Zasuwa 24h/dobę i wstaje jeszcze godzinę wcześniej. O "nicnierobienie" niepracujących matek

Jak to jest, że po całym dniu ''nicnierobienia'' padamy ze zmęczenia i marzymy o biurowym kieracie? I dlaczego rodzicowi tak trudno wytłumaczyć się ze swojego zmęczenia przed tymi, którzy dzieci jeszcze nie mają albo mieli na tyle dawno temu, że idealizują swoje wspomnienia? Jak wygląda doba niepracującej matki?
Co robią niepracujące matki? Co robią niepracujące matki? fot: kura-kura.pl

Zasuwa 24h/dobę i wstaje jeszcze godzinę wcześniej. O ?nicnierobienie? niepracujących matek

Jak to jest, że po całym dniu ?nicnierobienia? padamy ze zmęczenia i marzymy o biurowym kieracie? I dlaczego rodzicowi tak trudno wytłumaczyć się ze swojego zmęczenia przed tymi, którzy dzieci jeszcze nie mają albo mieli na tyle dawno temu, że idealizują swoje wspomnienia? Jak wygląda doba niepracującej matki?

Noc: letarg żołnierza na warcie

Niepracująca matkafot: archiwum gazeta.pl/Arkadiusz Gadaliński

I wcale nie chodzi o to, że dziecko jest chore, ma kolkę czy nocne koszmary. Niektóre dzieci od urodzenia generalnie nie mają ze snem problemów, wręcz przeciwnie - śpią słodko przez większość doby, ale ich rodzice i tak zaczynają przypominać zombie, bo dla dorosłych organizmów osiem godzinnych drzemek to wcale nie to samo co jeden nieprzerwany nocny sen. Zresztą na samym początku sen rodzica przypomina raczej letarg żołnierza na warcie. Każde sapnięcie albo odwrotnie - zbyt cichy oddech, stawiają na równe nogi.

 

Gdy już uda się zapaść w nieco głębszy sen można spodziewać się nocnej awarii -  takiej wymagającej interwencji, a nie tylko przytulenia w półśnie czyli: mokrego łóżka, wymiotów, kupy albo nieodpartej chęci na zabawę między 3 a 5 rano (dzieciom zdarza się ''pomylić'' dzień z nocą i są wtedy bardzo zdziwione niemrawością rodzica, więc próbują jak mogą dodać mu wigoru np. wciskając do ust zabawki).

Czasem w walce o każde dodatkowe pięć minut snu pozostaje nam tylko spanie przy dziecku. Czy na brzegu łóżeczka malucha, czy we własnym łóżku, zazwyczaj wygląda to podobnie: dzieciak bezpieczny, ogrzany, zadowolony, a rodzic wygięty w chiński paragraf.  Oby do rana, żeby się tylko maluch nie obudził, bo przecież tak trudno było go uśpić, że teraz nie ma co ryzykować i zmieniać pozycji. W końcu to tylko jedna zdrętwiała ręka albo noga oparta na krześle obok, żeby całkiem nie spaść.

Nicnierobienie matek Nicnierobienie matek fot: archiwum gazeta.pl

Opieka nad dzieckiem: intensywny trening fizyczny

Zaczynamy od ćwiczeń rąk z niemowlakiem w roli hantli. Stopniowo zwiększamy obciążenie i zmieniamy technikę np. na popularne noszenie na biodrze. Gdy dochodzimy do punktu, w którym warto już przerwać ćwiczenia, bo obciążenie jest zdecydowanie za duże, a kręgosłup i ręce odmawiają posłuszeństwa, to okazuje się, że nic z tego. Starsze dzieciaki nie dają za wygraną. Z rozbiegu wskakują na ręce aby się przywitać, na plecy, żeby pobawić się w jeźdźca na koniu i oczywiście chętnie korzystają z rodzica jako środka transportu w drodze powrotnej z długich spacerów. Ćwiczenie ekstremalne to zanoszenie do łóżka dwudziestokilowego słodkiego ciężaru, który zasnął  niespodziewanie i teraz przelewa się przez ręce, najlepiej jeśli zasnął w drodze do domu, ubrany w śliski kombinezon.

Jednak podnoszenie, przenoszenie i podsadzanie samego dziecka nie wyczerpuje tematu ciężarów, które przerzuca rodzic. Każdy maluch w pakiecie niesie ze sobą ogromne ilości bagażu i sprzętów. Dla niemowlęcia to cały zestaw do karmienia + przewijania + czyszczenia + pełna garderoba na kilka zmian i na zmianę pogody + zabawki, które taszczymy wszędzie ze sobą. Balast związany ze starszakiem to wielkogabarytowe jeździki, ciężarówki, hulajnogi itp. które koniecznie trzeba zabrać ze sobą gdy wychodzimy na plac zabaw, książeczki formatu encyklopedii do poczytania na spacerku oraz dowolne ilości prowiantu (bo nie zawsze ulubiona przekąska będzie do kupienia tuż za rogiem a dziecko robi się głodne dopiero, gdy przekraczamy próg domu).

