Z dziećmi na narty

Odkąd sięgam pamięcią, zawsze jeździłam na nartach. Nic więc dziwnego, że wkrótce po narodzinach pierwszej córki zaczęłam się zastanawiać, kiedy ją postawię na deskach.

Nastąpiło to całkiem szybko, bo już niespełna trzyletnia Iga robiła pierwsze szusy na dwóch deskach pod okiem instruktora na stoku pod Nosalem w Zakopanem. Kolejny sezon przyniósł duże postępy. Godziny spędzone na stoku, a także celne uwagi świetnego trenera zrobiły swoje - nie to, żebyśmy mieli już małą mistrzynię, ale jazda na wyciągu i zjazd z trudniejszej góry nie stanowiły dla naszej czteroletniej córki najmniejszego problemu.

PRZEDSZKOLE NA DWÓCH DESKACH

Z pięcioletnią Igą i dwuipółletnią Adą pojechaliśmy po raz pierwszy na nar-ciarskie przedszkole. To wyjazd, podczas którego dzieci mają przez kilka godzin dziennie zajęcia na stoku, a popołudnia zapełnione działaniami artystycznymi. Rodzice mogą w tym czasie również trochę pojeździć na nartach lub poodpoczywać. Rozwiązanie idealne, pod warunkiem że dziecko ma już około 4 lat. Dlatego też w pełni z takiej organizacji dnia mogliśmy cieszyć się dopiero rok później.

Zapakowanym po dach samo-chodem wyruszyliśmy do Białki Tatrzańskiej, gdzie czekał na nas znany z poprzedniej zimy pensjonat. Usytuowany był idealnie: 3 metry od najbliższego wyciągu (w sam raz dla początkujących małych narciarzy); 30 metrów od nieco trudniejszego stoku i karczmy i kilkanaście minut jazdy busem od całkiem sporego kompleksu narciarskiego.

TU RZĄDZĄ MALI NARCIARZE

Kilkanaścioro dzieci w różnym wieku - istne Śnieżne Potwory (tak nazywa się klub, z którym jeździmy na narty) - opanowało lokal, nie pozostawiając wątpliwości, że przed nami intensywny tydzień, w którym wszystko może się zdarzyć.

Przed pierwszym wyjściem na narty byłam pełna obaw. O ile zupełnie nie martwiłam się o Igę, dla której, jak sama stwierdziła, "jazda na nartach to bułka z masłem", o tyle podejrzewałam, że po pięciu minutach na stoku młodsza Ada zarządzi odwrót. Cały czas nie mogę uwierzyć, jak bardzo się myliłam. Kombinezon, rękawice, buty, narty, kask - granatowa kula stała zwarta i gotowa, uważnie słuchając poleceń instruktorki. Gorzej było, kiedy musiała zacząć się poruszać podczas codziennej rozgrzewki, bo nadmiar odzieży i obcy sprzęt na nogach krępowały ruchy i utrudniały manewry. Ale aż miło było patrzeć, z jakim zapałem podnosi się po kolejnych przewrotkach.

RODZICE PRECZ!

No właśnie - patrzeć. Szybko przekonaliśmy się, że podglądactwo w tym wypadku nie jest wskazane. Gdy tylko nasz najmłodszy narciarz dostrzegał nas w okolicy, zapał i uśmiech na twarzy ustępowały miejsca marudzeniu i mazaniu się. No i doigraliśmy się - instruktorka Marta wydała katego- ryczny zakaz pojawiania się w polu widzenia. Skądinąd słusznie, choć to oznaczało, że bez teleobiektywu nie mamy szans na uwiecznienie pierw-szych szusów latorośli.

Podczas gdy grupa najmłodszych narciarzy w swoim tempie, z licznymi przerwami na lepienie bałwanów, rzeźbienie w śniegu i wspinanie się na niewielką górkę zdobywała nowe umiejętności, starsze Śnieżne Potwory szlifowały skręty, hamowanie i jazdę jeden za drugim. Miło było patrzeć na sunące wężykiem starszaki w odblaskowych kamizelkach, podążające po śladzie instruktora. A to, że raz na jakiś czas ktoś kogoś wyprzedzał lub nie zdążył zahamować, to już zupełnie inna historia

ZE ŚPIEWEM NA USTACH

Kolejne dni przynosiły widoczne postępy, zarówno u mniejszego, jak i u większego śnieżnego potwora. Ukrywając się to za ratrakiem, to za wypożyczalnią nart, przyglądaliśmy się jadącej na wyciągu, a po chwili sunącej w dół Adzie. Widok był przezabawny. Naszemu dziecku buzia się nie zamykała - jeśli był ktoś obok, coś opowiadała; kiedy przemieszczała się na talerzyku pod górę, śpiewała sobie pod nosem, dobrze się przy tym bawiąc.

O tym, że śpiew nie tylko nie przeszkadza w jeździe, a wręcz pomaga, przekonaliśmy się podczas zawodów na zakończenie wyjazdu. Ada, najmłodsza uczestniczka slalomu, bez większych problemów, jak zawsze ze śpiewem na ustach, dwukrotnie pokonała trasę. Jak się okazało, nie była jedyną, która w ten sposób dodawała sobie animuszu - także Iga wpadła na metę, nucąc piosenkę

DALEJ I WYŻEJ

W tym roku postanowiliśmy podjąć kolejne narciarskie wyzwanie, jakim jest wyjazd w Alpy. Wszyscy bardzo się na to cieszymy, choć znów kiełkuje we mnie niepokój. Nie dość, że dotarcie na miejsce zajmie nam kilkanaście godzin (jak to dobrze, że ktoś wymyślił audiobooki!), to na dodatek formuła wyjazdu zakłada, że dzieci będą spędzały na stoku z instruktorami kilka godzin dziennie, bez mo- żliwości wcześniejszego powrotu do hotelu. Zapytałam Igę i Adę, czy na pewno dadzą sobie radę. "Mamo, przecież mam już prawie siedem lat" - odparła Iga. "Na pewno dam sobie radę, najwyżej Marta weźmie mnie na plecy" - z zadowoleniem stwierdziła Ada. Wygląda na to, że obie dziewczynki połknęły bakcyla!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.