20 miesiąc: A ja nic

Moja mama ostatnio bardzo się martwi. Bo ja nie chcę jeść.

Wprawdzie Tata mówi, że Mama już taka jest, że ciągle się czymś martwi, ale tym razem rzeczywiście wyglądała na poważnie zmartwioną. A jak widzę jej zmartwioną minę, to jeszcze bardziej odechciewa mi się jeść. Wszystko zaczęło się, kiedy byliśmy nad morzem. Piłam bardzo dużo pysznych, gęstych soków i wcale nie chciałam jeść obiadów ani kaszki na śniadanie, ani płatków na kolację. No, może czasem trochę jogurtu, ale koniecznie z jagodami. No i banany -

tak, banany jadłam

i to nawet trzy dziennie. Mama prosiła, tłumaczyła, namawiała, ale ja byłam niewzruszona - żadnego mleka, żadnych kaszek, żadnych warzyw, nie mówiąc już o ohydnych obiadkach. Mama była zdruzgotana, tym bardziej że obok nas mieszkał mały Kazio, który zjadał na obiad dorosłe porcje i jeszcze deser. A ja nic. W końcu Mama sterroryzowała Tatę i czytał mi książeczki przy obiedzie, a mama się wygłupiała, żebym tylko otworzyła buzię. A ja dalej nic. Ale najgorsze zaczęło się, kiedy wróciliśmy z wakacji do domu. Bo ja dalej nic, tylko jogurt z jagodami, soki i banany. A na dodatek Tata odmówił czytania przy obiedzie. Więc mama zadzwoniła do pana doktora, który długo tłumaczył jej, że latem dzieci często nie chcą jeść, a szczególnie takie niedawno odstawione od piersi, i że absolutnie nie ma się czym przejmować. I że jak Mama koniecznie chce, to on może przyjechać mnie obejrzeć, ale jego zdaniem nie ma to żadnego sensu. Mama koniecznie chciała. Tata też - powiedział, że ma zajmuje się wyłącznie moim jedzeniem, a raczej niejedzeniem, i że może by zwróciła uwagę, że on, Tata, też prawie nic nie je i robi mu się niedobrze, zwłaszcza jak sobie przypomni książeczkę o kotku Filipku, którą przez całe wakacje czytał mi przy obiedzie. Więc pan doktor przyjechał. Jak zobaczył, jaka

jestem gruba i pyzata,

to zaczął się strasznie śmiać, a jak już wyszedł, to jeszcze było słychać, jak się śmieje na schodach. Tata popatrzył na Mamę i też zaczął się śmiać. Biedna Mama. Jeszcze na dodatek odwiedziła nas koleżanka Mamy, co ma troje dzieci i też się śmiała. Przypomniała sobie, że kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, kiedy jej pierwszy synek był malutki też się martwiła takimi rzeczami, ale teraz, kiedy ma trójkę, to nie ma głowy do drobiazgów.

No i Mama przestała się martwić. A ja powoli zaczęłam podjadać - a to kawałek pomidora, a to kanapkę, a to jabłko. Znacznie przyjemniej siedziało mi się przy stole, kiedy moja Mama miała normalną minę i nie namawiała mnie ciągle do jedzenia. Apetyt zupełnie mi wrócił, kiedy zaczęliśmy chodzić na basen. Taki basen, gdzie mogą pływać takie małe dzieci jak ja. Chodziliśmy na ten basen razem z Amelką, moją koleżanką i jej mamą i tatą. Obie dostałyśmy takie fajne, gumowe czepki na głowę - ja zielony, a Amelka żółty. Ja wzięłam moją dmuchaną żabę i gumowe kaczuszki, a Amelka wielorybka i krowę. Było trochę tak, jak nad morzem - dużo wody i dużo dzieci, tylko nie można było skakać przez fale. No i było trochę więcej zamieszania - wszystkie dzieci chciały pożyczać dmuchane zabawki innych dzieci i co chwila ktoś strasznie płakał. Nie wiem, czy w końcu nauczyłam się pływać, ale tak czy siak polubiłam basen. A najbardziej podobało mi się, jak mój Tata w basenie dla dorosłych skakał do wody. Potem nagle wynurzał się zupełnie gdzie indziej. Wyglądał całkiem jak foka.

Bo ja już wiem, jak wygląda foka. Byłam niedawno z Mamą i z Tatą w ZOO. Widziałam tam wszystkie zwierzęta, które do tej pory znałam tylko z książeczek. Najtrudniej było mi

zobaczyć słonia.

Tata bardzo się z tego śmiał, bo słoń, jak się okazało, stał tuż przede mną. Ale ja widziałam tylko szarą ścianę i na jej tle wypatrywałam tego słonia. Skąd miałam wiedzieć, że ta wielka szara góra to właśnie słoń.

Ale najbardziej podobały mi się hipopotamy, bo akurat miały małego dzidziusia, który siedział pod wodą i tylko od czasu do czasu wystawiał szaro-różową głowę. Mama opowiadała mi ciekawe historie o różnych zwierzętach, a tata naśladował ich głosy i przez niego jedna pani oblała się herbatą, bo ryknął jak lew tuż obok tej pani.

Bardzo lubię takie wyprawy z moimi rodzicami. Na przykład Mama często zabiera mnie na różne wystawy, a Tata do szkółki jeździeckiej gdzie jeżdżę sobie na kucyku - oczywiście Tata mnie trzyma i kucyka też. Bardzo to lubię, bo na kucyku tak przyjemnie buja. Raz nawet zasnęłam od tego bujania i o mało nie spadłam. Ale najbardziej ze wszystkich wycieczek lubię wyjazdy do lasu. Jedziemy całą rodziną (Mama, Tata, ja i Lucek) na naszą działkę, gdzie niedługo będziemy budować nasz nowy dom. Rośnie tam mnóstwo wielkich, starych drzew, a tuż obok są piękne lasy. Często bierzemy ze sobą rowery (do roweru Taty jest przyczepiony fotelik dla mnie, a do roweru Mamy koszyk dla Lucka, jak się zmęczy), mapy, picie, jedzenie i wiuu! - jedziemy daleko, potem gdzieś w lesie znajdujemy ładne miejsce na piknik, rozkładamy na trawie obrus i

jemy różne pyszne rzeczy.

Na tych wycieczkach mam taki apetyt, że Mama chyba niedługo zacznie się martwić, że za dużo jem i jestem za gruba. Może nawet wezwie pana doktora, ale ona już taka jest. Lubi się czymś pomartwić.

Copyright © Agora SA