Całus

Tosia spojrzała na mnie, podeszła, wyciągnęła główkę, złożyła buzię w przezabawny ciup i...

Budzę się ledwo żywy. Gorączka, dreszcze, zawroty głowy. Z wysiłkiem otwieram oczy. Z trudem poruszam ręką. Mięśnie bolą jak jasna cholera.

A Tosia już po mnie łazi.

- Tata, tata, tata - domaga się, żebym żył. A ja mam z tym kłopot.

Normalnie to bym wstał, umył zęby, a potem położył ją na przewijaku, przewinął i przebrał. Ale teraz nic z tego. Teraz nie mam siły.

- Strasznie źle się czuję. Nigdy w życiu się tak nie czułem. Umieram - mówię do Agnieszki, a ona, że mi współczuje i żebym szedł do lekarza. A ja, że owszem, że pójdę, ale tak czy siak, to znaczy niezależnie od tego co powie lekarz, boję się, że zarażę Tosię. A bardzo bym tego nie chciał, bo to jakiś zajzajer, więc może najlepiej będzie, jak na kilka dni przeniosę się do rodziców. Zwłaszcza, że muszę poleżeć, muszę odpocząć, a w domu się nie da, bo przecież Tosia.

Aga potakuje, no to pakuję rzeczy, mówię "pa, pa" i znikam.

Pierwszego dnia na wygnaniu to nic tylko spałem i brałem leki. Dopiero wieczorem poczułem się lepiej i wtedy zadzwoniła Aga.

- Tosia bardzo tęskni. Chodzi po domu i mówi "tata" - oznajmiła, a ja poczułem, że robi mi się smutno.

A potem dała mi ją do telefonu.

- Halo - powiedziałem.

- Tata - ucieszyła się Tosia. No to ja mówię "Tosia", a Tosia nic. No to ja "tata", a Tosia też "tata". No to ja "hau hau", a Tosia "tata".

Pogawędziliśmy sobie troszkę, Tosia się rozłączyła, a ja poczułem się bardzo, ale to bardzo samotny.

Drugi dzień wygnania bardzo przypominał pierwszy z tym, że czułem się trochę lepiej, więc znacznie mocniej tęskniłem. A jeszcze Aga mi powiedziała, że jak tylko Tosia się obudziła, to natychmiast zaczęła mnie szukać. Oj!

Trzeciego dnia już bardzo ale to bardzo chciałem wracać. Powstrzymałem się tylko dlatego, że inaczej przekreśliłbym sens tej kilkudniowej banicji.

Jak tylko wróciłem, jak tylko otworzyłem drzwi, jak tylko Tosia mnie zobaczyła...

- Tata, tata, tata... - zaczęła biec w moim kierunku. Na tych swoich krzywych nóżkach, w tych swoich różowych bucikach. Patrzyłem, jak biegła i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że przez te trzy dni córka wyrosła i wydoroślała.

W końcu dobiegła, wziąłem ją na ręce, a ona się przytuliła.

- Tata, tata, tata...

Postawiłem ją na ziemi, a ona mnie za palec i do pokoju.

- Lala, aba, hau-hau - przedstawiła mnie lali, żabie i pieskowi. Jakby chciała mi pokazać to, co dla niej najważniejsze.

- Tata tylko umyje ręce - mówię i ruszam do łazienki. A Tosia w szloch.

- Tata tylko umyje ręce i już do ciebie wraca - mówi Agnieszka. A Tosia łka.

No to razem myjemy ręce. A potem wracamy do pokoju. Siadam na podłodze, a Tosia gramoli się tuż koło mnie, tak by dotykać mnie pupą. I ani na chwilę nie traci kontaktu. Jak nie pupa, to rączka, jak nie rączka to noga. Cały czas bliziutko. Jak psiak, który się boi, że znów zostanie sam.

- Nie wiedziałem, że jestem aż tak dla ciebie ważny - pomyślałem i poczułem, jak ogarnia mnie czułość.

A potem było jeszcze lepiej, jeszcze cudowniej.

Od mojej choroby minęło kilka dni, wróciłem właśnie z pracy, przywitałem się z córeczką, usiadłem na podłodze i zaczęliśmy się bawić. Coś tam z lalami, coś tam z kaczką, małpą i żabą. Nagle na mnie spojrzała, podeszła, wyciągnęła główkę, złożyła buzię w przezabawny ciup i ...

- Cmok - dostałem buziaka. Bardzo głośnego, bardzo mokrego, ale przede wszystkim pierwszego. Pierwszego w życiu!

I poczułem ciepło, radość, szczęście. Przez głowę mignęły mi te wszystkie razy, gdy miałem dość, gdy się wściekałem, że Tosia nie chce jeść, spać, założyć rajstop. I w jednej chwili zrozumiałem, że było warto. Że za takiego buziaka mógłbym to wszystko przeżyć jeszcze raz.

- Kochana, najukochańsza, dziękuję, dziękuję - przytuliłem ją tak mocno, jak tylko mogłem. A ona znowu złożyła buzię w ciup i ...

- Cmok.

Kochana!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.