"Okazało się, że całe życie można zmieścić w walizce". Ukraińska fotografka pokazała codzienność w czasie wojny

- Mój czteroletni synek lubi bawić się w superbohatera, ratować świat. Jest przekonany, że dobrzy bohaterowie zawsze wygrywają. Pewnego dnia powiedział: "Mamo, jestem gotowy bronić Ukrainy". Uświadomił mi, że chyba naprawdę jesteśmy narodem niezwyciężonym, skoro nawet dzieci chcą strzec własnego państwa - mówi ukraińska fotografka Viktoriia Dudar.

Więcej ważnych wiadomości z Ukrainy znajdziesz na głównej stronie Gazeta.pl.

Jaki był Twój świat przed 24 lutego?

Mieszkaliśmy w zwyczajnym, dwupokojowym mieszkaniu w wieżowcu w Równem. Często spieszyłam się do pracy, robiłam zdjęcia, dużo zdjęć. Mieliśmy fantastycznych sąsiadów, pomagaliśmy sobie, żyliśmy prawie jak rodzina. Spędzaliśmy z synem i mężem mnóstwo czasu razem, bawiliśmy się, planowaliśmy przyszłość.

Pamiętam, że dla spokoju ducha, dzień przed 24 lutego, napisałam sobie listę rzeczy, które warto byłoby włożyć do torby w sytuacji niebezpieczeństwa. Ale nawet wtedy miałam nadzieję, że nie będę jej potrzebować.

Na zdjęciu: mąż i syn Viktorii
Na zdjęciu: mąż i syn Viktorii fot. Viktoriia Dudar

I przyszła noc, która zmieniła Wasze życie.

Mój mąż był wtedy w pracy. Między czwartą a piątą usłyszałam niewiarygodny huk. Miałam wrażenie, że nad moim dachem przelatują samoloty – jeden po drugim. Puls wyraźnie przyspieszył, czułam bardzo wyraźnie, że zbliża się niebezpieczeństwo. Mój synek Jarosław obudził się, przyszedł do mnie i poprosił tylko, żeby go przytulić. Strasznie drżały mi wtedy ręce, ale starałam się zachować dla niego spokój.

O 7 rano zadzwoniła do mnie siostra i powiedziała, że rosyjskie wojska rozpoczęły w nocy inwazję na nasz kraj na ogromną skalę. Nie mogłam dojść do siebie po tym, co usłyszałam. Przez kilka minut moje ciało było sparaliżowane. Siedziałam i nie mogłam się ruszyć.

Później włączyłam telewizor, obejrzałam wiadomości, dowiedziałam się o atakach rakietowych na różne ukraińskie miasta. Na ulicach wybuchła panika. Przyznaję, że sama dałam się jej ponieść. Patrzyłam przez okno, jak ludzie ustawiają się w ogromne kolejki do bankomatów i sklepów spożywczych. Niektórzy pospiesznie ładowali walizki do samochodu, inni nieśli wielkie paczki do domu.

Kiedy zdecydowałaś, że wyjedziesz na wieś, do rodziców?

Praktycznie od razu. Wydawało mi się, że tak będzie bezpieczniej. Nerwowo biegałam po mieszkaniu i pakowałam potrzebne rzeczy.

Teraz, kiedy o tym myślę, rozumiem, że spanikowałam, że nie było warto. W sytuacjach stresowych warto zachować równowagę. To o tyle ważne, że przecież mam małe dziecko i powinnam być spokojna dla niego. Ale moja głowa nie była gotowa na wieści o wojnie. To był prawdziwy szok. Na to nie da się przygotować.

Ze względu na problemy z zasięgiem nie mogłam dodzwonić się do męża, który cały czas był w pracy. W głowie rysowałam już najgorsze scenariusze. Strasznie się bałam, że stracę kontakt z rodziną, że nie będę mogła powiedzieć, gdzie jesteśmy z synem.

Na zdjęciu: babcia Viktorii
Na zdjęciu: babcia Viktorii fot. Viktoriia Dudar

Co pakuje się w takiej sytuacji do torby?

