Podróże z dzieckiem - Narty, dziady i ser

Przedstawiamy kolejny odcinek opowieści o podróżach z malutkim dzieckiem. Tym razem będzie to wyprawa z półtoraroczną Marianną w Beskid Żywiecki.

To, co Marianna zobaczyła, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Spodziewała się owiec i jagód, bo to latem widziała w górach, a zobaczyła ośnieżone szczyty. Krzyczy z zachwytu "ou ou ou" i otwiera szeroko oczy. Najchętniej od razu zdobyłaby Pilsko - jeden z najwyższych szczytów w okolicy. Nie możemy jej utrzymać w foteliku, więc robimy sobie krótki spacer. Wokół ośnieżone świerki, a nad nami jasne słońce.

- Marianna, to chyba ślady zająca? - woła ją Tata, który na śniegu zauważył odciski zwierzęcych łapek. Mania jest gotowa na poszukiwanie zwierzyny. Rozgląda się, mruży oczy od słońca i biegnie w las. Nagle... bach, pada na ziemię. I już nie wstaje, bo odkrywa frajdę tarzania się w śniegu. Ma kombinezon, więc nie boimy się przeziębienia. Po chwili wszyscy troje robimy na śniegu orły i przechwalamy się, komu wyszedł zgrabniejszy.

Rozgrzewamy się w żywieckiej pizzerii. W menu znajdujemy pyszną pomidorówkę dla Mani. A Tata, smakosz piwa, próbuje go u źródła - w żywieckim browarze. Potem wszyscy wybieramy się na jego zwiedzanie. Od kilku lat przy żywieckiej fabryce piwa istnieje muzeum. Multimedialne atrakcje sprawiają, że Mania wychodzi z niego zachwycona, chociaż - mamy nadzieję - jeszcze długo nie będzie wiedziała, jak piwo smakuje.

POTWÓR Z GÓR

No, ale nie dla piwa tu przyjechaliśmy, tylko na narty! Marianna jest jeszcze za mała, żeby na nich jeździć. Wolimy zaczekać, aż skończy trzy latka. Tymczasem plan jest taki: Mama jeździ od śniadania do obiadu, a Tata - od obiadu do kolacji. Z tak małym dzieckiem (nasza Mania ma rok i 4 miesiące) nie ma co robić na stoku. Nie wchodzimy do barów dla narciarzy, bo we wszystkich knajpach u podnóża szczytów aż czarno od dymu papierosowego.

Kiedy Mama zjeżdża z Pilska, Tata z Manią próbują w spożywczaku w Korbielowie kupić marchewkę. Po co? Bo potwór śnieżny, którego zbudowali, nie ma jeszcze nosa. Potwór jest mniej więcej wielkości Marianny, ma duży brzuszek (zupełnie jak ona) i wielkie oczy z kamieni. Stoi pod wysoką sosną i straszy przechodniów. Biały pudel w różowym ubranku szczeka na jego widok. A Mania szczerzy zęby w uśmiechu. Zbudowała tak strasznego potwora, że boją się go nawet psy!

Kiedy po południu Tata zjeżdża z Pilska, Mama z Marianną wędrują po zagajnikach i szukają śladów górskich zwierząt.

Szybko robi się zimno, więc spacer kończy się przy kominku u naszych gospodarzy w wiosce Ostre. Mania przynosi Mamie "Lokomotywę" - chce, żeby jej czytać.

Tym, którzy mają taką możliwość, radzimy wziąć na narty opiekunkę lub babcię. My następny raz wybierzemy się w kilka rodzin, tak żeby dzielić się opieką nad dziećmi i móc jak najwięcej skorzystać z narciarskich stoków.

U NASZYCH SĄSIADÓW

Na nartach spędzamy dwa dni. Potem ruszamy na wycieczkę do Cieszyna i dalej - do Czech. Z Żywca to tylko 50 km. W Cieszynie zjadamy porcję smażonego sera. To tradycyjne danie czeskie, o którym zaczynamy marzyć, jak tylko zbliżamy się do południowej granicy Polski.

Miasteczko puste, bo wszyscy o tej porze szusują po stokach. Nieliczni zaspani przechodnie kręcą się wokół rynku. A pełna energii Marianna biega dookoła każdej spotkanej ławki, puka w drzwi zabytkowych kamienic i strzela miny do sprzedawcy butów.

Od kiedy weszliśmy do strefy Schengen i na granicach znikły kontrole, podróż do Czech czy na Słowację to jak przejazd z województwa do województwa. Zastanawiamy się, jak będziemy kiedyś opowiadać Mariannie o granicach. Wspominamy, jak to było, gdy na przejazd z Polski do Czech, Niemiec, Słowacji czy Litwy, trzeba było stać w długich kolejkach...

KOŃ, KTÓRY ŚPIEWA

Mariannę czeka jeszcze niejedna atrakcja, ale największą będą pewnie żywieckie dziady. W okolicach Bożego Narodzenia po okolicznych wioskach chodzą chłopcy poprzebierani za konie, niedźwiedzie, fryzjerów, kominiarzy, lekarzy, a nawet diabły. Śpiewają, pukają w okna, tańczą, składają życzenia. Zostajemy w Ostrem kilka dni dłużej, żeby Marianna mogła zobaczyć ten obyczaj.

- Kiedyś, kiedy rodzice trzymali swoje córki dużo krócej, dla chłopaków to była jedyna szansa, żeby zobaczyć, w którym domu mieszka ładna dziewczyna - mówi nasz gospodarz. - Dziś to tylko tradycja. Ale moich dwóch chłopaków też nie wyobraża sobie zimy bez dziadów. - Śmieje się. Pokazuje nam maskę kominiarza, w której chodził jeszcze jego dziadek, a w której dziś chodzi jego syn. Wkłada ją na głowę i próbuje wystraszyć naszą córkę. Marianna ze śmiechem łapie gospodarza za kominiarski nos. Piękne żywieckie dziady chyba przypadną jej do gustu.

JESIENNE PRZEJAŻDŻKI

Gdy na dworze plucha i deszcz, przyda się ochraniacz na tylne oparcie fotela, by maluch siedzący w foteliku nie brudził ubłoconymi bucikami tapicerki.

Pamiętaj o regulacji szerokości boków fotelika (niektóre modele mają taką opcję) - maluchowi ubranemu w kurtkę będzie wygodniej. Ze względów bezpieczeństwa starannie, odpowiednio mocno dociągaj szelki uprzęży przytrzymujące dziecko w foteliku (przy grubszej odzieży łatwiej o błąd!).

Zastanów się nad zakupem śpiworka i pelerynki do przenośnego fotelika. Ochronią dziecko przed wiatrem, deszczem i śniegiem w drodze do samochodu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.