Mam nieochrzczone dzieci, ale chodzę z nimi do kościoła. Dzięki temu kiedyś same będą mogły wybrać [LIST]

Słoneczna wrześniowa niedziela. Wybraliśmy się z dziećmi na spacer. W kościele św. Anny msza dla dzieci. Córka pyta: wejdziemy? No pewnie. Nie wierzymy, ale nie mamy problemów z chodzeniem z dziećmi do kościoła.

Czy chrzest jest potrzebny do tego, aby przedstawić dziecku świat religii? Raczej nie. Czy trzeba wciągać dziecko od razu w kościelne statystyki, aby pokazać mu/jej, jak wygląda kościół, co się w nim odbywa, po co ludzie tam chodzą co niedzielę? Chyba też nie.

Pierwszy raz odkryliśmy Kościół dwa lata temu na wakacjach w Juracie.

Córka miała wówczas cztery lata. Przechodziliśmy obok kościoła, z którego słychać było organy, religijne pieśni. Córka zapytała z ciekawością: co się tam dzieje? Zaproponowałam, aby wejść i się przekonać. Chciała.

Weszłyśmy w połowie mszy. Pełen kościół ludzi. Na ołtarzu obraz ukrzyżowanego Chrystusa, córka się go trochę boi, pyta: czy go to boli? Odpowiadam, że to obraz, taka symbolika.

Potem córka wsłuchuje się w śpiew, obserwuje ludzi: co robią, jak przyjmują komunię. Szepcze mi na ucho, że ona by nie potrafiła jeść od obcego człowieka z ręki. Trochę się jej nie dziwię. Jest skoncentrowana, ciekawa. Kiedy po kilku minutach pytam, czy chce zostać, odpowiada, że tak.

Zostajemy zatem w kościele do końca mszy.

Przy wyjściu z kościoła pani, która siedziała obok nas, daje mojemu dziecku cukierka za to, że jest taka „grzeczna” i że tak pięknie się modli, chociaż córka nie potrafi się przeżegnać. Trochę jestem zła, bo nie daję dzieciom landrynek, ale „nie dymię”. Mówię tylko córce potem, aby raczej nie przyjmowała żadnych podarków od obcych osób.

Wieczorem córka pyta, czy jutro też pójdziemy do kościoła. Czemu nie. Widać, że jej się tam spodobało. Kiedy pytam, po co chce tam wracać, odpowiada, że "ładnie śpiewają".

Do końca wakacji niemal codziennie chodzę z córką na msze. Siedzimy w kościelnej ławce, ona się przysłuchuje śpiewom, trzymamy się za ręce, ja mam chwilę wytchnienia, zatrzymanie się, pozbieranie myśli. Ksiądz nie politykuje, więc jest dobrze.

Cieszę się, że córka odkryła Kościół na własne życzenie.

Teraz, kiedy w szkole dzieci będą opowiadały o kościele, córka będzie w temacie, nie będzie się dziwiła, o czym mówią dzieci. Wie już, po co się tam chodzi, co się tam robi.

Czasami, kiedy sąsiadka z córkami i teściową idą do kościoła, zabierają też moje dziecko. Oczywiście tylko wtedy, kiedy to córka sama komunikuje mi, że chciałaby iść z sąsiadami na spacer i do kościoła. Nie mam z tym żadnych problemów i nie widzę powodów, dla których miałabym przed córką zamykać pewne drzwi i nie pokazywać jej, jak wygląda i funkcjonuje świat, który nas otacza.

Córka jest teraz w zerówce i w jej grupie są dzieci z różnych zakątków świata.

Ona już rozumie, że niektórzy z nas mają inny kolor skóry, niektórzy z nas wierzą w jakiegoś boga, inni nie. W zerówce mają dni tematyczne np. kultury chińskiej, indyjskiej, południowoamerykańskiej. Uczą się wtedy, że nie wszyscy żyjemy według tych samych zasad. Ostatnio podczas dnia chińskiego gotowali jaśminowy ryż, uczyli się jeść pałeczkami, dowiedziała się, kim był Konfucjusz.

Moje dziecko wie, że my jako rodzina nie wierzymy w boga, w którego wierzą np. nasi sąsiedzi. Ale nie oznacza to, że nie wolno jej chodzić do kościoła, skoro sama, od czasu do czasu, ma taka potrzebę.

Miałyśmy jednak szczęście, że i w kościele w Juracie, i w kościele, do którego chodzą nasi sąsiedzi, msza nie jest polityczną indoktrynacją, tylko momentem zatrzymania się, zastanowienie nad sobą, pomedytowania. Blisko naszego domu jest też meczet, często obok przechodzimy, dzieci pytają, co to za budynek z kopułkami, tłumaczę wówczas, że to kościół dla ludzi, którzy wierzą w Mahometa.

Ja nie wierzę w boga, ale wierzę w to, że nie warto wychowywać dzieci zamkniętych w szklanej kuli, według zasad, które z jakichś powodów wydają nam się jedynie dobre i słuszne. Wierzę w to, że im więcej dziecko pozna i zrozumie, tym łatwiej będzie mu/jej dokonać mądrych, życiowych wyborów w dorosłości. Poza tym wychodzę z założenia, że „zakazany owoc zawsze lepiej smakuje".

Znam wiele przypadków, kiedy dzieci z niereligijnych domów w klasach komunijnych lub w okresie dojrzewania popadały w maniakalną religijność. Być może warto znaleźć złoty środek na zasadzie "wszystko dla ludzi", oczywiście do momentu, kiedy nikomu nie dzieje się krzywda. A jak wiadomo, zdarza się, że dziecko może zostać skrzywdzone w kościele. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Operacje plastyczne w prezencie, przyjęcie w pałacu i występ gwiazdy, czyli polskie komunie na bogato

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.