Zabrałam tylko niezbędne rzeczy: dokumenty, lekarstwa, ciepłe ubranka dla Jarosława. Ponieważ nie mamy własnego samochodu, musieliśmy poprosić naszego przyjaciela, żeby po nas przyjechał, ale nie mógł zatankować samochodu, bo na stacjach benzynowych były olbrzymie kolejki. Pamiętam, że te godziny czekania na niego wydawały się trwać wiecznie. Patrzyłam na mojego synka, który spokojnie się bawił i starałam się opanować emocje.

A co zabrał Twój syn?

Jarosław uwielbia superbohaterów. Zabrał tylko swoje ulubione postaci z Psiego Patrolu. W tej bajce psy są odważnymi ratownikami i pomagają innym w potrzebie. Mają specjalne wyposażenie, które pomaga im latać albo przeprowadzać akcje ratunkowe pod wodą.

Resztę zabawek zostawił, bo myślał, że tylko na chwilę wyjeżdżamy z miasta.

Powiedziałaś mu dlaczego musicie wyjechać?

Kiedy patrzył na moje zdenerwowanie, od razu wyczuł, że coś się stało. Nie wiem co mnie do tego skłoniło, ale momentalnie postanowiłam powiedzieć mu prawdę. Tłumaczyłam, że martwię się tym, co dzieje się w Ukrainie. Opowiedziałam coś na kształt bajki. Że zły rosyjski bohater imieniem Putin chce zająć nasz kraj, wypowiedział wojnę i wysłał swoich żołnierzy. Próbowałam też przekonać synka, żeby się nie martwił, bo jest ze mną bezpieczny i że chronią nas dobrzy wojownicy o wielkich sercach.

Kiedy mój syn wysłuchał historii, zapytał, dlaczego ktoś właściwie chce zagarnąć Ukrainę, czy nasi żołnierze będą wystarczająco silni, żeby pokonać złych bohaterów, czy będę go bronić i nigdy nie zostawię. Przytulałam syna, ledwo powstrzymywałam łzy i zapewniłam go, że nic nam nie będzie, że zawsze będę blisko.

Na zdjęciu: Viktoriia z synem
Na zdjęciu: Viktoriia z synem fot. Viktoriia Dudar

U rodziców poczułaś się bezpieczniej?

Kiedy dojechałam na wieś do rodziców, nie było takiej paniki jak w mieście. Ale i tak całe dnie spędzałam na oglądaniu wiadomości, a w nocy nie mogłam spać. Właściwie każdy hałas dochodzący z ulicy był dla mnie przerażający. Mój syn często się budził, a ja musiałam brać środki uspokajające, bo nie radziłam sobie z emocjami.

Pierwszego dnia bawiliśmy się z Jarosławem w schron pod stołem. Musiałam mu tłumaczyć, dlaczego trzeba się ukryć w razie niebezpieczeństwa. I to mój synek wtedy mnie pocieszał. Tłumaczył, że będzie mnie chronił i nie muszę się niczego bać. Że jeśli zaczną do nas strzelać to przecież schowamy się pod stołem i wszystko będzie dobrze.

Umierałam też ze strachu o męża.

Na zdjęciu: matka i syn Viktorii
Na zdjęciu: matka i syn Viktorii fot. Viktoriia Dudar

Który został w Równem…

Tak, bardzo się o niego martwiłam. On sam starał się zachować spokój – pomagać sąsiadom, zorganizować schron w naszym budynku. W Ukrainie trwa powszechna mobilizacja i wszyscy mężczyźni, którzy nie stracili pracy z powodu wojny i nie dostali jeszcze powołania, mają kontynuować pracę. Mój mąż pracuje cały czas na poczcie, codziennie utrzymywaliśmy kontakt.

Rankiem 25 lutego w lotnisko w Równem uderzył pocisk. W mieście wprowadzono godzinę policyjną, wyły syreny alarmowe. I chociaż to teoretycznie zachodnia część Ukrainy – bezpieczniejsza, to czasem zdarzają się tam ostrzały rakietowe, bombardowana jest infrastruktura wojskowa, składy ropy. Wskutek ataku na wieżę telewizyjną pod Równem zginęło 21 osób. 

