwa. Świadomy, nieskrępowany konwenansami wybór wychowywania jednego dziecka jest oczywiście spod tej uwagi wyłączony. Chcę dziś jednak powiedzieć, że w rodzinach z kilkorgiem dzieci widzę potencjał. Dla nich, dla tych dzieciaków, kłębiących się pół dzieciństwa ze sobą. Widzę moc i energię, na własne oczy, wśród znajomych. I mówię tu również o niektórych rodzinach, zaszufladkowanych jako katolickie czy konserwatywne.

Łukaszenka w jednym ze swoich przemówień, w 2015 roku, powiedział: "Jeśli nie masz dzieci, nie jesteś człowiekiem." Urodzenia co najmniej trójki dzieci żąda też publicznie od posłanek w swoim rządzie. Mężczyźni mają mieć w nim spokój. Polityka fałszywej troski rozhulała się i u nas. Na razie w zapowiedziach. Bonusy za tempo rodzenia, rozszerzone prawa wyborcze za ilość tych porodów, państwowy nadzór nad płodami. Zapędza się nas z powrotem do zagrody. Porozłaziliśmy się po przestrzeni publicznej tak bardzo, że barierek już dla nas nie starcza. Na smyczy nowych regulacji trzeba utrzymać teraz głównie kobiety. Ponieważ jednak ojcowie są dziś coraz bardziej zaangażowani, dotyczy to wszystkich dzietnych. Mamy siedzieć w domu i zanim nam przyjdzie do głowy z niego wyjść, już płodzić następnego człowieka. I zapaść się na kolejne kilka lat w przestrzeni prywatnej. To dlatego feminizm upomina się o systemowe pomosty między domem a pracą. O dostęp do opieki nad dziećmi, o ochronę prawa pracy matek. O ich prawo do funkcjonowania i współtworzenia przestrzeni publicznej. Inaczej będziemy niesłyszalne, jak ja kilka lat temu. I bez praw pracowniczych czy emerytalnych, jak ja do dziś. Do głosu feministek dokładam jeszcze tylko tę swoją wiedzę o potrzebach dziecka, które bez odpowiedniej bliskości rodzica może nie rozwijać się prawidłowo, a potem jako dorosły, może na przykład latami być zależny od systemu psychiatrycznej czy psychoterapeutycznej opieki zdrowotnej. To dlatego tak okrutne jest dla mnie niezauważanie przez wspólnotę społeczeństwa mojej pracy wychowawczej. I tak ją przecież będę wykonywać. Można mnie skreślić z wszelkich programów socjalnych.

Chciałabym mieć poczucie bezpieczeństwa, ale i bez tego, nie mając innego wyjścia, jestem po prostu sobą, wielodzietną dziennikarką. Wielką zwolenniczką programów prorodzinnych, czyli traktowania rodziców dorastających dzieci jako potrzebujących wsparcia członków wspólnoty. Tych, którzy są przejściowo mocno obciążeni, ale dzięki drobnemu zaangażowaniu innych, wrócą do pełni swoich możliwości i włączą jeszcze do społeczeństwa nowe, bezpieczne emocjonalnie jednostki. Tymczasem korzystam z Programu 500+, jednego z najniższych świadczeń rodzinnych w całej Europie. Jako kraj jesteśmy koło trzydziestego miejsca na skali poziomu państwowego wsparcia dla rodzin na naszym kontynencie. Większe otwarcie budżetu na potrzeby rodzin, jakie zapowiada rząd, nie jest żadną rewolucją. W wykonaniu tej konkretnej władzy będzie za to przy okazji narzędziem terroru ideologicznego. Na które zgodzi się w milczeniu wiele osób o podobnej sytuacji do mojej. A o tym, że nie jest to system wsparcia wolnych ludzi, jak na przykład w Skandynawii, świadczy uzależnianie przyznawania nagród, takich jak świadczenia finansowe, od gotowości do poddania się karom - przymusowemu nadzorowi naszych ciał i umysłów.

Wracając do zdjęcia... Rodzicielstwo to kluczowy element mojej tożsamości. Silny jak orientacja, wyłącznie do rozpoznania i zrozumienia, a nie do korekty. Krytyka może mnie zranić, ale raczej nie zmienić. Zatem, gdyby było mnie stać - wychowałabym jeszcze więcej pewnych siebie, mających poczucie bezpieczeństwa ludzi.
Zapraszam do hejtu.

Hanna Zielińska - Zajmuje się nauką, kulturą, psychologią i społeczną perspektywą na każdą z tych dziedzin.Ma za sobą wywiady z wieloma wybitnymi naukowcami i większością znaczących polskich twórców. Szczególnie propaguje wartości związane z wolnością, równością i prawami osób dyskryminowanych. Promuje ideę bliskości w rodzicielstwie i podmiotowości we wszelkich innych relacjach. W swoich audycjach wspiera wybitne kobiety, oddając im głos lub swoim własnym głosem o nich opowiadając. Od 2004 roku pracuje w Radiu TOK FM.

Zapraszamy do dyskusji, czekamy pod adresem: edziecko@agora.pl. 

Oto do czego prowadzi całkowity zakaz aborcji. Salwador powinien być dla Polaków ostrzeżeniem

Copyright © Agora SA