Ukryty skarb

O rodzinie z psychoterapeutą Ryszardem Praszkierem rozmawia Hanna Bartoszewicz

Czy rodzina przeżywa kryzys?

Rodzina jest jedną z najstarszych instytucji społecznych. Przetrwała wszystko - zmiany kulturalne, zmiany epok, formacji politycznych, upadek imperiów. W różnych miejscach świata, w różnych kulturach. Mam nadzieję, że przetrwa i obecne czasy.

A kim jest dziś w rodzinie dziecko?

Dzieciństwo jako szczególny okres życia zaczęto wyodrębniać stosunkowo niedawno. Dwieście lat temu nawet ubierano dzieci jak dorosłych. Dziecko było kopią dorosłego, rozwijało się gdzieś tam na boku i jak najszybciej wchodziło w życie. Ale zawsze było, jest i będzie ważne. Zmieniają się jedynie pewne niuanse. Nie tylko w ciągu wieków, ale nawet w ostatnich latach. U nas jeszcze niedawno, za komunizmu, od dziecka oczekiwało się przede wszystkim, że ocali pewne wartości, że będzie wierne rodzinnej tradycji. Dziś pokłada się w nim nadzieje na lepszą przyszłość, na poprawę sytuacji ekonomicznej rodziny i podniesienie jej statusu.

Co sprawia, że rodzina jest czymś tak trwałym?

Miłość. Miłość i bezpieczeństwo. Rodzina daje oparcie, tworzy grunt pod nogami. Daje siłę i nadzieję w chwilach zwątpienia - przez sam fakt, że istnieje, że można prześledzić jej losy od pokoleń. Dlatego tak ważne są zdjęcia i albumy rodzinne, opowieść o pradziadku powstańcu, a nawet wspomnienie, że jakiś wujek upił się na imieninach. To nie jest tylko anegdota, to ma swoją moc, ponieważ rodzi poczucie zakorzenienia.

Korzenie. A skrzydła?

Też są ważne. Dobrze więc, by rodzina była otwarta, to znaczy pozostawiała młodemu pokoleniu pewną swobodę. Żeby nie sprowadzała się do powielania utartych schematów. Bo przecież świat się zmienia: dziś na przykład kobieta może zrobić karierę naukową, a kiedyś było to nie do pomyślenia. Potrzebna jest więc pewna równowaga pomiędzy niezmiennością a elastycznością. I rodzina jako instytucja społeczna tę równowagę od tysiącleci odnajduje. W tym także tkwi tajemnica jej trwałości.

Ale przecież nie każda rodzina jest idealna.

Tak, w poszczególnych przypadkach mamy odchylenia w jedną lub drugą stronę - kiedy rodzina jest zbyt sztywna i karze dziecko za odstępstwa od przyjętych kanonów (przez co np. tłumi jego ekspresję) albo przeciwnie - nazbyt elastyczna i otwarta. W tym drugim przypadku nie bardzo wiadomo, jaki jest podział ról, kto wpływa na wychowanie dzieci, gdzie kończy się wewnętrzny świat rodziny, a zaczyna otoczenie społeczne. Takie rozmycie granic usuwa dziecku grunt spod nóg. Bo dziecko potrzebuje silnego oparcia. Oparcia, miłości i stałości. To dlatego maluch może się bawić w "a ku ku" nawet setki razy. Cieszy się, że zawsze jak pociągnie ojca za lewy wąs, to tata robi śmieszną minę, a jak za prawy, to szczeka. Powtarzanie jest żywiołem dziecka. Ale dziecko potrzebuje również nowych bodźców, otwarcia drzwi do szerszego świata, fascynacji nowością. Tu też potrzebna jest równowaga.

Czy nie sądzi Pan, że dzisiaj dzieci wchodzą rodzicom na głowę? I przez to wyrastają na egocentryków?

Boję się takich uogólnień. Psychoterapeuta zawsze widzi raczej odstępstwa od normy niż to, co typowe. A takie mniejsze czy większe odchylenia zdarzają się w każdym miejscu i czasie, niezależnie od religii, kultury, cywilizacji. Część z nich wiąże się nieodłącznie z rozwojem człowieka. Inne biorą się z samej natury dziedziczności, która sprawia, że błędy genetyczne są nieuniknione. Wiele zaburzeń w rozwoju psychicznym dziecka ma swe źródła w życiu płodowym. Nie tylko choroby, ale nawet przeżycia matki w czasie ciąży mają większe znaczenie, niż można było przypuszczać. To nie znaczy, że ma ona przeleżeć dziewięć miesięcy na hamaku. Nie, powinna prowadzić normalne życie, ale unikać skrajnych bodźców i emocji, bo mają one wpływ na układ nerwowy nienarodzonego. I choć wiemy już o tym coś niecoś, jestem pewien, że to dopiero czubek góry lodowej.