Zobaczyliśmy się z mężem dopiero w marcu, kiedy Jarosław skończył cztery latka.

Jak wyglądały jego urodziny?

Nie mógł się ich doczekać, a ja chciałam, żeby swoje święto mimo wszystko zapamiętał pozytywnie. Upiekłam jego ulubione ciasto czekoladowe, kupiłam balony, spakowałam prezenty. Kiedy zdmuchiwał świeczki na torcie, powiedział, że ma jedno życzenie: "żeby wszyscy ludzie byli dobrzy".

Syn Viktorii skończył w marcu cztery latka. Mama starała się, aby mimo wszystko zapamiętał swoje urodziny dobrze
Syn Viktorii skończył w marcu cztery latka. Mama starała się, aby mimo wszystko zapamiętał swoje urodziny dobrze fot. Viktoriia Dudar

Wszyscy byliśmy zaskoczeni, bo on jest jeszcze taki młody i tak dużo już rozumie. Wiem, że mój syn czuje, że świat pilnie potrzebuje dobroci i miłości.

Jarosław zadaje Ci pytania o wojnę?

Dzieci wiedzą co się dzieje, nawet jeśli mieszkają w części Ukrainy, gdzie nie ma intensywnych działań wojennych. Czasem rodzice postanowili im nic nie mówić, chcąc ratować ich psychikę. A przecież one i tak znają prawdę. Czują, słyszą rozmowy dorosłych, widzą ich obawy.

Od czasu, kiedy powiedziałam synowi, co się dzieje, nie wróciliśmy do tego tematu. Ale czasem, kiedy się bawi, zdarza mu się zadać pytanie, dlaczego źli żołnierze strzelają do przedszkoli i szkół. Dlaczego ludzie muszą się ukrywać, kiedy wyją syreny i kiedy wygra Ukraina.

Jarosław lubi bawić się w superbohatera, ratować świat, jak postaci z Psiego Patrolu. Jest przekonany, że dobrzy bohaterowie zawsze wygrywają. Pewnego dnia powiedział: "Mamo, jestem gotowy bronić Ukrainy". Uświadomił mi, że chyba naprawdę jesteśmy narodem niezwyciężonym, skoro nawet dzieci chcą strzec własnego państwa.

Pewnego dnia musiałaś zejść do schronu.

23 marca wróciłam do Równego. Ulice były zatłoczone, tętniące życiem. Ale wieczorne eksplozje i syreny skutecznie przypomniały mi o wojennej rzeczywistości. Wtedy też musiałam ukryć się w schronie, który znajdował się pod naszym wieżowcem. 

Byłam bardzo zaskoczona, bo pierwszą osobą, która zeszła na dół i otwierała nam wszystkim drzwi był mój sąsiad Anton, siódmoklasista. Miałam wrażenie, że jest dumny, że ma tak ważną rolę. Był bardzo spokojny, pewny siebie. Zapytałam go, czy boi się eksplozji. Uśmiechnął się do mnie i powiedział, że nie. Mam wrażenie, że chłopiec chciał być trochę jak jego starszy brat, który broni teraz Ukrainy w bardzo niebezpiecznych miejscach. 

W czasie alarmu do schronu schodzą głównie kobiety z dziećmi. Tej nocy dzieci mojego sąsiada spały na prowizorycznym łóżku. Zapadło mi w pamięć, jak babcia starannie poprawiała ich kołdry.

Kobiety głośno rozmawiały o wojnie. Niektóre o swoich synach, którzy zaciągnęli się do wojsk obrony terytorialnej, inne o znajomym mężczyźnie, który zgłosił się na ochotnika na front i zginął. A później jedna z kobiet przypomniała sobie, co usłyszała od położnej, kiedy urodziła 22 lata temu syna. "Znowu chłopiec, chyba szykuje się wojna". Rzeczywiście, tamtego roku wskaźnik urodzeń chłopców był wyższy niż dziewcząt. 

Schron w wieżowcu Viktorii
Schron w wieżowcu Viktorii fot. Viktoriia Dudar

Czujecie wsparcie prezydenta?