Nie zapominajmy o joggingu. Gdy już z mozołem, drepcząc w półprzysiadzie z dzieckiem trzymanym za rączki nauczymy je chodzić, od razu przechodzimy do biegania. Dzieci: wybiegają niespodziewanie na jezdnie, uciekają z wózków, bo nagle pojawia im się pomysł na zmianę trasy spaceru, dają dyla w tłum ludzi i nikną z oczu, rzucają się w pogoń za kolegą albo po prostu biegają jak oszalałe, gdy trzeba wracać do domu i nie reagują na nawoływanie - a my biegamy za nimi.

Zresztą każda czynność związana w opieką to kolejne ćwiczenie: wygibasy przy czyszczeniu nosa, zakładaniu rajstop, sadowieniu na huśtawkę itp. Zmiana pieluchy starszemu niemowlakowi bardziej przypomina wrestling niż czynność pielęgnacyjną. Podobnej sprawności fizycznej wymagają:  posadzenie w foteliku samochodowym nieskorego do współpracy malucha, który wije się, wierzga i nic sobie nie robi z zagrożenia, że za chwilę uderzy głową we framugę drzwi, nadzieje się pupą na sprzączkę od pasów, wyciągnięcie dziecka z fikuśnego krzesełka do karmienia, gdy małe nóżki oplatają siedzisko jak bluszcz. Warto też wspomnieć o ćwiczeniach ekwilibrystycznych przy korzystaniu przez dziecko z publicznych toalet.

Po treningu wypadałoby odpocząć, ale tej opcji nie ma w pakiecie "nicnierobienia". Przy odrobinie szczęścia można złapać chwilę oddechu między treningami, ale może się trafić tylko szybka zmiana ćwiczenia.

Matka Matka fot: archiwum gazeta.pl/Arkadiusz Gadaliński

Porządki: nieustanne sprzątanie albo życie w syfie

Niekończące się posiłki, zabawy w łazience, radosna twórczość i bieganina dom-balkon/ogród zmuszają do nieustannego sprzątania, nawet największego dorosłego flejtucha.

Nie ma określonej pory sprzątania, po prostu przecierasz wszystkie powierzchnie płaskie zupełnie automatycznie, jak wycieraczki samochodowe. Jak pług śnieżny w trakcie nawałnicy na bieżąco starasz się zbierać przedmioty leżące na drodze. Nawet minimalny przestój w wykonywaniu tych czynności grozi całkowitym paraliżem funkcjonowania domu. Jeśli próbujesz od początku uczyć dzieci sprzątania po sobie i pomagania w pracach domowych, to znaczy, że liczysz na mniej pracy, gdy staną się one nastolatkami. Wcześniej masz po prostu jeszcze więcej sprzątania po ich specyficznie pojętym sprzątaniu.

W tzw. międzyczasie trzeba jeszcze nadganiać z praniem, przy dzieciach zawsze jest jakieś zaległe. Od czasu do czasu pojawia się też chęć by doprowadzić mieszkanie do stanu, który uważaliśmy za normalny zanim pojawiły się dzieci, ale to zwykła walka z wiatrakami i niepotrzebny wydatek energetyczny. Do większego bałaganu trzeba się po prostu przyzwyczaić.

Matka Matka for: archiwum gazeta.pl, Arkadiusz Gadaliński

Potrzeby własne: buntownicy męczą się bardziej

Twoje potrzeby wraz z pojawieniem się dziecka definitywnie zeszły na dalszy plan. Musisz zaakceptować brak intymności i to nawet nie chodzi o odseparowanie się od dzieci w małżeńskiej sypialni ale o kilka minut samotności na toalecie, bez dziecka łomoczącego i zaglądającego przez otwory wentylacyjne na dole drzwi.

Raczej nie ma też co liczyć na emigrację wewnętrzną. Dzieci lubią gdy stale coś się dzieje, domagają się prawdziwego bombardowania bodźcami. Małe dzieci chcą być noszone i zabawiane, starsze zaczynają zabawiać rodzica. Najlepszą rozrywką jest powtarzanie wszystkiego: wyliczanek, scenariuszy zabaw, ciągle tych samych bajek, oglądanie znanych na pamięć kreskówek, no i oczywiście hołdowanie zasadzie ''lubię tylko te piosenki, które znam'', a na dokładkę powtarzanie jak echo wciąż tej samej frazy np: ''Mamo, jestem wróżką! Mamo, jestem wróżką! Jestem wróżką! Mamo patrz, jestem wróżką! Mamo jestem wróżką!''.  Niestety dorosły mózg nie do końca może te bodźce ignorować.

