W schronie Alisa uczyła mamę polskiego. "Wieczorami wieszaliśmy na telewizorze szmatkę, żeby posłuchać wiadomości"

Klaudia Kolasa
Alisa Szmarowa podczas bombardowań chciała zająć myśli mamy nauką polskiego. Nagranie, na którym kobieta wypowiada: "Nazywam się Kowalski, miło mi", bije rekordy popularności. - Nie mieliśmy prądu, bombardowania były bardzo silne i psychicznie nie mogliśmy tego znieść - opowiada Alisa w rozmowie z eDziecko.pl.

Więcej wiadomości na temat sytuacji w Ukrainie przeczytasz na Gazeta.pl.

Klaudia Kolasa: Co się wydarzyło, kiedy pierwszy raz ukryliście się w podziemiach?

Alisa Szmarowa: Usłyszeliśmy serię wybuchów. Jesteśmy z Czernihowa, to miasto znajduje się na północy, i graniczy zarówno z Rosją, jak i Białorusią. Gdy w 2014 roku wybuchła wojna na wschodzie Ukrainy, moi rodzice wyremontowali piwnicę. Tak na wszelki wypadek. Jak widać – nie na próżno. Zbiegliśmy na dół. W tamtym momencie nie mieliśmy tam nic: nie było gdzie usiąść, nie było światła, wokół nas stało mnóstwo słoików i innych rzeczy, które trzyma się w piwnicy. Staliśmy tak w ciemności i nasłuchiwaliśmy. 

Jak długo to trwało? 

Pierwsza seria wybuchów skończyła się po około 5-10 minutach, ale byliśmy przerażeni i zdezorientowani. Nie mogliśmy uwierzyć, że to prawda. Czekaliśmy tam przynajmniej przez godzinę. 

Eksplozje były daleko od waszego domu? 

Dość daleko, ale syreny alarmowe bardzo głośno wyły i to potęgowało niepokój. 

Co się działo później? Jak wyglądało wasze życie? 

Kupiliśmy jedzenie na co najmniej tydzień, więc nie musieliśmy wychodzić z domu. Każdy nowy dzień był podobny do poprzedniego: syreny, bieganie do piwnicy, oglądanie i czytanie wiadomości.  Dzwoniliśmy do naszych przyjaciół i krewnych, aby upewnić się, że żyją i są w bezpiecznym miejscu.

Później syreny wyły coraz częściej, więc nie mogliśmy spać więcej niż 3-4 godziny dziennie. Kładliśmy się w ubraniach, żeby nie tracić czasu na przebieranie. Wieczorami w ciemności wieszaliśmy na telewizorze szmatkę, żeby posłuchać wiadomości. Światło z ekranu nie było wtedy widoczne przez zasłony. 

Opublikowałaś na TikToku nagranie, na którym pokazujesz, że podczas tych godzin w piwnicy, twoja mama uczyła się polskiego. Skąd ten pomysł? 

Przed wojną moi rodzice byli właścicielami czterech szkół językowych w Czernihowie. Obecnie są częściowo zniszczone. Od 2013 roku setki uczniów uczęszczały tam na lekcje polskiego. Mieliśmy podręczniki, ja sama się z nich uczyłam i dzięki temu później dostałam się na studia w Warszawie. Moja mama zna sześć języków obcych, jest poliglotką. Pomyślałam, że ucząc ją polskiego, odwrócę jej uwagę od wojny i stresu. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, czy opuścimy miasto. Chcieliśmy zostać, ale mimo to zaczęłyśmy naukę, na wypadek gdybyśmy uciekły do polskich znajomych.

Wyobrażam sobie, że w takiej sytuacji trudno skupić się na czymkolwiek. Jak wyglądała ta nauka? 

Na początku po prostu znalazłam i zaniosłam podręczniki do piwnicy. Wstawiliśmy tam lampę. Kiedy mama próbowała czytać i robić ćwiczenia na kolanie, przypomniało mi się, że mamy w garażu mały stolik kawowy. Znieśliśmy go razem z tatą, żeby mamie było wygodnie. Jestem nauczycielką języków obcych, więc wiedziałam, jak uczyć mamę. Za każdym razem, gdy zbiegaliśmy do piwnicy, mama pisała i czytała dialogi, robiła ćwiczenia. 

W którym momencie zdecydowaliście się jednak opuścić miasto? 

