Ewa, trzydziestolatka, wyrzuca z siebie jednym tchem: - Faceci są teraz jacyś dziwni. Moje koleżanki, a mam same młodsze, mówią to samo. Żaden nie chce się wiązać. Czy to normalne, żeby facet chciał mieszkać z kobietą przez wiele lat, ale byle tylko nie kupować razem mieszkania, byle nie brać ślubu, niby razem, ale wygodnie? A kiedy coś więcej? Kiedy dzieci? - wzrusza ramionami, wyraźnie przestało ją to już nawet złościć. Wygląda na zrezygnowaną.
A z drugiej strony głosy mężczyzn: one chcą pracować, świetnie wyglądać, musi być pełen portfel, kasa na wszystkie zachcianki, a do tego pełne partnerstwo, pełne zaangażowanie, zarabiaj krocie, ale miej czas hołubić, robić zakupy, gotować i świadomie ojcować.
Rozmijamy się. Ale też nasze oczekiwania co do partnera, nasze definicje idealnego mężczyzny/idealnej kobiety zmieniają się z czasem. Czy po trzydziestce stajemy się coraz mniej wymagający? Czy w pewnym momencie wystarczy, żeby on nie był obciachowy, a ona nie przynosiła wstydu?
Ja na przykład, kiedy byłam studentką, najbardziej chciałam, żeby mój facet był biednym jak mysz kościelna artystą, który mieszka na poddaszu. Najlepiej pisarzem. Mógł nawet umierać na galopujące suchoty, byle był do tego szatynem o kręconych długich włosach, z dyplomem humanistycznej lub artystycznej uczelni w szufladzie. Idealnym sposobem, żeby mi nie zaimponować i nie mieć u mnie żadnych szans, było przyznanie się do studiowania na jakiejś ekonomicznej uczelni - wszelkie marketingi, zarządzania i inne finanse automatycznie skreślały delikwenta i nawet bujne loki nic tu nie mogły pomóc. Suchoty też nie.
Teraz myślę, że krótkie włosy są fajniejsze, a od biednego niespełnionego literata wolałabym bankiera. Z potrzebą inwestowania w sztukę, oczywiście! Los uchronił mnie przed studenckim ideałem, za co jestem mu wdzięczna, bankiera też nie dał, za co też mu dziękuję, bo męża mam zacnego i tak.
Pan los bywa niełaskawy i niespieszny, a o ideały niełatwo, o czym my, trzydziestokilkulatki, wiemy od jakiejś dekady. Wspaniale ujął to zespół Mikromusic w piosence "Takiego chłopaka". Nic dziwnego, że swego czasu chyba każda znana mi kobieta, w tym szczęśliwe mężatki, wrzucały link do utworu na swoje "fejsbukowe" profile albo przynajmniej ochoczo go "lajkowały" u swoich koleżanek. Podpytuję więc znajome o oczekiwania i ich ewolucję. Czy porzuciły marzenia o księciu z bajki, bo życie uczy pokory i czyni nas realistkami?
Marta na moje wspomnienie o artyście z poddasza wybucha śmiechem. Sama nie ma poczucia, że jej dawne oczekiwania były sprzeczne z obecnymi. - Ja może nie chciałam mieć przymierającego głodem poety - mówi. - O nie. Bardziej odważnego i oczytanego podróżnika, z gestem i fantazją i z lekko anarchistycznym zacięciem. No i w sumie takiego chłopa mam, chociaż od jakiegoś czasu mniej anarchistycznego i z coraz większym podtatusiałym brzuszkiem.
- I w sumie wcale innego bym nie chciała - kontynuuje. - Aczkolwiek, jeśli chodzi o kwestie praktyczne i finansowe, wkurzam się, jeśli nie wykazuje sie tym gestem. Ale tak było zawsze. Jak śpiewała Danuta R. "Gdzie umysły epokowe, protoplaści czynów większych niż pokątne zarobkowe kombinacje tuż przed pierwszym" - śmieje się.
