Jak długo dzieci nas potrzebują?

Z Zofią Milską - Wrzosińską, psychoterapeutką rozmawia Justyna Dąbrowska

Kiedyś pewien psycholog powiedział mi, że dzieci dzielą się na takie, które są przedwcześnie z gniazda wypychane i takie, które są tam zbyt długo przytrzymywane - co o tym sądzisz?

Bez przesady, większość rodziców zachowuje tu pewien umiar, jakoś sobie radzi. Ale zdarzają się też kłopoty. Można wyodrębnić dwie skrajne postawy -

nadopiekuńczą - kiedy rodzice nie dają dziecku swobody, chociaż ono mogłoby już wiele rzeczy robić samo, i nie-dość-opiekuńczą, kiedy je przedwcześnie skłaniają do samodzielności.

Najgorzej jest jednak, jeżeli obie postawy się zbiegną i dziecko w pewnych sprawach jest całkowicie ubezwłasnowolnione, a w innych traktowane jak dorosły. Cztero-, pięciolatek często nie może decydować o tym, co chce zjeść, a jednocześnie zostawia się go samego w domu, mówiąc: "Jesteś duży, nie ma się czego bać".

To gorsze niż nadopiekuńczość?

Tak, bo rodzice nadopiekuńczy wprawdzie ograniczają dziecku swobodę, ale za to otaczają je troską. Z kolei dziecko przynaglane do niezależności nie znajduje w rodzicach dość oparcia, ale za to jest bardziej zaradne. A w wariancie mieszanym ani nie dostaje oparcia tam, gdzie powinno, ani szansy na samodzielność tam, gdzie by tego chciało. Rodzice postępują tak jak im wygodnie. Więc dziesięciolatek ma zmywać naczynia, robić zakupy i wychodzić z psem, ale co ma rano włożyć, dyktuje mu mama.

A co powiesz o dzieciach, które biegają z kluczem na szyi albo godzinami siedzą same przed komputerem i telewizorem?

To skutek zapatrzenia rodziców we własną karierę. Czasem usprawiedliwiają swoją nieobecność względami materialnymi - ważniejsze jest dla nich, by dziecko miało w domu różne rzeczy (choćby właśnie ten komputer) niż ich samych - a czasem psychologicznymi. Powtarzają zasłyszany tekst, że lepiej, by dziecko miało matkę spełnioną zawodowo (cóż z tego, że dopiero po 9.00 wieczorem), niż gderającą i nieszczęśliwą. Że należy zadbać o swój rozwój, bo w sumie wyjdzie to dziecku na dobre.

A nie myślisz, że to dobrze dla dzieci, kiedy rodzice są zadowoleni z życia?

Myślę, że tak, tyle że dziecku naprawdę nie wystarcza, że rodzice poświęcą mu godzinę dziennie, i to wtedy, kiedy padają na nos i w gruncie rzeczy marzą, żeby się go pozbyć, żeby wreszcie poszło spać, a ono tymczasem próbuje wieczorem dostać od nich to wszystko, czego nie dostało w ciągu dnia.

Jeżeli ktoś się decyduje na dziecko, po czym okazuje się, że to dziecko niewiele go obchodzi, że kontakt z nim męczy, że on woli pracować 16 godzin na dobę - to coś tu jest nie w porządku...

Kłopot w tym, że często się nie decyduje, że dziecko się po prostu zjawia...

Niektórzy ludzie dokonują dziś świadomego wyboru - wolą nie mieć dzieci, bo chcą mieć czas na swoje życie. No i w porządku, to ich prawo. My mówimy o takich, którzy chcą mieć wszystko: karierę, przyjemności, dużo wolnego czasu, a tak przy okazji dziecko - żeby sobie rosło i dawało im dodatkowe poczucie sukcesu i spełnienia. A tu okazuje się, że trzeba jednak z czegoś zrezygnować.

Rodzice, którzy decydują się na dziecko, niezbyt lubią, kiedy mówi im się, że powinni mu poświęcić kawałek życia.

"Poświęcić" to może nie najlepsze słowo, bo kojarzy się z udręczoną Matką Polką. Chodzi tu raczej o zmianę, o przestawienie się na nowe wymagania, ale i na nowe przyjemności.