Mieliśmy pecha z sąsiadem-agresorem, ale też niesamowite szczęście do prezydenta. Jest bohaterem w oczach milionów Ukraińców, wzorem do naśladowania, ufamy mu.

Podziwiam jego odporność i odwagę, Wołodymyr Ołeksandrowicz Zełenski kocha swój kraj i naród. Wiem, że będzie bronił Ukrainy do końca.

Nie schował się w bunkrze, nie uciekł z państwa, choć jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jest z ludźmi w chyba najtrudniejszym okresie w naszej historii. Czuję, że ból każdego Ukraińca jest jego osobistą tragedią. 

Kilka lat temu przeczytałam wywiad, w którym Zełenski powiedział, że jeśli zostanie prezydentem, najpierw będzie osobą, na którą wszyscy będą narzekać, później nauczą się szanować, a na końcu płakać, kiedy będzie odchodził. Wydaje mi się dziś, że te słowa były prorocze.

Wierzysz jeszcze, że da się dotrzeć do Rosjan popierających Putina?

Brakuje mi już dla nich słów. Jeszcze miesiąc temu miałam nadzieję, że uda się przekonać tę część społeczeństwa, pokazać jej prawdę, okrutne konsekwencje rosyjskiego ataku na Ukrainę. Ale teraz tej nadziei już nie mam.

Nie chcę rozmawiać z tymi, którzy nie potrafią słuchać, jeśli w zamian dostaję tylko agresję i ślepe przekonanie o racji Putina. Mamy dość tej ślepoty, jest między nami ogromna przepaść, a okrucieństwa dokonywane przez rosyjskich żołnierzy sprawiają, że ta przepaść jest nieskończona.

W życiu każdy dokonuje wyborów, za które będzie odpowiedzialny. Ci, którzy nie wierzą, że mamy wojnę, którzy usprawiedliwiają zbrodnicze rządy Putina i milcząco popierają przemoc w Ukrainie - już dokonali wyboru. Jestem pewna, że kiedyś ci Rosjanie przejrzą, ale wtedy będzie już za późno. Za późno przede wszystkim dla nich.

Bierzesz pod uwagę wyprowadzkę z Ukrainy?

Obwód rówieński jest póki co stosunkowo bezpiecznym obszarem, prawdopodobnie dlatego nie brałam jeszcze pod uwagę wyjazdu za granicę. Teraz ważne jest dla mnie, aby być blisko mojej rodziny. Chyba nie potrafiłabym spokojnie spać w innym kraju ze świadomością, że wszyscy moi bliscy zostali w Ukrainie. Myślę, że potrzebujemy być teraz razem, czuć wzajemne wsparcie. i.

Oczywiście po wieściach z Buczy, Borodzianki, Irpienia, Mariupola, pojawia się strach, jak wielkie niebezpieczeństwo może nas czekać. Moja siostra powiedziała nawet, że nie wrogich pocisków boi się najbardziej, a okrucieństwa rosyjskich okupantów, którzy stracili dla niej ludzką postać. 

Jeśli sytuacja się pogorszy, w każdej chwili będę mogła wyjechać z synem do Francji. Mam jednak nadzieję, że jeśli kiedykolwiek będziemy musieli wyjechać - pojedziemy tylko jako goście, nie jako uchodźcy.

Wiesz, kiedy w lutym zamykałam drzwi naszego mieszkania, pomyślałam sobie, że to może być ostatni raz. Okazało się, że całe życie można zmieścić w jednej walizce. Wojna wdarła się do naszych domów tak niespodziewanie, że teraz wielkim luksusem jest mieć plany czy marzenia. Możemy liczyć tylko na to, co dzieje się teraz. Mimo to, kocham moje życie. A szczęśliwych wspomnień związanych z moją rodziną, żadna wojna nie jest w stanie mi odebrać. 

'Okazało się, że całe życie można zmieścić w walizce'
'Okazało się, że całe życie można zmieścić w walizce' fot. Viktoriia Dudar

***

Więcej zdjęć Viktorii znajdziecie na jej Instagramie.

Więcej o: