Przyjęli pod swój dach mamę z czwórką dzieci. "Rozpłakała się ze zmęczenia i wdzięczności"

Gabriela i Roman mają duże, dwupoziomowe mieszkanie. Gdy Rosja napadła na Ukrainę, od razu zaczęli myśleć, jak mogą pomóc uciekającym ludziom. "W pierwszej chwili pomyślałam o wszystkich kobietach w ciąży, które właśnie teraz, zamiast szykować wyprawkę dla swoich dzieci, muszą pakować torbę i uciekać, nie wiedząc, gdzie rozpocznie się ich akcja porodowa".

Maja Kołodziejczyk:  Kiedy pojawiła się myśl, aby pomagać, udostępniając uchodźcom miejsce do spania we własnym domu?

Gabriela Kawęczyńska: Była to naturalna reakcja zaraz po tym, kiedy dotarły do nas informacje o ataku wojsk rosyjskich na Ukrainę. Zrobiliśmy naradę z najbliższą rodziną i zaczęliśmy się zastanawiać, w jaki sposób możemy pomóc. Ustaliliśmy, że poza wsparciem finansowym i produktowym wielu zbiórek, które masowo zaczęły powstawać, możemy wyciągnąć rękę do tych, którzy w ciągu kilku godzin musieli uciekać z domów, bez konkretnego celu, często bez żadnych rzeczy.

Mamy to szczęście, że posiadamy mieszkanie dwupoziomowe, którego na co dzień nie wykorzystujemy w całości. Od razu zabraliśmy się za przygotowanie górnego piętra dla potencjalnych potrzebujących. Nie wiedzieliśmy, czy ktoś do nas trafi, w jaki sposób skontaktować się z kimś, kto ucieka, dlatego zapisaliśmy się do kilku grup za pośrednictwem Facebooka z propozycją noclegu, opieki lekarskiej, wyżywienia i zapewnienia najpotrzebniejszych rzeczy dla 4-5 osób. Podziałało.

Więcej artykułów na temat sytuacji na Ukrainie znajdziesz na stronie Gazeta.pl.

Zobacz wideo Cerekiew karmi ochotników z obrony terytorialnej w okolicy Kijowa. Z pieśnią na ustach

W jaki sposób skontaktowała się z tobą Nazokat? Skąd uciekała, jakie ma za sobą przejścia i gdzie ostatecznie zamierza dotrzeć?

Odezwała się do nas Milena - kobieta, która znalazła numer telefonu mojego męża na jednej z grup. Powiedziała, że o 4:00 rano przywieźli do jej domu z dworca kolejowego muzułmańską rodzinę: mamę (Nazokat) z czwórką dzieci (Fatima, Abu Bakr, Celima, Hanifa), ale nie mają warunków mieszkaniowych, żeby pomóc im na dłużej. Słysząc, że spędzili dwie doby na granicy, nie zastanawialiśmy się i od razu zorganizowaliśmy dla nich transport do naszego mieszkania. Po godzinie 12:00 Nazokat z rodziną była już u nas. Od razu po wejściu rozpłakała się ze zmęczenia, bezsilności i wdzięczności. Ma za sobą traumatyczne przeżycia sprzed ponad 12 lat, a kolejna ucieczka na pewno przywołała wspomnienia z przeszłości.

Nazokat urodziła się w Uzbekistanie i tam założyła rodzinę. Niestety w czasach sowieckich, muzułmanie żyjący na tamtym obszarze, byli poddawani intensywnej rusyfikacji. Wyznawcy islamu ulegali ostrym represjom, a sam rząd promował antyreligijne ruchy. Za brak posłuszeństwa groziło wygnanie. Tak niestety było w przypadku Nazokat i jej rodziny. Uciekli do Białej Cerkwii (Biła Cerkwa) w Ukrainie i spokojnie żyli tam przez ostatnie 11 lat. Niestety, w ubiegłym roku opozycja z Uzbekistanu złapała męża Nazokat i zamknęła go w więzieniu w Taszkencie. Nazokat została sama – tamto wydarzenie odcisnęło mocne piętno na jej psychice – od czasu kiedy zabrano jej męża, walczy z depresją. Mówi, że chce być w kraju, gdzie nie będzie prześladowana z powodu swojej religii i o nic więcej nie prosi. Postanowiliśmy jej pomóc osiągnąć ten cel.

Jaki goście zza granicy i ich dzieci odnajdowali się w nowym otoczeniu?

Pierwszą dobę Nazokat wraz z koleżankami przespała. Były tak wycieńczone samodzielną ucieczką z dziećmi, brakiem poczucia bezpieczeństwa, brakiem konkretnego celu i zimnem, że nie miały na nic siły. W tym czasie kompleksowo zaopiekowaliśmy się dziećmi – zabraliśmy je do lekarza (Centrum Damiana przyjmuje osoby, które musiały uciekać z Ukrainy za darmo), bawiliśmy się z nimi, karmiliśmy, wspólnie gotowaliśmy, żeby dać im namiastkę domu. Mamy z mężem czteroletnie bliźniaki, dlatego mieliśmy w domu prawdziwe przedszkole, które świetnie funkcjonowało, pomimo bariery językowej.

Dzieci, które do nas dotarły, świetnie odnalazły się w nowej rzeczywistości. Były ciekawe, chętne do zabawy z naszymi pociechami i rozrabiały po swojemu. Bałam się, że będą bardzo smutne, zapłakane, że będzie czuć w nich przebytą traumę, ale zupełnie niepotrzebnie.

Jesteś w ciąży. Czy miałaś wrażenie, że jako mama mocniej odczuwałaś sytuację kobiet z dziećmi? Łatwiej było ci się z nimi utożsamić?

Zdecydowanie tak. Kiedy usłyszałam o ataku na Ukrainę, w pierwszej chwili pomyślałam o wszystkich kobietach w ciąży, które właśnie teraz, zamiast szykować wyprawkę dla swoich dzieci, muszą pakować torbę i uciekać, nie wiedząc, gdzie rozpocznie się ich akcja porodowa. Wylałam morze łez, martwiłam się i czytałam masę newsów, a potem postanowiłam wziąć się w garść dla siebie, mojego dziecka i dla potrzebujących.

Zgasiłam komputer i pomyślałam, co mogę zrobić dla innych. Szykowałam paczki produktowe, przeglądałam ubranka dziecięce i właśnie wtedy poczułam, że chcę też komuś dać schronienie.

Mimo początkowych planów, by ugościć piątkę osób, ostatecznie przyjęliście z mężem więcej uchodźców. Kiedy pojawiły się kolejne osoby i kim one są?

Sytuacja w naszym domu dynamicznie się zmienia. Od soboty było już u nas 16 osób – sześcioro dzieci, piątka ciemnoskórych studentów, dwóch seniorów i cztery dorosłe osoby. Niektórzy potrzebują jednorazowego noclegu i jadą dalej, inni szukają czegoś na stałe, jeszcze inni potrzebują kilku dni regeneracji. Staramy się zapewnić im to, co możemy w miarę naszych możliwości. Niezwykle pomocni są członkowie nasze rodziny, którzy dowożą nam zakupy, pościele i potrzebne rzeczy. Chłopak mojej siostry – Sebastian zorganizował zbiórkę finansową, dzięki której możemy kupić wszystko, co potrzebne dla naszych gości. Jestem pod wrażeniem dobroci serca wszystkich wokół. Podobno pomaganie jest zaraźliwe i ja tego ewidentnie doświadczyłam w ogromnej skali.

Widziałam, że partner twojej siostry założył zbiórkę konkretnie dla Nazokat i jej dzieci. Dlaczego? Jaki był cel?

Jestem mu ogromnie wdzięczna za tę inicjatywę. Chcieliśmy móc pomóc kompleksowo naszym gościom, tak, żeby pieniądze nie stanowiły bariery. Wiele osób chce wesprzeć jakieś zbiórki, ale przecież finalnie nie wiadomo do kogo i na co trafią te pieniądze. Dzięki temu, że jasno napisaliśmy na jakie potrzeby zbieramy oraz co zrobimy z pieniędzmi, które zostaną, nasi bliscy czuli, że wspierają bardzo konkretne osoby i ogromnie nam pomogli. Moją obawą było to, czy sprostamy finansowo przyjmując tyle osób. Dzięki zbiórce wiedziałam, że mogę zabezpieczyć ich w potrzebne produkty i przygotowywać niezbędną ilość smacznego i zdrowego jedzenia, tak żeby każdy był najedzony.