Młodym rodzicom jest ciężko, bo jeszcze nie oswoili się ze swoją nową rolą, brakuje im doświadczenia. Początki są najtrudniejsze. Ale mimo wszystko powinni mieć świadomość, że malutkie dziecko musi na co dzień być z kimś, kto je kocha.

Dlaczego to jest takie ważne?

Niemowlę jest zupełnie bezradne, nie potrafi samo zaspokoić swoich elementarnych potrzeb. W dodatku niezbyt jasno je komunikuje. Dlatego opieka nad nim jest wyczerpująca. Tylko osoba, która dziecko kocha, ma w sobie gotowość odpowiadania na jego potrzeby i tylko ona potrafi je właściwie odczytać. Nie w sposób mechaniczny (jak wtedy, gdy budzi się dziecko, bo przyszła pora karmienia, albo nie daje mu się jeść, bo jest głodne przed czasem), ale z głębokim wyczuciem. To jest pewne minimum, które się takiemu małemu ssakowi należy.

Jak długo powinien trwać okres, w którym dziecko ma stale przy sobie kochającą osobę?

Jak długo? Paradoks polega na tym, że im bardziej nasyci się miłością, kiedy jest malutkie, tym wcześniej zniesie krótkie rozstania. Jeśli przez pierwsze pół roku zdążyło zgromadzić zapasy miłości, opieki i troski, to w miarę gładko zniesie rozstanie na kilka godzin.

I można je zostawić na przykład z opiekunką?

Tak, tylko trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że opiekunka to może być osoba przyzwoita, uczciwa i sprawnie wykonująca swój zawód, ale ona nie jest od kochania. Ona nie musi kochać również dlatego, że może w każdej chwili odejść. Inaczej niż rodzice - tu ryzyko, że oni nagle znikną, jest jednak nieporównanie mniejsze. Dlatego oni właśnie są najlepszymi opiekunami. Dzieckiem powinny się zajmować osoby, które je kochają.

A babcia?

Tak, babcia też. Choć myślę, że dobrze, jeżeli dzieckiem zajmuje się głównie osoba, która sama mogłaby jeszcze urodzić. Babcia, nawet dosyć młoda, może źle znosić żywiołowość dziecka. Jak dwulatek zacznie stukać, walić piłką czy bębnić, to pewnie usłyszy: "Nie stukaj, nie hałasuj". A on jest właśnie w takim wieku, kiedy się stuka i hałasuje.

Więc babcia, choć kocha, stwarza jednak pewne ograniczenia, co nie znaczy, że w ogóle nie powinna zajmować się dzieckiem. Tylko raczej nie jako jego główna opiekunka.

Kiedy można oddać dziecko do przedszkola?

Jeżeli dziecko, które skończyło trzy lata, doznało bliskości z kimś, kto je kocha, to może pójść do przedszkola, ale tylko na parę godzin dziennie. Pobyt poza domem trzeba wydłużać stopniowo, dać czas na oswojenie. Nie może być tak, że chcemy się po prostu dziecka pozbyć - wrzucamy je do przedszkola o 7 rano, a odbieramy o 17, choć ono przedtem było z nami prawie cały czas. To jest dla niego szok.

A co z mniejszymi maluchami?

Nie oddałabym do przedszkola dziecka, które nie ma jeszcze trzech lat, chyba że to jest naprawdę sprawdzone przedszkole, bardzo kameralne, i tylko na 2-3 godziny. Ale i wtedy trzeba patrzeć, jak ono na to reaguje.

Jeśli chodzi o trzylatki, to na ogół znoszą przedszkole stosunkowo dobrze, bo i większość rodziców na tyle dobrze wywiązuje się ze swej roli, że rozwój emocjonalny dziecka przebiega bez większych zakłóceń. No i jeszcze jeden warunek - musi to być dobre przedszkole.

Co to znaczy "dobre przedszkole"?

Takie, w którym najważniejsze są potrzeby dzieci, a nie pań. Jeżeli widać, że dla przedszkolanek dziecko to zło konieczne, to przedszkole nie jest dobre.