Byliśmy w naszym mieście przez dwa tygodnie. Nie mieliśmy prądu, bombardowania były bardzo silne i psychicznie nie mogliśmy tego znieść. W pewnym momencie skończył się dostęp do wiadomości. Telewizor przestał działać, musieliśmy oszczędzać baterie w komórkach. Wiedzieliśmy, że wielu znajomych wyjeżdża z miasta. To była szybka i spontaniczna decyzja. Przeczytaliśmy, że wojska rosyjskie są bardzo blisko Czernihowa i mogą zablokować ostatnie wyjście z naszego miasta.

Kiedy mój szkolny znajomy próbował wyjechać z miasta samochodem, Rosjanie zastrzelili jego matkę. On został ranny. Jak się o tym dowiedziałam, wiedziałam, że zostało niewiele czasu i musimy uciekać. Dzień, w którym wyjechałyśmy, był najstraszniejszym dniem w moim życiu. 

Co się działo? 

Czernihów jest jednym z nielicznych miast, w których nie było pociągów ewakuacyjnych. Mogłyśmy czekać na wolontariuszy, albo wyjechać prywatnym samochodem. Wzięłyśmy z mamą jeszcze trzy inne osoby, kota i ruszyłyśmy. Musiałyśmy przejechać przez most, który teraz jest już zniszczony. Był korek. Czekałyśmy na sygnał od żołnierzy, że droga jest bezpieczna i można jechać. Kiedy go dostałyśmy, moja mama nacisnęła gaz. Jechała bardzo szybko. Bałyśmy się, że na drodze będą miny. Wiedziałyśmy, że dużo osób zostało rozstrzelanych w czasie ucieczki. Bałyśmy się snajperów. Jechałyśmy przez wsie i pola od punktu kontrolnego do punktu kontrolnego, gdzie nasi żołnierze wskazywali nam najbezpieczniejszą drogę. Informacje zmieniały się co godzinę. 

Przed wojną podróż do Kijowa z mojego miasta zajmowała nam 1,5 godziny, wtedy jechałyśmy cztery godziny. Moja mama prowadziła przez 13 godzin i dowiozła nas do bezpiecznego miejsca w centralnej części Ukrainy. Jest moją bohaterką! 

Czyli teraz wciąż przebywacie w Ukrainie? 

Byłyśmy tam około dwóch tygodni, potem wyjechałyśmy. Dźwięk syren alarmowych bardzo źle na nas działał. Psychicznie nie mogłyśmy tego znieść.

Dwa tygodnie przed wybuchem wojny wybrałam się ze znajomymi na kilka dni do Zakopanego na narty. Nie wyobrażaliśmy sobie nawet, że po tym wybuchnie wojna. Teraz jedna z przyjaciółek z tego grona jest z rodziną w Mariupolu. Pojechała tam, żeby zabrać rodzinę do bezpiecznego miejsca. Wszyscy bardzo się o nią martwimy. Mamy nadzieję, że w końcu ucieknie. Przez około dwa tygodnie nie było z nią kontaktu, ale kilka dni temu udało mi się z nią porozmawiać. Sytuacja w Mariupolu jest bardzo trudna. 

Napisałaś w swoim poście "Polacy, nigdy nie zapomnimy o waszym wsparciu"...

Polacy i rząd zrobili tak wiele, aby pomóc Ukrainie! Widzę ogromne wsparcie Polaków w całej przestrzeni internetowej! Polskie miasta wieszają ukraińskie symbole, polscy wolontariusze wysyłają tony pomocy humanitarnej na Ukrainę, Polacy zapraszają ukraińskich uchodźców do swoich domów, dają im ubrania, karty telefoniczne, jedzenie. My, Ukraińcy, jesteśmy za to ogromnie wdzięczni. 

Mamy duże szczęście, że sąsiadujemy z takim wspaniałym krajem. Dziękujemy wam Polakom za wsparcie i za to, że jesteście z nami solidarni. Naprawdę doceniamy to i spodziewamy się lepszych czasów.

O czym teraz marzysz? 

Marzę o spokojnym niebie nad głową i ojczystą ziemią pod stopami. Modlę się, aby wojna szybko się skończyła, abyśmy mogły wrócić do naszego kraju i odnawiać nasze miasto, które jest częściowo zniszczone. Wtedy z wielką radością zaprosimy wszystkich Polaków, pokażemy wam uroki naszego wspaniałego kraju! Jak mówią u nas: "Dobrze być w gościach, ale w domu jest lepiej".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.