Większość osób była przygotowana i starannie popakowana, czy sprawiała wrażenie uciekających w pośpiechu?

Bardzo różnie. Są osoby, które ewidentnie uciekały w pośpiechu, mając przy sobie wyłącznie dokumenty. Inni zaś przyjeżdżają z laptopami i dwoma walizkami, jakby wcześniej przeczuwali, że będą musieli uciekać. Nie zauważyłam żadnej reguły, ale minęło dopiero kilka dni, także nasze doświadczenie będzie się powiększać wraz z czasem.

Co przyjezdni mówili o sytuacji na Ukrainie? Czy ktoś nastawia się na szybki powrót do kraju?

Niestety, jak do tej pory żadna z osób nie nastawiała się na szybki powrót do kraju. Większość z naszych gości szuka już czegoś na stałe w Polsce lub planuje dalszą podróż. Nie rozmawialiśmy za wiele o sytuacji na Ukrainie, zgodnie z tym co przeczytaliśmy w folderach przygotowanych przez organizacje pomocowe. Nasi goście nie poruszali tematu, a my nie chcieliśmy wywoływać w nich dodatkowej traumy.

A może ktoś rozważa pobyt w Polsce i posłanie dzieci do miejscowych szkół?

Myślę, że to jeszcze nie jest moment na takie plany. W tej chwili wszyscy myślą tylko o schronieniu siebie i ściągnięciu najbliższych w bezpieczne miejsce. Kobiety, które uciekają, muszą zostawić swoich mężów w Ukrainie – żyją w stresie o ich życie i zdrowie. Nasi goście nie myśleli o żadnych dalekosiężnych planach.

Jak uchodźcy dogadywali się między sobą?

Z szacunkiem, ale raczej nie nawiązywali bliższych znajomości. Wszyscy są bardzo zmęczeni i dużo śpią. Potrzebują odpoczynku i ciszy, także raczej nie wchodzą sobie w drogę.

Czy coś zaskoczyło was w postawie ludzi, których przyjęliście?

Zaskoczyło mnie jak niewiele im potrzeba, żeby czuli się dobrze. Kiedy Nazokat zapytała, czy damy radę przyjąć jej koleżankę z siostrą, teściową i dwójką dzieci, zastanawiałam się jak ich wszystkich pomieścić, od kogo ściągnąć dodatkowe materace i kanapy. Nazokat zaproponowała, że będzie spała w jednym łóżku z czwórką swoich dzieci, bylebyśmy tylko zgodzili się na pomoc jej znajomym. Zależało jej tylko na tym, żeby jej znajomi mieli ciepłe miejsce i coś do jedzenia na noc. Tak samo było w przypadku piątki studentów, która trafiła do nas kilka dni temu. Mimo ciasnego pokoju byli bardzo wdzięczni za pomoc, możliwość wyprania rzeczy, zjedzenia czegoś ciepłego i wyspania się.

Dlaczego warto pomagać i co jest waszą główną motywacją?

Wydaje mi się, że najlepiej spojrzeć na kwestię pomocy własną soczewką – czego ja bym potrzebowała gdybym znalazła się w takiej sytuacji? Takie myślenie uruchamia empatię i sprawia, że jesteśmy w stanie wyobrazić sobie uczucia i emocje innych osób – w tym wypadku strach, zimno, głód, zmęczenie, smutek, złość. To bardzo ułatwia pomaganie, bo widzimy wtedy w tej osobie odbicie siebie samego – niezależnie od miejsca urodzenia, wyznania, orientacji czy wieku. A przecież chcemy dbać o siebie jak najlepiej, więc łatwiej nam wtedy jak najlepiej zadbać także o drugą osobę.

Natomiast nie każdy musi od razu gościć u siebie osoby potrzebujące – nie czujmy się źle, jeśli nie mamy takiej możliwości czy towarzyszą nam obawy. Wpłata 10 zł na zbiórkę, przyniesienie produktów, które są potrzebne, a czasami zrobienie kilku kanapek czy termosy herbaty dla wolontariuszy jest tak samo ważną i ogromną pomocą i do tego bardzo mocno zachęcam.

Wierzę, że warto pomagać, bo dobro wraca i to ze zdwojoną siłą. Nie raz przekonałam się już o tym w swoim życiu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.