Czasem matka mówi: "Odkąd mała chodzi do przedszkola, strasznie płacze, ale podobno to trzeba przetrzymać, przyzwyczai się". A powinna raczej sprawdzić, do czego mianowicie mała ma się przyzwyczaić. Jeżeli do tego, że traktują ją jak przedmiot, że atmosfera jest chłodna, a ludzie nieżyczliwi, to lepiej, żeby się nie przyzwyczajała. Różne są przedszkola, trzeba starać się znaleźć takie, które jednak będzie przyzwoite.

A może dziecko jeszcze nie całkiem do przedszkola dojrzało. Trzeba się temu przyglądać. Z trzylatkiem można przecież porozmawiać. Zapytać, dlaczego w szatni płacze, co się dzieje w przedszkolu, co mu najtrudniej znieść.

W takim razie na pewno nie jesteś entuzjastką żłobka.

O żłobkach myślę jak najgorzej. Zawsze mnie przerażało to, co robią pracujące matki we Francji. Tam kobiety zostawiają dwumiesięczne niemowlę u niańki, która ma pod opieką jeszcze inne maluchy. Odbierają je po pracy, czyli bardzo późno.

Jestem przekonana, że dziecka w takim wieku nie można oddawać nigdzie. Jeżeli kobieta decyduje się na dziecko, to jakiś czas ze swego życia musi mu poświęcić.

Ale powiedziałaś, że siedmiomiesięczne dziecko można zostawić z kimś na godzinę czy dwie.

Myślę, że nawet młodsze, byle nie na długo i nie z zaskoczenia. Nie może być tak, że kończy nam się urlop wychowawczy i od następnego dnia zatrudniamy jakąś panią, która będzie przychodziła na dziesięć godzin. Ale półroczne dziecko może mieć nianię, która zabiera je na spacer albo posiedzi przy nim od czasu do czasu wieczorem. Byle nie było tak, że ktoś obcy przejmuje nagle główną funkcję wychowawczą. Niania ma rodzicom pomagać, nie może ich zastępować.

A jaka powinna być niania?

Najlepiej, żeby to była stale ta sama osoba, uważnie wybrana. Nie można jej od pierwszego dnia zostawić samej z dzieckiem, trzeba zobaczyć, jak sobie z nim radzi, jak się do niego odnosi. Musimy jej też wyraźnie od razu powiedzieć, na czym nam zależy, a co jest absolutnie niedopuszczalne. Kiedy już dziecko zacznie zostawać z nianią samo, uważnie je obserwujmy.

Często matka jest tak znękana, że, jak się jej trafi w miarę przyzwoita niania, zaczyna na nią zrzucać coraz więcej obowiązków. Zajmowanie się dzieckiem jest bardzo męczące i łatwo ulec takiej pokusie. Tylko wtedy lepiej powiedzieć sobie otwarcie, że to będzie dziecko niani, nie nasze.

Wciąż podkreślasz, że decyzja o urodzeniu dziecka jest bardzo poważna.

Bardzo poważna, ale nie zawsze poważnie traktowana. Choć większość ludzi wie, że jak podejmuje współżycie seksualne bez antykoncepcji, to może urodzić się dziecko. I że nakłada to na nich pewne obowiązki natury moralnej. Że to jest odpowiedzialność.

I że wiążą się z tym pewne niewygody.

Nawet duże, chociaż z drugiej strony też duże radości.

A co potem? Dziecko ma już te trzy lata i rozumiem, że powinno się coraz bardziej usamodzielniać, coraz mniej trzymać matczynej spódnicy.

U małego dziecka obserwuje się dwie sprzeczne tendencje: chciałoby być tam, gdzie jest bezpiecznie i miło, i równocześnie pragnie podbijać nowe tereny, poznawać świat. Jeżeli wszystko przebiega dobrze i harmonijnie, to ono samo daje sygnały, że na przykład jest gotowe zejść do sklepu po bułeczki, choć jeszcze niedawno mówiło, że nie pójdzie, bo co ono powie tej pani i co będzie, jak ona o coś zapyta.

