Rodzice dziewczynki, która na początku stycznia 2017 roku przyszła na świat w jednym ze śląskich szpitali, przez dwa lata leczyli się na niepłodność. W końcu dzięki metodzie in vitro doczekali się dziecka. Byli szczęśliwi, kiedy wreszcie mogli zabrać zdrową córeczkę do domu ze szpitala. Ich radosny nastrój popsuł jednak stempel widniejący w książeczce zdrowia dziecka - "stan po IVF" ("dziecko po in vitro").
Ojciec dziewczynki był oburzony. Dziennikarce "Gazety Wyborczej" wyjaśnił, że według niego takie oznaczenie jest bezcelowe:
W czasie ciąży lekarze potrzebowali tej informacji i rozumieliśmy to. In vitro było wskazaniem do cesarskiego cięcia. Jednak później dane o sposobie poczęcia w książeczce dziecka niczemu nie służą.
Dyrektor szpitala nie zgodził się z mężczyzną. Żeby wyjaśnić mu, dlaczego stempel widnieje w książeczce jego córki, użył porównania, które zszokowało świeżo upieczonego ojca:
Tak samo jak noworodkowi z HIV wpisujemy informację o zakażeniu, tak samo należy zapisać in vitro.
Tata obawiał się o to, jak jego dziecko mogłoby być traktowane w przyszłości, zwłaszcza, że opinie na temat in vitro potrafią być skrajne, a książeczka zdrowia jest dokumentem, którym córka będzie posługiwała się do 18 roku życia.
Warto wspomnieć, że postępowanie personelu medycznego nie ma żadnego uzasadnienia - nie istnieje nakaz zobowiązujący do wpisywania metody poczęcia dziecka w książeczkę zdrowia.
Nie trzeba też dodawać, że porównywanie HIV z in vitro jest, delikatnie mówiąc, nietrafne. Sam sposób poczęcia to nie dolegliwość, a dzieci, które przyszły na świat dzięki metodzie in vitro, chorują na te same choroby, co ich rówieśnicy i nie wymagają specjalnej opieki medycznej.
Rodzice dziewczynki zdecydowali się zgłosić sprawę do szpitalnego rzecznika praw pacjenta. Po jego interwencji szpital wystawił dziecku nową książeczkę zdrowia, która nie zawierała informacji o jego poczęciu.
Rodzice sami powinni wybrać moment, w którym porozmawiają z dziewczynką o in vitro, o ile w ogóle będą mieli zamiar to zrobić. Jeśli informacja byłaby umieszczona w książeczce zdrowia, istniałoby ryzyko, że ktoś niepowołany uzyskały do niej dostęp i podjął z dzieckiem temat wtedy, kiedy nie życzyliby sobie tego rodzice.