Ilona mnie zaskakuje, twierdząc, że kiedyś mało myślała o swoich oczekiwaniach: - Za mało chyba - śmieje się. - Po prostu chciałam być zakochana i żeby on mnie kochał i adorował. Byłam romantyczką, teraz nie jestem. Szkoda mi nawet pieniędzy na kwiaty, wolę doniczkowe albo książki. Albo krem na zmarszczki - żartuje i dodaje: - Kiedyś nie myślałam w ogóle o finansach. Dziś już wiem, że wolałabym być szczęśliwa i bogata niż tylko szczęśliwa - podsumowuje. Bo kiedy w jednym miesiącu nagle trzeba kupić dziecku łóżko, a sobie i mężowi zimowe kurtki, zaczyna mieć to znaczenie. Nie zaprzeczajcie, proszę, bo i tak wam nie uwierzę.
Kasia, polonistka, mol książkowy, zaskakuje mnie z kolei swoim typem mężczyzny, w jej przypadku obstawiałam wrażliwego poetę lub elokwentnego literaturoznawcę: - Nie wiem czemu, ale jakieś artystyczne, humanistyczne umysły kompletnie mnie nie kręciły - Kasia odrzuca moje pomysły. - Nie wyobrażałam sobie mieć faceta, który do zatkanego kibla za przeproszeniem woła hydraulika. Nie cierpię też, jak facet ma wąskie i szczupłe dłonie! No i mój mąż ma wielkie łapska, takie jak powinien mieć i potrafi zrobić nimi całe mnóstwo rzeczy: wyremontować całe mieszkanie, zrobić mebel, naprawić sam praktycznie wszystko w samochodzie, a także przyszyć guzik.
- Także w seksie spełnia moje oczekiwania, a w zasadzie zawsze jest o krok przede mną, co jest strasznie fajne - zdradza. No fajne, fajne, nie oszukujmy się. Ale zaraz, o czym my tutaj? O związku duchowym przecież, uciechy cielesne odkładamy do następnego razu.
Kilkanaście lat związku to wspaniała okazja do rewizji poglądów, które, kiedy byłyśmy pięknymi dwudziestolatkami, wydawały się nienegocjowalne. Idealnie ujmuje to Marta: - Mocno zmieniło się moje podejście do związku - na bardziej cyniczne i mniej idealistyczne. Jak byłam młodsza, to uważałam, że ohydne jest mówienie o jakichkolwiek obowiązkach, powinnościach w związku. Że nie wolno ograniczać niczyjej wolności. Że zazdrość zawsze jest zła. Że każdy może robić, co chce, a jeśli drugiej stronie to się nie podoba, to przecież może zawsze odejść, a że człowieka trzeba akceptować i kochać. No i że tkwienie w związku, w którym nie ma romantycznych uniesień, to jakaś zgroza. Kiedyś sądziłam, że jeśli dojdzie do tego, że pomyślałabym o swoim małżeństwie, że to krzyż, który trzeba nieść, to pora pakować walizki i zwiewać. No i bardzo, bardzo, bardzo mocno to sobie poprzestawiałam w głowie - przyznaje.
Zgadza się z nią Ilona: - Może życie z kimś innym byłoby inne, bardziej ekscytujące, ale ja lubię moje życie - mówi. Nie fantazjuje, nie snuje marzeń o innych scenariuszach.
A tak zupełnie serio, ujmuje mnie opowieść Marty o koledze z czasów studiów i jego "minimalistycznych" oczekiwaniach. Gdzieś, coś, jakby... Jeszcze tego nie uchwyciłam, ale ten kolega mógł mieć sporo racji. Oczekiwania mają to do siebie, że zwykle są wyśrubowane do granic absurdu. Potem wzdychamy tęsknie do tych wszystkich Deppów, Dorocińskich i pierwszych licealnych miłości, wyobrażając sobie, że pewnie oni byliby "bardziej". Oczekiwania co do partnerów, jak mówi mój znajomy, pozostawiły wielu ludzi w poczekalni. Ma rację.
Czyli właściwie co? Moja zredukowana lista, z perspektywy prawie czterdziestu lat, wyglądałaby tak: niech nie wprawia mnie w osłupienie swoimi poglądami, niech nie będzie niezaradny, niech dziecku nos wytrze i lekarstwo poda, niech wie, do czego służy cedzak i żeby można z nim było wyjść do ludzi. Te oczekiwania to naprawdę mi się zmieniły. Kiedyś na przykład w ogóle nie rozmyślałam o akcesoriach kuchennych!