Aż wreszcie nadchodzi moment, że dziecko chce się sprawdzić. Że to, co jeszcze wczoraj było niemożliwe, jest teraz może trudne, ale właśnie przez to atrakcyjne. Bo dorosłość jest atrakcyjna i dziecko będzie się do niej zbliżać, stopniowo rezygnując z oparcia, jakie ma w nas. Cała sztuka polega na tym, żeby to dostrzec i uszanować, a przy tym nie pozwolić dziecku przeszarżować.

Ale jak dawkować dziecku samodzielność? Jak wydłużać tę smycz?

Na to nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Bo na przykład kiedy dziecko może samo jeździć na rowerze? Nie wiadomo - to zależy od tego, jak dobrze jeździ, jakie to jest osiedle i czy ono samo jest uważne i przytomne. Za każdym razem musimy to wszystko rozważyć. Nie można stwierdzić kategorycznie, że już od tego momentu powinno ...

... samo chodzić po ulicy. To jest taki ważny krok, kiedy mama przestaje odprowadzać do szkoły.

No więc właśnie, ale to zależy choćby od tego, ile po drodze jest przejść bez świateł. Musimy oszacować realne ryzyko. Bo to nie tak, że świat jest bezpieczny, a tylko my ulegamy własnym nieracjonalnym lękom. Może naprawdę w naszej dzielnicy jest niebezpiecznie.

Ale bywa i tak, że boimy się na wyrost i odmawiamy dziecku prawa do czegoś, czemu mogłoby sprostać. Nie ma tu żadnych gotowych recept, żadnych prostych rozwiązań. Trzeba się bać o dziecko, obserwować je, oceniać, co ono może, a czego nie, ale też patrzeć na siebie i sprawdzać, czy aby nie za bardzo się boimy, albo przeciwnie - czy nie szarżujemy, bo chcemy, żeby dziecko prześcignęło rówieśników w dorastaniu.

A co się może kryć za takim przesadnym lękiem?

Nasz lęk po części bierze się stąd, że towarzyszyliśmy dziecku od samego początku, a wtedy było naprawdę zupełnie bezbronne i wymagało od nas ciągłej uwagi i opieki. Ten obraz mocno w nas zapada, psychologiczne nie nadążamy za rozwojem dziecka. Bo choć był to okres trudny, wyczerpujący, dawał nam wiele satysfakcji. Czuliśmy się potrzebni i to nadawało naszemu życiu sens.

A może w ogóle boimy się życia; w domu można było dziecko przed wszystkim uchronić, pozakładać nakładki na ostre kanty, zaślepić gniazdka itd., a teraz ono ma wyjść w szerszy świat, gdzie nasza kontrola już nie sięga...

... są jacyś obcy ludzie...

tak, a oni przecież nie obronią, nie uchronią. Czy w takim przedszkolu upilnują? Nie upilnują, nie rozbiorą, dziecko się zgrzeje, wyjdzie na mróz, i co? Kiedy świat wydaje nam się groźny, próbujemy wykroić sobie z niego bezpieczny światek, a dziecko w pewnym momencie chce się z niego wyrwać, pójść dalej.

Jest jeszcze jeden rodzaj niepokoju. Trudno nam się czasem pogodzić z tym, że w życiu dziecka pojawiają się inne ważne osoby. Przychodzimy do przedszkola, a ono siedzi u pani na kolanach. I budzi się w nas zwyczajna zazdrość. Albo zwątpienie: jak to, to ja mu nie wystarczam? Widocznie nie jestem dobrą matką.

Czy to dotyczy kobiet sfrustrowanych w innych dziedzinach życia?

Niekoniecznie. Także tych, którym wszystko wychodzi. Mają udany związek z mężczyzną, sukcesy w pracy i dziecko, dla którego chcą być całym światem. Bo tak pojmują swoją rolę. A przecież fakt, że dziecko się rozwija, wcale nie podważa ich kompetencji.

Bo dziecko śmiałe, to dziecko zdrowe?

Jeżeli dziecko chce się mierzyć z nowymi zadaniami, to znaczy, że widzi w świecie jakąś atrakcyjną obietnicę. Trzeba oczywiście sprawdzać, czy aby nie przecenia swoich możliwości, czy na pewno zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale musimy też mieć pewne zaufanie do jego możliwości.

Dziecko 3/2000

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.