6 miesiąc: Nie cierpię marchewki

Mama postanowiła dać mi coś nowego do jedzenia. Nie wiem, co o tym myśleć. Bardzo lubię jej mleko i nie zamierzam z niego rezygnować, ale coś nowego... Hm, kto wie?

Zaczęło się całkiem niewinnie. Mama kupiła mi śliniaczek w kolorowe rybki i białą miseczkę z żółtą łyżeczką. Przez kilka dni świetnie się bawiłam, żując łyżeczkę i rzucając miseczką. Myślałam, że na tym się skończy. Ale okazało się, że nie.

Najpierw Mama przeczytała wszystko na temat wprowadzania nowych potraw. Potem Tata obszedł wszystkie sklepy ze zdrową żywnością i wybrał dla mnie najładniejszą i najbardziej zdrową. Kupił nową plastikową deseczkę, sitko i specjalny garnek do gotowania na parze i dwie butelki wody mineralnej, takiej specjalnej dla maluchów. Mama umyła i wyparzyła nową deskę, garnek, nóż, blat kuchennej szafki, talerzyk, moją miseczkę i łyżkę oraz sitko. Ugotowała marchewkę na parze, pokroiła na plasterki i przetarła ją przez sitko.

Wreszcie posadziła mnie przy stole na kolanach Taty i postawiła przede mną

miseczkę z marchewką.

Natychmiast pacnęłam łapką w tę marchewkę. To, co rozpaćkało się po stole, zebrałam drugą rączką i próbowałam włożyć sobie do buzi, jak to robią Mama i Tata. Najpierw trafiłam w oko, potem w nos, aż wreszcie przez przypadek - do buzi. Brrr... Ta marchewka to jakieś obrzydlistwo. Nie chciałam próbować dalej, więc resztę wtarłam sobie we włosy.

Następnego dnia Mama znowu wszystko wyparzyła i ugotowała kartofel. Kiedy przetarła go przez sitko, do papki dodała trochę swojego mleka. Odmówiłam otwarcia buzi, więc Mama postawiła przede mną miseczkę i czekała. Pomyślałam sobie - co mi szkodzi, mogę tym razem rozmazać sobie to paskudztwo na czole.

Kiedy wywaliłam połowę zawartości miseczki na śliniaczek, trochę trafiło do mojej buzi i... Hm... to wcale nie było takie złe. Oblizałam rączkę. Wsadziłam ją do miseczki i oblizałam jeszcze raz. Potem jeszcze raz. Oczywiście nie było to takie pyszne jak mleko Mamy, ale nie było też tak ohydne jak marchewka. Mama obiecała mi, że za kilka dni dostanę trochę przetartego jabłka, a potem spróbujemy z kleikiem ryżowym.

Te nowe potrawy nie za bardzo mi smakują i, niestety, mam jeszcze trochę problemów z jedzeniem. To wcale nie takie łatwe. Ciągle więcej jedzenia wylatuje mi z buzi, niż trafia do brzuszka, ale to nic nie szkodzi. Tata bije mi brawo i mówi, że jem po prostu rewelacyjnie.

Ostatnio sensację w całej rodzinie wzbudził mój

pierwszy ząb.

Wyrósł na dole. Jest biały i bardzo ładny. Mama pokazała mi go w lustrze. Jeszcze nie używam mojej szczoteczki, bo ząb jest bardzo malutki. Jednak Tata codziennie wieczorem czyści go kawałkiem pieluszki. Czuję się wtedy bardzo ważna.

Rodzice po raz pierwszy postanowili zostawić mnie z Babcią na dłużej niż dotychczas. Kiedy wychodzili, ja już spałam, a Babcia była na wszelki wypadek, gdybym się obudziła. Z Babcią jest świetnie, bo na wszystko mi pozwala. Nawet kiedy próbuję wydłubać jej oko (podoba mi się, że jest takie błyszczące), odgryźć nos (przecież już mam czym!) albo wyrwać trochę włosów, nie piszczy tak jak Mama i nie jęczy jak Tata, tylko jest bardzo zadowolona. Chyba rozumie, że to moja ulubiona rozrywka - w ten sposób

poznaję świat.

Mam też swój sposób na Babcię. Mówię już coraz więcej "ba ba", "da da", "ga ga" i "ma ma". Zauważyłam, że jak mówię do Babci "ba ba", to ona jest zachwycona. Wtedy godzinami podnosi mi zabawki, które wyrzucam z łóżeczka, podrzuca mnie na kolanach, a nawet bawi się ze mną w samoloty. Po prostu robi wszystko, co lubię. Zabawę w samoloty wymyślił Tata i powiedział, że jest rozwijająca - kładziemy się obydwoje na brzuchu, odrywamy ręce i tułów od podłogi i udajemy samoloty. Tata zawsze się zastanawia, czy to, co ze mną robią, jest rozwijające. Bardzo lubię to rozwijanie, bo wtedy nie jest nudno.

Ostatnio Tata przyniósł mi coś takiego, w czym są różne pokrętła, kulki do przesuwania, piszczące przyciski, lusterko, wiatraczek, którym można kręcić, i specjalne klawisze, które odzywają się głosami zwierząt. Tak mówi Mama, ale ja żadnego głosu jeszcze nie poznaję. Bardzo mi się podoba ta zabawka - ona też jest rozwijająca.Tak bardzo chciałabym już przestać ciągle leżeć, więc

ćwiczę siadanie.

Gdy tylko mam się czego złapać, próbuję podciągnąć się i usiąść. Tata jest tym zachwycony. Podoba mu się też, że usiłuję podczołgać się do zabawki, gdy chcę ją wziąć do rączki, a Mama jest za daleko i nie może mi jej podać. Od Dziadka dostałam piłkę - jest przezroczysta, a w środku niej są małe, grzechoczące kuleczki - próbuję ją złapać i podpełzam do niej na brzuchu.

Dziadek przyniósł mi też kasetę, taką do słuchania, na której nagrał dla mnie wymyślone przez siebie wierszyki i bajkę (występują tam różne zwierzątka i dziewczynka - ma na imię tak jak ja - Julka). Mama ucałowała Dziadka i powiedziała, że taki prezent jest więcej wart niż pięćdziesiąt nowych zabawek. Ja też się bardzo ucieszyłam - tak bardzo, że kiedy Dziadek do mnie podszedł, wyciągnęłam do niego rączki, żeby wziął mnie na ręce. Dziadek się bardzo wzruszył, kiedy Tata powiedział mu, że zrobiłam to pierwszy raz.

Więcej o:
Copyright © Agora SA