Więc nie wszystkie kłopoty z dziećmi biorą się z błędów wychowawczych?

Psychologia w porównaniu z fizyką czy biologią jest nauką młodą, a jej przedmiot - człowiek - niezwykle złożony. Nic więc dziwnego, że ścierają się w niej rozmaite koncepcje. Jedni twierdzą, że wszystko zostaje przesądzone we wczesnym dzieciństwie, że najważniejsza dla rozwoju dziecka jest jego relacja z matką. Jeśli zbyt sztywno trzymamy się tego poglądu, możemy wielu matkom wyrządzić krzywdę. Tak było np. z autyzmem. Choć mechanizm tego zaburzenia nie jest do końca poznany, dziś wiemy już, że nie wynika ono z zaniedbań rodziców. A wiele matek miało poczucie winy, które wzmagało jeszcze ich cierpienie, co dodatkowo pogarszało stan dziecka. Podobnie z anoreksją. Do dziś pokutuje pogląd, że jest ona skutkiem napięć w rodzinie. A tymczasem sprawa postawiona jest na głowie! Do gabinetu przychodzą bardzo zdenerwowani rodzice i nawzajem się obwiniają: a pamiętasz, jak na nią nakrzyczałeś, kiedy dostała pałę, a ty zamykałaś ją za karę w pokoju, jak była mała itd. Psycholog obserwuje ogromne napięcie i bierze je za przyczynę zaburzenia, a jest dokładnie na odwrót. Przecież ci rodzice naprawdę odchodzą od zmysłów, kiedy dziecko głodzi się na śmierć!

Mówi Pan o przecenianiu roli rodziny. Ale chyba nie powinniśmy również lekceważyć jej wpływu?

Jeśli wyłączymy skrajną patologię, to możemy powiedzieć, że dziecko jest zdrowe, kiedy rodzina jest zdrowa. Dzięki niej dziecko może znieść nawet kataklizmy. Przecież rodzina istnieje od tysięcy lat. Pani sobie wyobrazi, przez co dzieci musiały przez te parę tysięcy lat przechodzić! Na szczęście jesteśmy wyposażeni w ogromną moc, którą czerpiemy z rodziny. Ta moc pozwala nam przetrwać napięcia, a nawet tragedie, takie jak śmierć rodziców czy porzucenie rodziny przez ojca. Wszystko to są nieszczęścia, które bardzo się przeżywa. Takie przeżywanie działa zresztą leczniczo. Przez tysiąclecia wykształciły się pewne rytuały, które pomagają dzieciom uporać się z najtragiczniejszymi wydarzeniami. Na przykład pogrzeb i związane z nim obrzędy gromadzą bliższych i dalszych krewnych. Wszyscy okazują sobie wiele serdeczności, dzielą się wspomnieniami, mogą się wspólnie wypłakać. Zdjęcia z pogrzebu wchodzą do skarbnicy rodu, ich przeglądanie po latach - z własnymi dziećmi i wnukami - skłania do refleksji, daje poczucie ciągłości, tworzy unikalny klimat rodziny. Jesteśmy tak skonstruowani, że potrafimy wybrnąć z sytuacji kryzysowych, żyć dalej i potem się zdrowo rozwijać. My, nasze dzieci, dzieci naszych dzieci, w sensie ciągłości pokoleń, trwałości rodziny, rodu.

Nie wszystkie rodziny przeżywają aż tak mocne doświadczenia.

