Ostatnio na portalu Cafe Mom pojawiła się dramatyczna historia pewnej pary, która straciła swoje dziecko zaledwie kilka godzin po porodzie. Wszystko przez to, że szpital położniczy, w którym miała rodzić, miał pełne obłożenie.
Chelsea Wootton z Wielkiej Brytanii miała mieć wywoływany poród w 41. tygodniu ciąży. Dzień wcześniej poczuła się gorzej i zaczęła odczuwać skurcze. Zdecydowała wraz z mężem, aby udać się do szpitala. Kiedy przybyli do Birmingham City Hospital, odesłano ich do domu z powodu braku miejsc w szpitalu i poproszono, aby ciężarna przyjechała dzień później, tak jak to początkowo zaplanowano.
Zaledwie dwie godziny później odeszły jej wody. Nie chciała czekać i ponownie udała się do szpitala. Została przyjęta na oddział i poprosiła o cesarskie cięcie, jednak odmówiono jej. "Ciągle próbowałam rozmawiać z lekarzami i prosiłam o cesarskie cięcie, ale czułam, że wciąż mnie ignorują i nie jestem dla nich najważniejsza. Dopiero gdy pojawiły się obawy dotyczące tętna małej, poczułam, że nasza opieka jest priorytetem" - powiedziała ciężarna i dodała:
Wtedy było już za późno.
Zobacz: Opisała swój długi i bardzo trudny poród. "Nikt nie jest w stanie przygotować się na taki ból"
Następnego dnia, kiedy lekarze sprawdzili szyjkę kobiety, odkryli, że jej wody płodowe są zielone. Oznaczało to, że odpływający płyn owodniowy był zabarwiony smółką - ciemnozieloną substancją pochodzącą z przewodu pokarmowego płodu. Zwykle smółka powinna być oddawana po porodzie jako pierwszy stolec dziecka, jednak czasami, zwłaszcza kiedy płód jest poddany silnym bodźcom (niedotlenieniu) w macicy, bądź w przypadku ciąży przenoszonej, smółka zostaje wydalona do płynu owodniowego. Takie zabarwienie sugerowało jedno - stan zagrożenia życia płodu. Lekarze od razu przeszli do działania. Dziewczynka przyszła na świat przy pomocy kleszczy. Niestety z powodu niedotlenienia i sepsy przeżyła zaledwie 35 godzin.
Rodzice nie mogą pogodzić się ze śmiercią dziecka i tym, jak zostali potraktowani. Dyrektor szpitala osobiście spotkał się z rodzicami i przeprosił za podejście pracowników, jednak Chelsea Wootton nie chciała z nim dłużej rozmawiać. Wraz z mężem postanowiła pozwać szpital. Choć wiedzą, że życia ich córki już nikt nie przywróci, mają nadzieję, że placówka poniesie konsekwencje i już żadna ciężarna więcej nie ucierpi.