Musimy też zaakceptować ciągłą potrzebę interakcji (co w praktyce oznacza, że wszystko robimy razem z dzieckiem), jego myślenie na głos i relacjonowanie na bieżąco każdej czynności.''Podniosłam nogę, o tak, a teraz drugą!'', niekończące się pytania - te irytujące, codzienne ''dlaczego nie kupisz mi loda?'', łańcuszkowe: ''Dlaczego idziemy teraz spać?'' - Żeby wypocząć i mieć jutro siłę. ''A po co?'' i filozoficzne ''po co jest miłość?'', których nie sposób pozostawić bez odpowiedzi i nie mieć wyrzutów sumienia.

Jest jeszcze też kolejny męczący czynnik, który uwzględnia nawet kodeks pracy: hałas. Melodyjki w zabawkach (koniecznie uruchamiane symultanicznie), tupanie, trzaskanie drzwiami, łomotanie zabawkami, wrzask albo chociaż naśladowanie wszelkich możliwych odgłosów np. syreny policyjnej - dla dzieciaków to zaledwie szum tła.

Matka Matka fot: archiwum gazeta.pl, ArkadiuszGadaliński

Syzyfowa praca: nieustanne zbrojenie sie w cierpliwość

Zwykle po wykonaniu najcięższych zadań czujemy satysfakcję i radość, że udało się, może też, że ktoś to doceni. Przy większości prac domowych związanych z dziećmi przebłysk takiego poczucia nie ma szansy się pojawić. Przez kilka minut sprzątasz rozrzucone i wymieszane z ubraniami klocki, by chwilę potem rozkoszny dwulatek mógł je radośnie rozrzucić.

Przebierasz dziecko, bo przy śniadaniu zdecydowanie więcej kleiku przykleiło się do jego ubrania niż trafiło do buzi, a już po sekundzie nowa bluzka jest już całkowicie zamoczona podczas mycia rąk. Kroisz spaghetti na drobne kawałeczki, żeby łatwiej było nabrać je na łyżeczkę, a za chwilę okazuje się, że maluch owszem może zjeść kluseczki, ale tylko takie długie, które można wciągać. W sklepie słyszysz hasło ''siku'', uruchamiasz procedurę awaryjną, wybiegasz zostawiając pełny koszyk i wtedy okazuje się, że jednak nie, ale może za chwilę...

Tak to już jest, że spora część czynności wykonywanych przy dziecku to z gruntu syzyfowe prace. Niestety takie zajęcia męczą najbardziej.

Matka Matka fot: archiwum gazeta.pl/Arkadiusz Gadaliński

Odpowiedzialność i strach: 24/7

Przed dzieckiem odpowiadasz za całą rzeczywistość (i czujesz się bardziej zahukany niż jakakolwiek asystentka szefa pracoholika) a przed całym światem świecisz oczami za dziecko, zgodnie z regułą: ''za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice''. Czujesz tę presję, gdy w połowie zimowego spaceru okazuje się, że metka w majtkach uwiera dziecko? TY musisz to NATYCHMIAST załatwić. Koleżanka z przedszkola nie chce się zgodzić by być w zabawie kotkiem? TY masz w tej sprawie negocjować. Twoje dziecko puszcza bąki w autobusie - wszyscy patrzą się na was oczekując, że coś z tym ZROBISZ.

I jeszcze niekończący się lęk przed czyhającymi zewsząd zagrożeniami: zespół śmierci łóżeczkowej, niedowaga, otyłość, alergeny, pędzące samochody, choroby zakaźne, pedofile, chemia gospodarcza w apetycznych opakowaniach, ostre krawędzie, kręcone schody, sadystyczni koledzy z piaskownicy, dopalacze i miliony innych potencjalnych zagrożeń.

Podobno to saper myli się tylko raz, ale to samo można powiedzieć o rodzicu, który nie domknie barierki na schodach, zostawi na stole baterię do zegarka, czy choćby obłoży zbyt wieloma, zbyt mięciutkimi poduszkami śpiące niemowlę. Od możliwych czarnych scenariuszy kłębiących się w głowie włosy stają dęba.

Na koniec dnia trzeba jeszcze poukładać sobie wszystko w głowie, przeanalizować swoje małe i duże decyzje (może nie trzeba było go tak zmuszać do siedzenia na nocniku, co jeśli będzie mieć uraz do końca życia; czy ten fotelik samochodowy kupiony w promocji na pewno będzie dobry; może te krostki jednak powinien zobaczyć lekarz) i zapanować nad obawą, czy na pewno dobrze robię?

I wreszcie ta pustka, która pojawia się, gdy próbujesz zrozumieć co takiego niby robiłaś przez cały dzień i czym właściwie tak się zmęczyłaś?

Powinno cię też zainteresować:  Fotografował zawartość śniadaniówek dzieci z klasy córki. Co rodzice tam pakują? Straszne rzeczy

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.