Tak, ale napięcia, lęki, niepokoje rodziców są nieuniknione. Na przykład często, kiedy maluch zaczyna mówić, przestaje chodzić, bo jego mózg jest bardzo zaabsorbowany nową umiejętnością. Matka myśli: rany boskie, nóżki chore! - i leci z nim do lekarza. Później dwulatek protestuje: "Ja sam!", a nastolatek naturalną koleją rzeczy domaga się większej autonomii. Wreszcie dzieci wyfruwają z domu. Zdrowa rodzina daje sobie z tym wszystkim radę, chociaż niektóre procesy są bolesne. Tylko gdzie jest powiedziane, że nie mamy przeżywać bólu? Bez bólu, bez cierpienia nie przetrwalibyśmy tych tysięcy lat. To są naturalne zjawiska. Musimy przez to przejść i wyjść z tego bogatsi. Umożliwia nam to miłość i ciepło rodzinne. To są najważniejsze czynniki. A reszta to jest cudowanie.

Jednak nie każda rodzina potrafi wyjść zwycięsko z ciężkiej próby...

A co to znaczy, że nie potrafi? Nawet jak rodzina się rozpadnie, to nie jest powiedziane, że dziecko będzie miało zwichnięte życie. Przyjrzyjmy się jakiejkolwiek grupie ludzi, o których można powiedzieć, że odnieśli sukces. Założę się, że znajdą się wśród nich i dzieci rozwiedzionych rodziców, i półsieroty, i dzieci alkoholików... Pani powie na to: no dobrze, ale nie są tak szczęśliwi, jak by mogli. A kto powiedział, że mamy być wiecznie szczęśliwi? I jak zmierzyć i porównać poczucie szczęścia? Moim zdaniem to jest mamienie ludzi. Mamy się czasem cieszyć, a czasem cierpieć (w końcu dawno temu zostaliśmy wypędzeni z Raju). I jeśli się z tym zgodzimy, to naprawdę trudno udowodnić, że jakieś perturbacje rodzinne źle wpływają na przyszłe pokolenie. Nie mówię tu o patologii. No bo oczywiście, jak w rodzinie jest alkoholizm albo brak w niej miłości, to się musi odbić na dziecku.

A co to znaczy "zdrowa rodzina"?

Zdrowa to nie znaczy taka, która nie przeżywa żadnych napięć, bólu, konfliktów, lęków, tylko taka, która umie pokonywać trudności, przejść kryzys i wyjść z niego wzbogacona, potrafi się zaadaptować i przekazuje ładunek miłości i ciepła. Rodzina wierna swojej tradycji, a przy tym elastyczna. Ja wierzę, że to wystarczy. Oczywiście, potrzebny jest czasami pediatra czy nawet psycholog, którego można by się poradzić. No i trzeba czasem poczytać "Dziecko"... I jeszcze raz podkreślam: nie mówimy o patologii - o nerwicy natręctw, bulimii, uzależnieniach, przemocy. W takich razach profesjonalna pomoc jest niezbędna.

Niekiedy nam, dorosłym, trudno doszukać się we własnej rodzinie pozytywnych wartości...

Często nosimy w sobie poczucie krzywdy, np. że rodzice bardziej zajmowali się młodszą siostrą albo że ojciec był zbyt wymagający, ciągle krzyczał. I w takim przekonaniu trwamy nieraz przez całe lata. Ale w jakimś momencie, kiedy jesteśmy już bardzo (bardzo!) dorośli, możemy sobie uświadomić, że ten despotyczny ojciec przekazał nam coś niezwykle cennego. Że pod tą jego surowością kryło się gorące pragnienie, by zaoszczędzić nam swych własnych porażek, by nas ochronić przed światem, żebyśmy my osiągnęli więcej niż on czy jego ojciec. Ważniejsza staje się treść niż forma przekazu. I wtedy negatywny wizerunek ojca zaczyna blednąć. Zaczynamy go widzieć w snach jako tego, kto daje oparcie i mówi nam ważne rzeczy.

Człowiek nie w pełni dojrzały widzi rzecz jednostronnie: ja jestem ten pokrzywdzony Ale to nie znaczy, że wszyscy musimy przejść psychoterapię. Taka korekta, przejście progu drugiej dojrzałości, może się dokonać pod wpływem lektur, filmów, przeżyć, przemyśleń. I wtedy okaże się, że dostaliśmy skarb. Ojciec bywał przykry, niesprawiedliwy, bo coś tam mu w życiu nie wyszło. Ale tenże ojciec miał ojca, który mu coś cennego przekazał i on z kolei przekazał to nam. Dojrzałość polega właśnie na tym, żeby nie zastygać w poczuciu krzywdy, tylko odszukać ten ukryty skarb.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziecko 2/2002

Więcej o: